adiar(owa), przyłączę się do głosu "uczyć się" (tzn. jeśli chcesz) i odwołam do zdjęć. Tak, widać tuptusiowanie. Ale: nie ma błędów karygodnie-fatalnych. Ani łydka na zadzie, ani na łopatce, ani przeprost w łokciu, ani garb, ani kaczy kuper (dobra, kamizelka daje fory 😉) – wstępny ogar jest, jeździec patrzy przed siebie i jedzie. Tylko tu kolejne ale: koń jest zadowolony umiarkowanie. Grzbietem się odsuwa od siedzenia jeźdźca, głowa, bywa, ucieka w niebo, kroki, często prosiakowate. I tak mi się zdaje, że gdyby jakiś nauczyciel się zabrał za popracowanie nad dosiadem, samoniesieniem jeźdźca, to by mógł się całkiem szybko zrobić z tego zupełnie inny obrazek.
Spójrz może sobie dla inspiracji na ten krótki urywek – ile dobrego
może przynieść zajęcie się jeźdźcem (tu: klekotem bez równowagi) i jego dosiaem.
Nie żeby takie rzeczy na codzień zdarzały się w mgnienu oka. A i o fizycznej pracy jeźdźca jest mowa (bo to już nie jest pozwolenie, żeby tuptuś człowieka niósł, tylko wziecie odpowiedzialności za własne samoniesienie, równowagę, zwartość). Ale nagroda za włożoną pracę jest chyba dobrze widoczna. Mimo że nie było żadnego fiu-bździu, dziwnych działań, kiełzn, figur, tylko sensowne, proste zmiany organizacji.