villaverla

Konto zarejstrowane: 12 maja 2014

Najnowsze posty użytkownika:

Emigracja - czyli re-voltowicze i voltopiry rozsiani po świecie.
autor: villaverla dnia 03 kwietnia 2017 o 14:46
Infatil, ja mieszkam we Wloszech, dokladniej na polnocy (region Veneto).
Jakby cos, to pytaj smialo...
ochwat
autor: villaverla dnia 07 lutego 2017 o 12:01
Tak, blucha, ja tez zaluje, ale w tym momencie bylo na to za pozno. Kon od konca grudnia byl w kiepsciutkim stanie, balam sie, ze nie przezyje podrozy.

Pomysl z przewiezieniem konia do Polski byl jak najbardziej sluszny i szczerze zaluje, ze nie zrobilam tego zaraz po powrocie konia z kliniki, we wrzesniu. Z perspektywy czasu widze, ze to bylo wlasciwe wyjscie, bo tutaj maja blade pojecie o ochwacie i jego leczeniu. Gdybym wiedziala o tym wczesniej... Zaufalam osobom, ktore uwazalam za ekspertow, a powinnam zaufac wlasnej intuicji.

Mam nauczke na przyszlosc.

ochwat
autor: villaverla dnia 07 lutego 2017 o 11:33
Moi drodzy, czuje sie w obowiazku zdac wam relacje z dalszego ciagu naszej historii, ktora, niestety, nie ma dobrego zakonczenia.

Podbudowana waszymi opiniami, ze jednak da sie cos z tym zrobic, uruchomilam wszelkie mozliwe kontakty i dostalam namiary na bardzo dobrego, zaangazowanego w sprawe strugacza. Mieszka 200 km od nas, ale po naswietleniu sprawy zgodzil sie nawet przyjechac.  Najpierw jednak, na podstawie obejrzanych zdjec, w tym rtg, wyjasnil mi, ze sytuacja nie wyglada zbyt ciekawie i ze nie moze obiecywac mi cudow. Wszystko zalezy od tego, w jakim stanie sa naczynia w kopycie, czy tam w ogole krazy jeszcze krew. Pytal, czy mam szanse zrobic wenogram.

Tak wiec zaczelam nalegac u weta o to badanie. Przy okazji okazalao sie, ze on tego strugacza bardzo dobrze zna (bo jest z jego okolic) i ceni, bo to naprawde rozsadny chlopak, gruntownie doksztalcajacy sie w "kopytologii", wrecz fanatyk tego tematu. Skontaktowalam ich ze soba, powymieniali sie fachowymi uwagami, w koncu stanelo na tym, ze robimy ten wenogram.

W sobote zeszly nam na to 2 godziny, bo kon na prawej nodze praktycznie juz nie staje, a do badania musial sie na niej podeprzec. Jeszcze tydzien temu jakos dokustykal na padok, w sobote byly problemy nawet z wyprowadzeniem z boksu, nawet po znieczuleniu nogi w kilku miejscach. W ogole to badanie inaczej sobie wyobrazalam... Okazalo sie, ze po wstrzyknieciu kontrastu wet ma tylko 45 sekund na zrobienie 3 zdjec (od przodu, z boku, od tylu), bo pozniej plyn rozlewa sie po calym kopycie i nie daje wlasciwego obrazu sytuacji.

Wyniki byly zle. W tym kopycie praktycznie nie ma juz krazenia, dociera tylko do korony, tam, gdzie ta opuchlizna, zyly sa nabrzmiale. Zdjecia zobaczyl tez potem strugacz, z ktorym wet omowil wyniki. I to strugacz przyznal mi otwarcie, ze nie da rady nic juz zrobic ... Dopatrzyl sie na zdjeciu deformacji czubka kosci kopytowej i jeszcze (nie wiem jak to nazwac, on uzyl wloskiego terminu) czegos w rodzaju martwicy tkanek i odmineralizowania kosci. Slowem: poddajemy sie.

Niedziela zeszla mi na placzu i analizowaniu za i przeciw ostatecznego rozwiazania, jakim jest uspienie konia. Doradzal mi to zarowno wet jak i wlasciciele stajni. Widze, ze zwierzak cierpi ogromnie, w ciagu dwoch tygodni ubylo go o polowe, zaczal spalac wlasny tluszcz. Ma przykurczona sylwetke i pewnie ciagly bol plecow, bo tylne nogi podstawia pod siebie, zeby odciazyc przod.

Decyzja zapadla, zrobia to w czwartek. Mnie przy tym nie bedzie, nie dam rady... Zostalo mi zorganizowanie pogrzebu. Tak, bo na dokladke poinformowali mnie, ze lokalna firma, ktora odbiera konie do utylizacji obdziera je ze skory, z ktorej potem szyje sie torebki i buty. Ja na to nie pozwole.

Dziewiec miesiecy nieustannej walki, klinika, leki, suplementy...  Kupilam nawet kaganiec, w ktorym wiosna mial wyjsc na padok. Nic z tego... Straszna to, potworna choroba i straszna niewiedza na jej temat w konskim (przynajmniej wloskim) srodowisku. Mnie dopiero teraz otworzyly sie oczy na wiele spraw zwiazanych z zywieniem i utrzymaniem konia i widze, ile bledow bylo popelnionych rowniez w naszym przypadku (kaloryczna pasza, ograniczone mozliwosci przebywania na padoku itp.).

ochwat
autor: villaverla dnia 23 stycznia 2017 o 11:42
Dziekuje wam za dobre rady! Tez mi sie nie podoba, jak bylo ciete te kopyto, ale nie czuje sie kompetentna, zeby doradzac naszemu kowalowi, ktory wielkim fachowcem jest... A moja wiedza na temat kopyt jest niewielka, wgryzlam sie w ten temat dopiero jak kon sie rozchorowal...

Blucha, dziekuje, pokaze ten schemat i wetowi i kowalowi, moze przynajmniej da im do myslenia.

Tajna, rezyduje na polocy Wloch, w miescie Vicenza (miedzy Padwa a Werona). Kowal dojezdza do nas z Udine. Wet z Modeny. To nie ci najblizej nas  tylko wlasnie ci najlepsi, jakich znamy  🙁

Musze sie wam przyznac, ze sama nie wiem, komu zaufac. Niby oddalam konia w rece doswiadczonych osob, ktore znaja sie na tym, co robia,  ale widzac efekty zaczynam szczerze watpic ich fachowosc. Blucha, rozwazalam przewiezienie konia do Polski na samym poczatku, ale ostatecznie blizej mi bylo do sprawdzonej kliniki (200 km) i sobie odpuscilam, zakladajac, ze tam jest w dobrych rekach.

I nasuwa mi sie taki wniosek i rada dla poczatkujacych wlascicieli (to moj pierwszy kon, zakupiony z przypadku zreszta, by wyratowac go wyroku skazujacego na rzeznie) ze trzeba stosowac zasade organiczonego zaufania do tych, ktorzy waszym koniem sie zajmuja i na wlasna reke doksztalcac sie z materii, w ktorej nie macie doswiadczenia ( w moim wypadku zywienie i kopyta np.). Teraz dopiero ze wstydem odkrywam, ile niepokojacych sygnalow  zwiazanych ze stanem zdrowia konia przeoczylam lub zlekcewazylam, a moze gdybym zaczela drazyc i pytac wczesniej, nie doszloby do takiej tragedii.
Madry Polak po szkodzie (nawet Polak we Wloszech).
ochwat
autor: villaverla dnia 20 stycznia 2017 o 11:37
Wrzucam tu najnowsze zdjecia kopyt mojego siwego z nadzieja, ze cos podpowiecie. Mam bowiem wrazenie, ze naszemu wetowi skonczyly sie pomysly, a i jako wskazowke dla kowala, ktory przyjedzie w przyszlym tygodniu, polecil tylko "zrobic to, co zawsze".

Kon rasy PRE, 20 lat, ochwat zdiagnozowany w czerwcu 2016 roku.

Poczatki historii ochwatowej opisywalam w tym watku wczesniej, kiedy jeszcze podejrzewalismy Cushinga. W lipcu i sierpniu kon byl w klinice, gdzie wykluczono Cushinga i insulinoopornosc. I ostatecznie nie znaleziono wyraznej przyczyny ochwatu. Weterynarze stwierdzili tylko, ze metabolizm konia jest zaburzony i stad te problemy.

Kon na diecie od maja (siano, garsc paszy dla cukrzykow Purina Integrit T, suplement na kopyta Formula 4 Feet dla ochwatowcow). Z lekow: do wrzesnia dostawal przeciwzapalne (lek, ktotry tutaj nazywa sie Danilon), potem przerwa, po wizycie w tym tygodniu dostalismy zalacenie, zeby na usmierzenie bolu dawac pol dawki Danilonu dziennie. I tyle...
Ma zalozone podkowy pelne, od strony podeszwy, pod ta wkladka, kowal naklada jakas paste.

Zalamalam sie, kiedy zobaczylam prawe kopyto na ostatnim zdjeciu RTG:  kosc nadal opada, niejako zaglebia sie w kopyto (bo nie rotuje tylko czubek kosci kopytowej, kosc na calej dlugosci sie oddala od puszki kopytowej). Wet mowi, ze "rusztowanie" z listewek kompletnie runelo. I tlumaczy, ze tam nadal toczy sie proces zapalny i kraza toksyny. Tylko, ze z tym nic wiecej juz nie mozna zrobic...
Kowal umowiony na przyszly tydzien, wolalam najpierw zrobic RTG, bo w listopadzie robil kopyta "na czuja" i za bardzo scial nam podeszwe, co widac na grudniowym zdjeciu. Myslalam, ze to stad w grudniu zwiekszyla sie kulawizna i kon wyraznie mniej chetnie sie ruszal. Teraz podeszwa narosla i wet mowi, zeby jej nie tykac. Chce tylko minimalnie skrocic pazur.

Kopyto w stanie fatalnym: widac na zdjeciach z zewnatrz. Ma nie tylko obraczki, ale porobily sie w nim wrecz takie rowki... A ostatnio doszedl ten fald skory, tkanki nad korona, z pewnoscia i to jest dla niego bolesne.

Czy jakos mozna ten proces zatrzymac? Wiem, ze kon nie wroci juz do pracy, ale chcialabym zapewnic mu przynajmniej spokojna i w miare bezbolesna starosc...  Moze jakies bardziej odciazajace ciecie? Jakies ziolka na odtrucie organizmu, skoro te toksyny nadal tam kraza. Nie wierze, ze wyczerpalismy juz wszystkie mozliwosci, jesli tylko jest cos jeszcze, co mogloby tu pomoc, rozwaze z pelna powaga.

Za duże zdjęcia.
ochwat
autor: villaverla dnia 04 listopada 2016 o 15:49
Presja, my zaczynamy 3 miesiac suplementowania Formula 4 Feet Equi Life, sklad przeanalizowany i zaakceptowany przez naszego weta i klinike, w ktorej byl leczony kon.
Kon na diecie bezcukrowej - dodam - i dosc wybredny jesli chodzi o rozne dziwnosci sypane do zlobu. Ale te zielone granulki wciaga ze smakiem.
Co do efektow: trzeba na nie poczekac, poki co na pewno mu nie szkodzi, poprawil sie wyglad siersci przy okazji.
SARKOIDY - leczenie, zdjęcia
autor: villaverla dnia 04 listopada 2016 o 15:21
Ja w tym watku opisywalam wczesniej leczenie mascia XXXTerra. Troche to trwalo, troche sie babralo, ale ostatecznie sarkoid zostal wyeliminowany. Zostala niewielka, czarna blizna, nieporosnieta sierscia.
Nasza twórczość fotograficzna cz. II
autor: villaverla dnia 22 października 2016 o 20:01
To ja może takie cóś - mamy taką dziwną "półkrytą" ujeżdżalnię: tylko na jednej długiej ścianie jest wysoki mur, całość zadaszona, a pozostałe ściany otwarte. W zeszłym tygodniu popołudniowe słońce padało prostopadle na ten mur i dzięki temu mieliśmy takie oto cieniowe efekty.
Co mnie śmieszy i bawi na re-volcie czyli koń by się uśmiał :) :) :)
autor: villaverla dnia 30 września 2016 o 14:46
Raczej nie, bo ten nasz Let's Go rezyduje we Wloszech...

Tutaj tez wiekszosc imion sie zdrabnia, nawet jak wersja podstawowa jest ok, np. Hooligan to Huli, Badoit- Buddy, Rejtveny (wegierska klacz)- Rej, Alcatraz - Alki, Chapel - Chappi.
Co mnie śmieszy i bawi na re-volcie czyli koń by się uśmiał :) :) :)
autor: villaverla dnia 30 września 2016 o 12:14
Z angielskich imion to u nas jest Let's Go (zwany Let's Go), Up To Date (zwany Uppy) i najgorsze do wymowienia: Worlds Apart (zwany nie wiem jak, dla mnie Zyrafa).
sklepy internetowe
autor: villaverla dnia 09 sierpnia 2016 o 14:42
Plus dla Animalia, towar zamowiony w poniedzialek rano, juz po poludniu spakowany i nadany, dzis rano dotarl do Poznania. Torpeda!
Dzisiaj na obiad ...
autor: villaverla dnia 03 sierpnia 2016 o 07:35
Pyzy są robione z surowych ziemniaków, które są starte i starannie odsączone z wody oraz z gotowanych ziemniaków.


KLIK

Giga zdjęcie - patrz na rozmiary 🤬


JARA, no to mamy jakies kompletne zamieszanie semantyczne.  🤔

Moze i w Poznaniu wszystko na opak, ale pyzy sa z ciasta drozdzowego, nie z ziemniakow. Gotuje sie je na parze i serwuje najczesciej z buraczkami i pieczona kaczka. Zdarzylo mi sie pracowac kiedys w sklepie spozywczym, to i przewinelo sie troche tych pyz (pyzow????) przez moje rece.

Natomiast takie z ziemniakow to zdaje sie kartacze, jadlam takowe na Mazurach, w Baniach Mazurskich dokladnie  😀

Upierac sie jednak nie bede, bo od kilku lat jestem na emigracji i specjalizuje sie w kuchni regionu Veneto we Wloszech. Gdzie np. , jesli chcecie zjesc lasagne (warstowe ciasto makaronowe w platach przekladane sosem beszamelowym i roznymi dodatkami) to musicie zamowic pasticio  😀 

Smacznego wszystkim! Wazne, zeby smakowalo, a nie jak sie nazywa!
Dzisiaj na obiad ...
autor: villaverla dnia 02 sierpnia 2016 o 14:33
Po poznansku to sie nazywa pyzy :-) Potwierdzam, 20 minut powinno wystarczyc, sprawdzic, czy dobrze "napuchly". Smacznego!
Koniec z jeździectwem?
autor: villaverla dnia 20 lipca 2016 o 08:06
Pamirowa, w Twoim opisie widze siebie sprzed dwoch miesiecy, ten sam stan zniechecenia, frustracji i zlosci. Bo to moje "bydle", mimo niezliczonych pokladow czasu i energii mu poswiecanych i niemalych nakladow finansowych, bedacych prawdziwa ofiara w mojej sytuacji, nie chcialo wspolpracowac tak, jak sobie tego zyczylam. I doszlam juz do stanu, w ktorym wracajac zaplakana ze stajni po kolejnym stresujacym treningu mowilam do siebie "A bodajze by zdechl w koncu!", to sobie odpoczne, odkuje sie finansowo, znajde wreszcie czas dla meza, domu, poszukam nowej pracy itd., itp...

I nagle, pod koniec maja, spadl na nas jak grom z jasnego nieba ochwat jako rezultat wykluwajacego sie od dawna syndromu Cushinga. I nikomu nie zycze tego strachu i stresu o zdrowie i zycie wlasnego konia. Naraz wszystko inne przestaje sie liczyc, zapomina sie o zlych chwilach i poswieca wszystko na ratowanie tego, co teraz okazuje sie najcenniejsze. Bo dla mnie, zyjacej na emigracji, bez rodziny, bez przyjaciol, po znacznej degradacji zawodowej i spolecznej, to zwierze to jedyny powod do dumy i radosci, spelnienie dzieciecych marzen, jedyna "rzecz" prawdziwie i jedynie moja, motywujaca do ciaglego wysilku i rozwoju.

Od prawie dwoch miesiecy walczymy o powrot do zdrowia, stan konia pogorszyl sie tak bardzo, ze w ubiegly piatek zdecydowalam sie go przewiezc do kliniki oddalonej od naszego miasta o 200 km, gdzie ma zapewniona wlasiwa opieke i najlepsza terapie. I co?  Mam teraz wyczekiwane wolne wieczory, ale o relaksie i odpoczynku nie ma mowy, bo myslami ciagle jestem przy nim. Cholernie brakuje mi codziennych wizyt w stajni i choc moja fuhrer-instruktorka rozkazala, ze jutro mam sie stawic na jazde na innym koniu, to bedzie mi trudno wejsc tam i zobaczyc jego pusty boks.

I wiem juz, ze w moim wypadku, nalogowej konioholiczki od urodzenia, ktora pokonala niejedna gore i morze problemow (w tym zdrowotnych), zeby realizowac swoja pasje, zycie bez koni nie istnieje, jest tylko marna egzystencja...
Emigracja - czyli re-voltowicze i voltopiry rozsiani po świecie.
autor: villaverla dnia 14 lipca 2016 o 15:08
Ascaia, z jezykiem to u Francuzow moze byc tak, jak to opisala feno, ale spokojnie, na pewno dasz rade sie z nimi porozumiec! Warto miec pod reka tlumacza w telefonie i kartke i dlugopis (to do rysowania). Z mojego doswiadczenia wynika, ze ludzie decydujacy sie na tego typu wyjazd z reguly sa nastawieni na komunikacje i przygotowani na odstepstwa od - w tym wypadku - francuskiej normy.

Co do kulinariow, to na pewno nie spodziewaja sie zab, slimakow czy ostryg :-) Wystarczy ugoscic ich tym, co dobre bo polskie: swiezym chlebem, dobra konfitura, miodem, na pewno docenia nasze sery (biale i zolte) i wedliny (o ile nie sa wegetarianami), sezonowe owoce... Moze ewentualnie na kawe beda krecic nosem, taka zmielona, sypana to chyba tylko w Polsce serwuja (ewentualnie mozna podac im taka z ekspresu albo rozpuszczalna). Na peno nie pogardza frytkai i salata.... Ach i jak masz mozliwosc i zdolnosci to upiecz im jakies ciasto! Polskie ciasta wlasnej roboty robia zawsze wrazenie na cudzoziemcach...

Goscilam u mnie w domu mlodych Francuzow 6 lat temu i pamietam, ze tym, co im najbardziej zasmakowalo byla... gotowana kapusta kiszona! :-) Zjedli prawie caly garnek, az moj tato zdebial, bo u nas w domu to glownie on kapuste wcinal, a tu taka konkurencja... Ale to chyba jakis przypadek byl...

Od stajni do stajni, czyli przemyślenia i rozterki pensjonariusza-tułacza
autor: villaverla dnia 08 lipca 2016 o 09:39
jujkasek , slusznie: pensjonariusze tez moga byc rozni! W mojej stajni miedzy niektorymi pensjonariuszami tocza sie prawdziwe wojny podjazdowe!

Rozumiem, ze pod pojeciem "rekreacji" rozumiecie nie-wlascicieli. U nas to jest inaczej rozwiazane: kazdy, kto chce jezdzic, musi zapisac sie do klubu, na dzien dobry placi roczna skladke czlonkowska i oczywsicie obowiazuje go statut klubu z regulaminem. Do jazdy dostaje konie "szkolkowe", ale wiekszosc nich jest wspoldzierzawiona np. przez 2-3 klubowiczow, ktorzy tym koniem sie "dziela".

Kiedy nie mialam jeszcze swojego konia, to i tak odbywalam zorganizowane lekcje razem z wlascicielami (pensjonariuszami), zawsze pod okiem trenerki, ktora tym pensjonariuszom ustawiala jazdy (dni i godziny). I dla mnie to byla absolutna nowosc: bo jak to, wlasciciel i nie moze decydowac kiedy i co robi ze swoim koniem? Ale dzieki temu na hali, ujezdzalni i w stajni panowal porzadek: wszystko funkcjonowalo jak w szwajcarskim zegarku. Grupy dobrane poziomem umiejetnosci i wg. potrzeb treningowych, liczbowo w sam raz, harmonogram jazd przestrzegany co do minuty. A wlasciciel stajni martwil sie tylko o siano, wywozenie nawozu i podatki :-)

A potem z calym tym towarzystem przenieslismy sie w nowe miejsce. Stajnia sie bardzo rozbudowala i zeby ja utrzymac (i zarobic)  wlasciciel przyjal nowych pensjonariuszy i to na odmiennych zasadach: nie naleza juz do grupy owej dyrygujacej wszystkim trenerki, ale...kazdy sobie rzepke skrobie.

No i sie zaczelo: Lady Oldie ma ogiera i moze jezdzic tylko sama i tylko rano, jak nie jest goraco, Cristina Dlugi Warkocz trzyma dwie klacze naturalsowe, wywalczyla dla nich osobny, wolny wybieg i na zabawy z kijkiem i sznurkiem musi miec zawsze wolna ujezdzalnie w poludnie. Potem jest Clizia Flamenco, ktora uprawia jazde w stylu hiszpanskim na swoim lusitano: tej nie obowiazuje kask i tez zawsze musi byc sama na ujezdzalni. Do tego Luka Chudzina ze swoja szkolka skokowa (3-4 panienki, corki zamoznych rodzicow bawiace sie w parkury, Luka ich szkoli), ktory wymaga rozstawienia przeszkod na ujezdzalni (ale nie zawsze ma czas je poskladac), parka "kowbojow" nawracajaca sie na jazde klasyczna pod okiem swojego trenera, no i najwiekszy i najbardziej arogancki pensjonariusz: nazwijmy go Szrek: z wielkia kasa, wielkim brzuchem, jeszcze wiekszym ego i zerowym wychowaniem.

Nasza "stara gwardia" pod okiem musztrujacej trenerki trzyma sie razem, ale stopniowo jestesmy wypychani z terenu i godzin zajmowanych przez penjonariuszy-wolne elektrony. A ci wymagaja od wlasciciela coraz wiecej: placa, wiec oczekuja dogodnych dla nich godzin, przygotowanej (polanej woda i zbronowanej) ujezdzalni i wylacznosci na nia. Stajnia i tydzien nie sa jednak z gumy, wiec do zgrzytow i konfliktow dochodzi czesto, a biedny wlasciciel miota sie miedzy jednymi i drugimi, chcac dogodzic wszystkim, w ostatecznosci nie zadowala w pelni nikogo.

No i ostatnia historyjka: Szrek dawal  sie  wlasicielowi tak bardzo we znaki, ze ten postanowil go wyrzucic! Ale okazalo sie, ze nie wystarczy wypowiedziec mu umowy, bo statut jest tak skomponowany, ze mozna to zrobic za zgoda czlokow klubu. No wiec zwolano zebranie nadzwyczajne, padly zarzuty, Szrek udal tego kotka z wielkimi oczami i sie pokajal publicznie i ostatecznie wiekszosc klubowiczow przeglosowala, ze....zostaje! A wlasciciel zostal ze swoim wielkim problemem.

Ot, pensjonariusze: zmora kazdego wlasciciela stajni  😀

Konie z zespołem Cushinga i insulinoopornością
autor: villaverla dnia 06 lipca 2016 o 13:54
Mam pytanie do osob stosujacych Prascend: po jakim okresie stosowania daja sie zauwazyc efekty? Czy tak, jak napisano w ulotce, po 8-12 tygodniach?

Moj przypadek to kon 19-letni u ktorego wystapil ochwat - obie przednie nogi. Wet zdiagnozowal go dopiero tydzien po wystapieniu ataku (wczesniej objawy byly nieswoiste i na RTG nie bylo widac rotacji, wiec podejrzewal jakiegos wirusa) i powiazal z Cushingiem. Wskazaniem byly: wiek, otluszczenie (glownie szyi) i gesta, stosunkowo dluga siersc.

Leczenie Prascendem wlaczylismy 11 czerwca, czyli dopiero 4 tygodnie temu. Do tego dieta (tylko siano), przyciecie kopyt i okucie "na odwrocona podkowe", czeste oklady z lodu, codzienne oprowadzanie w reku po miekkim podlozu. Ach, i jeszcze zastzryki z lekiem przeciwzapalnym dostawal przez pierwszy tydzien.
Martwi mnie jednak, ze jego stan sie nie poprawia. Kon wychodzi z boksu niechetnie, nadal stawia sztywno nogi i "maca" na twardym podlozu. Na miekkim jest lepiej, zlwlaszcza po kilkuminutowym "rozchodzeniu".

Nie wiem, czy uzbroic sie w cierpliwosc i czekac spokojnie, az lek zadziala i ustabilizuje poziom kortyzolu czy tez szukac innych przyczyn ochwatu...
senior w siodle, marzenia i rzeczywistość
autor: villaverla dnia 23 czerwca 2016 o 11:35
To bardzo wzruszajacy i budujacy watek, doslownie pozarlam go dzis na sniadanie :-)

W mojej wloskiej stajni jest kilka osob 50+, to prawdziwi pasjonaci, choc wiekszosc zaczela jezdzic pozno (tak po odchowaniu dzieci).

Najstarszy jest Renato, cos kolo 70-tki. "Odziedziczyl" konia po swoim synu, ktory znudzil sie pelna wigoru folblutka (a raczej nie dawal sobie z nia rady). Renato dolaczyl do naszej sekcji ujezdzeniowej 2 lata temu, mial podstawy podstaw, ale dopiero przy nas skoordynowal sie jezdziecko w siodle . W zeszlym roku mial 3-miesieczna przerwe zwiazana z operacja nogi, ale jak tylko zdjeli mu gips i odstawil laske, od razu wskoczyl w siodlo.

Pamietam, jake we wrzesniu trenowalismy do towarzyskich zawodow ujezdzeniowych. Renato mial najwiekszy problem z zapamietaniem programu, a podpowiadac mu trudno, bo niedoslyszy... Kupa byla smiechu z tego powodu na treningach, trenerka drze sie: Renato, w lewo, a on zasuwa prosto :-) Nikt nie bral go jako powaznego konkurenta, mial wystapic raczej w roli maskotki stajni.

Przyszedl dzien zawodow i nasza mlodziez spalila sie nerwowo, a Renato, na swojej zwawej folblutce, pojechal jak zwykle na luzie. Nie pomylil sie w ani jednym miejscu, wszystko w rytmie, poprawne przejscia, kon prowadzony jak po sznurku. Patrzymy na tablice wynikow: 70% i drugie miejsce, zaraz po stajennej, 17-letniej liderce :-)
A co, senior potrafi!

NIEUCZCIWI RE-VOLTOWICZE
autor: villaverla dnia 25 lutego 2016 o 12:04
[quote author=milenka_falbana link=topic=5367.msg2502054#msg2502054 date=1456323091]
Trusia, no nie do końca. Nie ma Evy ale człowiek odpowiedzialny za te próby oszustwa istnieje naprawdę. Część maili pisze automat ale też nie wszystko bo dziewczynyw wątku o "przekręcie nigeryjskim" pisały, że da się chwilę podyskutować. Zanim Cecilia przechrzci się na Pszczółkę Maję czy Ryana Goslinga to pewnie jeszcze chwila upłynie i kilka osób będzie chciał(a) oszukać. Dlatego warto w tej chwili skoncentrować się na niby-Evie a potem ktoś te dane zaktualizuje.

Osobiście troszeczkę żałuję, że nie dotrwałam do wymiany adresów. M O Ż E  mając adres udałoby się taką osobę namierzyć. Zastanawia mnie bowiem jak to się dalej kończy i czy ktoś te siodła (czy inne rzeczy) odbiera i zarabia na tym, czy też jest to tylko podły "żart", adres jest fałszywy i paczki wracają obciążając nas jeszcze kosztami....
[/quote]
Potwierdzam, sadzac po przebiegu interakcji na maile odpowiada zywa osoba! A ja adres owej Ewy mam, jak chcesz sie pobawic w dochodzenie, to wysle Ci go na priv (adres w Kansas, USA). Tez sie zastanwiam, co dzieje sie z takimi fantami jak siodla: sprzet elektroniczny mozna dosc latwo uplynnic, ale uzywane siodlo?
NIEUCZCIWI RE-VOLTOWICZE
autor: villaverla dnia 24 lutego 2016 o 11:41
[quote author=milenka_falbana link=topic=5367.msg2500935#msg2500935 date=1456152959]
[s]ok, dzięki!  :kwiatek:

P.S. Zadziwiające trochę, że dziewczyna ze Stanów znalazła ogłoszenie na r-v. 👀 A ja nawet na alledrogo ani na Ebayu nie wystawiłam... :P [/s]

EDIT: Już wiem, że to przekręt. Trafiłam na wątek "przekręt nigeryjski". Jak to dobrze pytać na forum! Jesteście niezastąpione, dziękuję!  😍 :kwiatek:

Przy okazji - uwaga na maile zagraniczne Cecilia Eva ceciliaeva9@gmail.com !!!  😀iabeł: 😀iabeł: 😀iabeł:

[/quote]

Dziekuje za ostrzezenie! Tez dostalam maila od tej pani ze Stanow, z Kansas. Chciala kupic siodlo ujezdzeniowe, interesowala ja tylko i wylacznie cena. Dostalam nawet maila z jej rzekomo banku, ktory ma juz pieniadze gotowe do przelania na moje konto, musze tylko dostarczyc dowod nadania paczki.
Uwazajcie na te osobe: Cecilia Eva i jej rzekomy bank: Scotiabank.
SARKOIDY - leczenie, zdjęcia
autor: villaverla dnia 24 września 2015 o 11:19
xxagaxx, tak, chodzi o xxterre, ale obawiam sie, ze nie gwarantuje ona 100% skutecznosci: jak zreszta wynika z wielu historii opisanych takze na tym forum. Nam pomogla (na razie, zawsze mozliwe jest wznowienia, stad chce tez zadzialac suplementacja), ale moze dlatego, ze typow sarkoida jest wiele i akurat na te nasze plaskie zadzialala.
We Wloszech jest dostepna na zamowienie w aptekach weterynaryjnych, ale - spryciarze - sprzedaja ja tutaj jako kosmetyk/produkt pielegnacyjny,  tak pewnie omijaja wymagania rejestracyjne wymagane dla lekow. Cena niezbyt przystepna: 130 euro za maly sloiczek, ale masc jest bardzo wydajna, u mnie wystaczylo w sumie 8 smarowan na dwa sarkoidy i poszlo na to niecale pol opakowania.
Ja zdecydowalam sie po tym, jak nie moglam zdobyc aldary a xxterre polecil mi weterynarz - z jego praktyki wynikalo, ze w wielu przypadkach sie sprawdzila.
SARKOIDY - leczenie, zdjęcia
autor: villaverla dnia 23 września 2015 o 21:01
Do wszystkich znużonych walką z tym paskudztwem, nie poddawajcie się!
U mojego siwka dwa lata temu zaczęło się od ciemnej plamki na łopatce, pod spodem była twarda. Rok temu, wiosną, narósł na niej bąbel, który pękł. Wyglądało to jak rozdrapane ukąszenie owada. Zasuszyłam, ale została brzydka bulwa, twarda, porośnięta sierścią.
W październiku ub.r. kastrowałam konia i weterynarz rzucił na to okiem; diagnoza: sarkoid, przy okazji znalazł drugiego, mniejszego, pod pachą po tej samej stronie. Propozycja wycięcia, ale bez gwarancji, że znów nie odrośnie, lub leczenie aldarą właśnie. Niestety, nie udało mi jej się zdobyć, ale inny weterynarz polecił maść na X, którą we Włoszech można dostać w aptekach weterynaryjnych .
Kupiłam w marcu i zaczęłam smarować, zgodnie z instrukcją - przez 4 dni z rzędu. Po pierwszej turze: rozpacz, bulwa mocno spuchła, pękła, zaczęła sączyć się krew i ropa.... Z waszych opisów wiedziałam, że to nastąpi, ale nie spodziewałam się, że to będzie aż tak paskudne! Potem bulwa odpadła, ale nie cała, został jakiś pypeć w środku otoczony rozbabraną tkanką. Przez dwa miesiące starałam się zasuszyć ranę, walcząc z owadami. W maju prawie się udało, ale potem świństwo zaczęło odrastać. Załamana zaczęłam smarować znowu lekką warstewką, głównie dlatego, że maść tworzyła na wierzchu twardą, brązową skorupkę i nie ciągnęły do niej owady. Tym razem już tak nie napuchło, a po tygodniu guzek znowu odpadł, rana jątrzyła,nie było widać, czy cały. W czerwcu zaczęłam ponownie zasuszać ranę: głównie maścią cynkową. Potem znajoma poleciła mi amerykański specyfik na końskie rany: odstrasza owady i ładnie wysusza, do tego ma fajny kolor (różowy) i przyjemny zapach.
I w końcu, po prawie 6 miesiącach walki, osiągnęłam stan, o jaki mi chodziło: ranka została malutka, ślad po rozjątrzonej ranie zarósł czarną skórką i pomału porasta włosem. Mam nadzieję, że wygraliśmy, choć plamka jest twarda, więc martwię się, że znowu to świństwo odrośnie. Stąd wkrótce zaczniemy suplementację, może tak ubiegnę wroga.
Mam nadzieję, że nie obrzydzę wam dnia zamieszczając zdjęcie rozjątrzonej rany: to pierwsze jest z końca marca, po pierwszej turze smarowania. Natomiast drugie zrobione 2 tygodnie temu, prawda, że lepiej?
Re-Voltowicze ZA granicą: pensjonaty, zwyczaje, niecodzienności...
autor: villaverla dnia 02 lipca 2015 o 09:29
A ja wpadam z pytaniem nieco z czapy - czy orientuje się ktoś, czy aby zwiedzić Hiszpańską Szkołę Jazdy w Wiedniu trzeba kupić bilet wcześniej, czy można tego samego dnia?
Niestety z informacji, które znalazłam na stronie wynika, że w lipcu nie ma pokazów ani treningów (będę w Wiedniu 20-24.07), ale z chęcią zobaczyłabym sam ośrodek :-) Czy jest możliwość zwiedzenia stajni oraz czy znajdują się one na tym samym terenie?


Hej! Potwierdzam, ze bilet lepiej zakupic w necie, bo liczba zwiedzajacych HSJ w Wiedniu jest organiczona (a raczej- internetowo sie go rezerwuje i oplaca, a przed zwiedzaniem odbiera w kasie).
Ja bylam w sierpniu ubieglego roku, tez nie zalapalam sie na pokaz ani trening, bo akurat w tym dniu ich nie bylo, ale z przewodnikiem zwiedzalismy stajnie (z jej uroczymi mieszkancami), siodlarnie i oczywiscie znana ze zdjec piekna ujezdzalnie.
W sezonie treningowo-pokazowym mozna nabyc bilet laczony: trening + zwiedzanie stajni lub poranne zwiedzanie osrodka i wieczorny pokaz.
Acha, budynki stajni i ujezdzalni sa rozdzielone droga publiczna: konie przechodza nia codziennie na treningi/pokazy i na ten moment ruch jest blokowany.
W ogole polecam zwiedzanie tego wyjatkowego miejsca, od przewodnika mozna zaslyszec wiele ciekawostek.
Przy okazji: udanego pobytu w Wiedniu!
chwila ... tyle trwa Nasze życie ...
autor: villaverla dnia 11 listopada 2014 o 20:37
Dołączam się do grupy fanów kasku.
Mieszkam we Włoszech, członkowie naszego klubu jeździeckiego są zobowiązani do przystąpienia do grupowego ubezpieczenia NWW i opłacania z tego tytułu rocznej składki w wysokości 150 euro. Dzięki temu jesteśmy zabezpieczeni na wypadek takich przykrych zdarzeń, jakie przytrafiło się tengusi. Ale - uwaga - ubezpieczyciel wyłącza WSZELKĄ odpowiedzialność jeśli w momencie wypadku delikwent nie miał kasku! Stąd na drzwiach biura wisi regulamin, w którym wytłuszczono obowiązek jego noszenia. Ba, obowiązuje także nakaz noszenia odpowiedniego obuwia (za stopę w sandałku przydepniętą kopytem z podkową ubezpieczyciel też nie zapłaci).

Nie bez powodu również NAJLEPSI jeźdźcy na świecie podczas NAJWYŻSZYCH konkursów są zobowiązani do noszenia kasku, a nikt im przecież nie może zarzucić braku doświadczenia i jeździeckich kompetencji.

Niestety, w mojej stajni też kilka osób uważa się za pancerne i zasuwa galopem bez kasku, bo to takie cool poczuć wiatr we włosach!
Marzę o tym, żeby kaski stały się wreszcie trendy, tym bardziej, że na rynku dostępnych jest tyle ciekawych modeli.

Jeszcze jedna rzecz mnie zastanawia: te same osoby, które lekceważą ochronę własnego mózgu poświęcają ogrom czasu i środków na ochronę innych części ciała...swojego wierzchowca! Podkładki, kaloszki, ochraniacze, derki osuszające, owijki, maski przeciw owadom... A wasza głowa?!

Bezkaskowcy: przemyślcie to, póki jeszcze z waszą wszystko w porządku...

Trzymaj się tengusia! Udanego powrotu do zdrowia i do koni!



Oficerki
autor: villaverla dnia 09 listopada 2014 o 22:00
Dane wysłane na pw :-)
Oficerki
autor: villaverla dnia 09 listopada 2014 o 21:42
I wspomniane wcześniej, naprawdę luksusowe Tucci i niewiele ustępujące im Parlanti:
Oficerki
autor: villaverla dnia 09 listopada 2014 o 21:39
Tutaj najskromniejsze cenowo, choć najbardziej "ozdobne" buty Romitelli:
Oficerki
autor: villaverla dnia 09 listopada 2014 o 21:37
Podsyłam wam kilka oficerkowych ciekawostek z targów Fiera Cavalli w Weronie. Czego to Włosi nie wymyślą! O gustach się nie dyskutuje, więc wam pozostawiam ocenę wyrobów firm Romitelli, Tuccini, Parlanti i De Niro. Ceny: od skromnych 190 euro, poprzez gotowe do założenia modele De Niro za 250-600 euro aż po Tuccini: tylko na zamówienie, więc o cenę aż strach było zapytać...
Na początek: znany już w Polsce De Niro:
SARKOIDY - leczenie, zdjęcia
autor: villaverla dnia 02 listopada 2014 o 13:59
Poratujecie emigrantkę? Może ktoś ma odsprzedać choć jedną saszetkę maści Aldara? Mój siwek ma sarkoida na łopatce, właśnie w tym tygodniu weterynarz potwierdził moje podejrzenia i zalecił ten "ludzki" specyfik. Może komuś zostało troszkę po zakończonej kuracji?