Czy tylko finanse są barierą dla uprawiania jazdy konnej?

Tak się ostatnio zastanawiam. Dawniej /za komuny/ było taniej i łatwiej.
Były LZS czy inne kluby. Ceny za jazdy były chyba niższe tak w relacji do zarobków?
Były przeróżne formy jazdy za pracę. Pamiętam,że jako kadra klubu jeździliśmy za darmo całkiem.
Jak to jest teraz? Czytam o cenach 50-100 zł za jazdę. Jak się chce częściej to szybko okazuje się, że lepiej kupić sobie konia.
20 jazd w miesiącu obciąża budżet przeciętnej rodziny.
Z drugiej strony patrzę na wątki "gadżetowe" i przecieram oczy ze zdumienia . Ileż kasy można utopić w zabawkach z górnej półki!
Jak to jest? Jazda konna stała się dostępna dla zamożnych? Czy ja patrzę z jakiejś mylącej perspektywy?
A w rozważaniach zmierzam do tego, że dawno , dawno temu w sporcie sukcesy odnosili chłopcy typu syn stajennego, wychowani w stajni. Tacy niezamożni ale napaleni na trenowanie. Teraz mają dostęp ?
p.s
nie stawiam tezy, że komuna była rajskim okresem -od razu zaznaczam.
Taniu mniej więcej od czerwca 2011 szukam na stałe kogoś, kto chciałby pracować w zamian za jazdy/treningi jak zwał i starty jeśli ktos chce... Pracy przy 3 koniach wiele nie ma. Siano rozładowuje się samo przy pomocy dostawcy, ja tylko uprzejmie pokazuję palcem (fajny dostawca znaczy ;-)). Trociny raz w miesiącu trzeba rozładować - ok 100 lekkich worków. Boksy sprząta mój ojciec, ja/pomocnik sprzątam średnio 4 razy w miesiącu. Pomoc to zatem pościelenie 3 boksów trocinami, wyczyszczenie, osiodłanie, przelonżowanie koni, uprzątnięcie pastwisk czy ujeżdżalni i opieka nad końmi kiedy ja np. wyjeżdżam na zawody, czy zachoruję... Zadna ciężka robota ponad siły... i co?? I nic... nijak nie mogę znaleść pomocnika :'-(

Kilka lat pomoc za jazdy funkcjonowała u mnie dość sprawnie. Ludzie kończyli studia, szli do pracy - na ich miejsce wskakiwali kolejni uczniowie / studenci. Miałam na prawdę symaptyczną i "ogarniętą" ekipę w stajni - a aktualnie jestem sama jak palec. Pomaga mi mój jeździec, ale z racji pracy w tygodniu do 18 - 19 - bywa jedynie w niedzielę (co zrozumiałe w pełni)... a na codzień jestem sama - zdrowa czy chora - sama... Przepraszam - pomaga mi ojciec i zobowiazał się w tym sezonei luzakować jeśli nikogo nie znajdę, ale on ma do cholery 64 lata i mi go szkoda np. po zawodach ciągać :-(
Dałam z milion ogłoszeń w sieci, m.in. na re-volcie - odzewu brak...
Wydaje mi się zatem że nie tyle jazda konna jest dla zamożnych (z pewnością ten sport przez duże "Sy" jest jednak dla zamożnych , bo starty w zawodach są koszmarnie drogie), ale nie ma już chyba osób, które w zamian za przebywanie z końmi, możliwość doszkolenia się od strony teorii chowu, hodowli, jazdy, od praktycznej strony "koniarstwa" jako takiego - chcialiby dać coś od siebie... najłatwiej przyjść, wsiąść, zapłacić  i mieć wszystko w nosie :-/
_Gaga- to, co opisujesz to druga strona medalu. Właśnie miałam pisać podobnie.
Była u mnie miła pani i zapraszała na jazdy całkiem za darmo. Pani w wieku mocno średnim, mąż stale w rozjazdach.
A konie /sportowe jak mówiła/ stoją i zarastają mchem. Ja się broniłam,że na swoim rzadko jeżdżę a co dopiero cudze.
Jednak pani musiała być w desperacji zapraszając takiego "juniora" jak ja.  😂
Nie wiem już sama. Jazda konna stała się mniej atrakcyjna? Za dużo z tym zachodu?
Upatrywałam przyczyny w finansach, ale Twój przykład i mój świadczy o czym innym.
Jazda konna jest dostępna dla tych, którzy chcą. Proste. Wydaje mi się, że obecnie dzieci bardzo chcą tylko tego, co jest łatwo i szybko dostępne. Nie dostaną pieniążków od rodziców, nie zostaną podwiezione pod bramę stajni - od razu uważają się za biedne i uciemiężone, że ich na jazdę nie stać. Pierwsze jazdy odbywałam w latach 90-tych. Lekcja jazdy kosztowała 15zł. Mojej mamy nie stać było na taki wydatek nawet raz w tygodniu. Jak poprosiłam, to zgadzała się czasami co 2 tygodnie. Stwierdziłam, że głupio tak mamę naciągać i znalazłam swoją pierwszą pracę, na każdą sobotę (to było w liceum). Później, już w trakcie studiów zaocznych i pracy zawodowej również średnio mnie było stać na dojazdy i opłacanie jazd, więc zawsze pytałam o możliwość odpracowywania lekcji - i udawało się to w 3 różnych stajniach w ciągu iluśtam lat. Czy to ja jestem taka genialna, czy po prostu trzeba chcieć, starać się i nie być leniwym? Kupując konia również część kwoty odpracowywałam przez 2 lata, pensjonat również odpracowuję. Stajnia cały czas potrzebuje porządnych, pracowitych wolontariuszy (takich, co to jak im każesz posprzątać stajenną łazienkę i m.in. umyć kibelek, nie uciekną z płaczem i krzykiem 😉 ). Jest dość daleko od miasta, ale w każdą sobotę i niedzielę przyjeżdża tu z miasta ktoś, z kim można rano zabrać się do, a wieczorem z powrotem. I nie ma jakoś tłumu chętnych na popracowanie w zamian za naukę. Dzieciaki (poza małymi wyjątkami) wolą kisić się w domu lub na fejsie pomstować, że im wredni rodzice na koniki nie chcą dać.
Być może sport nie jest dostępny dla wszystkich, bo do tego potrzebne jest trenowanie codziennie, lub prawie codziennie. Ale DOBRA, sensowna jazda konna dostępna jest dla każdego.
U mnie jeszcze cena 30 zł za godzinę, ale to po znajomości z dobrymi układami. Pomijając je, wypada to drożej. Z tego też względu rodzice długo nie chcieli i nie dawali mi na jazdę konną. Kilka lat temu sama uzbierałam i cała wypłata z wakacji poszła na naukę, ale nie żałuje. Później "zakręciłam się" tak, że pracowałam, objeżdżałam konie i wszystko za darmo. Tylko nie był to czysty układ, bo potem byłam wykorzystywana dość często, ale to mogę pominąć. Mimo wszystko, by jeździć konno to akceptowałam tamten stan rzeczy.

Gdybym jeszcze miała możliwość (jednakże nie mam szerokich kontaktów) to chętnie bym poszła pracować za jazdy, mi to nie przeszkadza. Trzeba sobie radzić, czasem kombinowanie pomaga.
Zmieniłam trochę tytuł.  :kwiatek:
No właśnie i w RR ja nie widuję takich głodnych jazd dzieciaków, które pytają o możliwość jazd za pracę.
Myślałam, że może standard ośrodka odstrasza pytających. Jednak to nie tak.
Poprostu albo są dzieci dowożone autem i wsadzane w siodło albo takie, którym rodzice kupili konie.
A takich pragnących jazdy za wszelką cenę (jak ja jako dzieciak) nie widuję.
Dzieciaki nie chcą się uczyć, nie myślą, nie mają wyobraźni, są oderwane od rzeczywistości i chcą wszystko "na już", bo tak nas uczy cywilizacja.
Są niewychowane, rozwydrzone, mają tylko roszczenia.
No i jest jeszcze druga strona medalu - wiejska rekreacja 😉 na zasadzie jazdy za pracę (a nawet nie! Niektórzy sobie tylko jeżdżą) u jakiegoś rolnika, chłopa, pasjonata-koniarza, który bardzo rzadko ma dobrze zrobione konie - częściej jakieś człapoczki, boroczki albo wcielone diabły, których nikt niczego nie nauczył. I potem ma się domorosłych zajeżdżaczy, wszechwiedzących i innych takich... i weź teraz takiego zatrudnij na zasadzie "jazdy z pracę" i mu powiedz, że wszystko co robił dotychczas, było błędne i on ma teraz słuchać ciebie. 😉

[quote="Gaga"]ale nie ma już chyba osób, które w zamian za przebywanie z końmi, możliwość doszkolenia się od strony teorii chowu, hodowli, jazdy, od praktycznej strony "koniarstwa" jako takiego - chcialiby dać coś od siebie... najłatwiej przyjść, wsiąść, zapłacić  i mieć wszystko w nosie :-/ [/quote]
Dokładnie.

Z resztą.... z jednej strony nie ma się co dziwić.... to chyba wynik tego, jak wygląda teraźniejszość...
Tania, chyba jesteś liderką w zakładania nowych wątków  😉, ale żeby było na temat to czy za komuny było łatwiej to nie wiem, przynajmniej dla takich osób jak ja, które zupełnie nie miały dostępu do stajni państwowych czy też stadnin, więc dopiero jako dorosła i posiadająca własne środki finansowe zaczęła jeździć konno. Natomiast widzę tendencję, że żeby zaistnieć w tym sporcie, to oprócz talentu środki finansowe są niezbędne. Nie wiem czy to w temacie, ale ja widzę wielką niszę jeżeli chodzi o jeździectwo dzieci, brak odpowiednich klubów, ośrodków, trenerów. Wszystko trzeba ogarniać samemu w sensie rodzic czy się na tym znasz czy nie. Kiedyś może rzeczywiście jak już było się dzieckiem kogoś pracującego w stadninie dostęp do trenerów był, bo może klubowi czy stadninie zależało na promocji. Macie jakieś zdanie w tym temacie?
ja zaczęłam jeździć w 2000 roku i do około 2007 jeździłam w przeważającej mierze za pracę (co w niektórych miejscach było max wykorzystywane, tak, że jeździłam 2 razy w mcu np., a przyjeżdżałam do stajni cały miesiąc robiąc wszystko). Generalnie teraz nie jeżdżę, bo nie mam gdzie i na czym. i tak sobie myślę, że fajnie jakby się trafił jakiś fajny koń do jazdy, którego mogłabym nawet wydzierżawić..
a wracając do tematu, to uważam, że jest to sport dla zamożnych - dzisiaj już na pewno. mało kto z moich znajomych (takich normalsów, niepoznanych w stajni) może sobie na to pozwolić.
ms_konik   Две вечности сошлись в один короткий день...
20 lutego 2012 11:12
Moim zdaniem finanse nie są żadną barierą do uprawiania jeździectwa.
Prawdziwą barierą jest po trochu lenistwo, droga na skróty oraz chęć posiadania wszystkiego na już (umiejętności, ciapraćków, koni, lansu, startów itd.).
Ja całe moje nastoletnie życie jeździłam za pracę a w owym czasie naprawdę trzeba było się wysilić, żeby coś zorganizować. I jak tak patrzę, jakie możliwości ma dziś młody człowiek, to po
prostu nie wierzę, że jak się chce - to się nie da.
Aleks   Never underestimate the possibility for things to improve in ways you cannot yet imagine - Karen Rohlf
20 lutego 2012 11:25
Da się jak się chce, tylko problem jest z tym CHCENIEM ...

Ludzie stali się bardzo bardzo wygodni i leniwi oraz szerokim łukiem omijają wszelakie formy zobowiązania, a zadeklarowanie pomocy w stajni i przy koniach w zamian za ... to już zobowiązanie. Ja sobie dałam z tym spokój, bo koniec końców ja stawałam na głowie by się wywiązać i by ów ktoś był zadowolony w zamian dostając same wymówki ... Nasza współpraca skończyła się zatem bardzo szybko.



Cedryk-niestety wciąż jestem poza podium w rankingu zakładających wątki.
I Karla depcze mi po piętach na dodatek.
To tak OT.
A na temat : może odstręcza przekonanie, że nie ma tańszych opcji?
Że trzeba od razu sprzęt/strój wypasiony mieć?
Nie wiem. W Decathlon bryczesy czy buty nie są aż tak bardzo drogie.
Ciekawe czy są ośrodki, które próbowały proponować lekcje WF dla szkół w siodle?
Tak w poszukiwaniu talentów.
Aleks   Never underestimate the possibility for things to improve in ways you cannot yet imagine - Karen Rohlf
20 lutego 2012 11:30
Tania - tak, ja chodziłam do takiej szkoły, ale było to z 15 lat temu 😉.
Ja również zanim dorobiłam się własnej stajni jeździłam wiele lat za pracę... Fakt patrząc wstecz - praca była o wiele cięższa i bardziej wymagająca, niż ta, którą proponuję u siebie... Miałam też spore ułatwienie - jako że rodzina hoduje konie - coś tam już wiedziałam na wstępie (np. gdzie koń ma obojczyk  :lol🙂... ale u rodzinki pracowałam na równi ze wszystkimi, a pod własnym miastem *do rodzinki mam daleko) - zapylałam jak mały samochodzik tylko po to aby wsiąść w siodło i chociaż rozstępowac konia po czy przed treningiem...

Ciekawostką była u mnie zawodniczka WKKW3*, która pomagała mi krótki czas w stajni - bo po prostu miała ochotę mi pomóc... nie miała "ciśnienia" na jazdę , a i konie przerwane były i pastwiska czyste a stajni czysto, że można było jeść z podłogi - miałam moment że sama byłam "bezrobotna" ;-) Ale to kompletnie insza inszość chyba, poza tym dziewczyna jest z mojego pokolenia raczej (czyli już nie w wieku studenckim od jakiegoś czasu ;-))

Jak juz pisałam - sport jakim jest jeździectwo - to droga impreza. Ale sport to własne konie, transporty, trenerzy, koszty zawodów... A zabawa w jeździectwo, jazda na regionalkach na poziomie L - P, odznaki, itp.  - to jest możliwe np u mnie w zamian za pracę... i mam pusto w stajni :-(
Ostatnia luzaczka obraziła się, bo po jej kilkunastodniowej nieobecności i nie odbieraniu telefonów, oraz braku odpowiedzi na smsy na Facebooku napisałam, że szukam luzaka  😲 😲 więcej się nie pokazała, napisała niemiłego maila i tyle...

Wydaje mi się, że to kwestia zmiany pokoleniowej... że nowe pokolenie nie za bardzo ma ochotę pracować na coś, co może mieć bez tej pracy... Analogia: namówiłam znajomego aby zapisał dzieci (8 i 12 lat) do klubu żeglarskiego. Klub fajny, przyjemni instruktorzy, bardzo dobre warunki , na koncie klubu kilku mistrzów Europy, słowem super zajęcie dla dzieciaków... dzieci troche popływały, po czym jak przyszła jesień i trzeba było łódki przyszykować do zimowania (wysuszyć, wyczyścić, etc), dzieci stwierdziły, ze pracować nie będą, skoro jak tata zapłaci ileś tam zł więcej to i tak będą mogły na jakiś obóz żeglarski pojechać... Po co więc łapki brudzić??
Wg mnie to trochę zależy gdzie się mieszka.  Trochę po Polsce z koniem pojeździłam i porównując dostęp do koni w Warszawie i mniejszych miastach, Warszawa wypada słabo. Stajnie są prywatne, w większości pensjonatowe, właściciele koni, oddając swojego jednego wychuchanego koniczka komuś obcemu, chcą, żeby ten ktoś już dobrze jeździł, a najchętniej dopłacal do pensjonatu. Treningi kosztują 70-100 zl i nagle się okazuje, że albo koń stoi w dobrej stajni i dostaje dobre żarcie, ale nie starcza na treningi, zawody, itd. Albo są pieniądze, tylko nie ma czasu, bo całymi dniami zarabiamy  😉
Na Mazurach znam conajmniej a miejsca, gdzie właściciele gospodarstw agroturystycznych mają problem ze znaleziem ludzi do pomocy w stajni wzamian za jazdy - mimo, że jedno miejsce koło Olsztyna, więc teoretycznie chętnych studentów powinno być na pęczki.
W Kwidzynie za to dzieciaki luzakują, mają darmowe treningi, niewielkim kosztem albo całkiem za darmo mogą jeździć. Chyba nawet miasto funduje im jazdy.

Mieszkam pod Szczecinem. Dojazd z centrum miasta komunikacją miejską zajmuje jakieś 20 - max 25 minut... Studentów pełno...
i co? i nico :-(
Ale popatrzcie, to zjawisko wirtualnych stajenek.....
Ja odbierałam to jako takie marzenie o jeździe konnej.
Takie pragnienie, że aż coś ściska.
A tymczasem byłoby to wygodnictwo?
Ja to widzę po moim bardzo dorosłym synu. Jeździ dobrze. Wsiada, jedzie.
Teraz za granicą też odwiedza wypasiony, dresażowy ośrodek jeździecki.
Jednak widzę, że wyjeżdżając zapomniał bryczesów w gitary nie zapomniał.
Jeździ długo, nawet dużo umie -jednak tak nie trawi go tęsknota.
Wydaje mi się, że to kwestia zmiany pokoleniowej... że nowe pokolenie nie za bardzo ma ochotę pracować na coś, co może mieć bez tej pracy...
Dodałabym do tego podstawy, które zostały wpojone przez rodziców. Ja od początku byłam uczona, że jak czegoś chce to nie mam patrzeć na innych tylko samej kombinować. Nigdy nie było taryfy ulgowej, chyba że kompletnie sobie nie radziłam i była taka rzecz, którą w danym wieku nie byłabym w stanie wykonać bądź pokonać. Inaczej patrzy się na to, co się wywalczyło, a na to, co ci ktoś finansuje i zapewnia. Ja nie mogłam machnąć ręką i raz nie przyjść do stajni, gdybym nie przyszła to by mnie pożegnali. Wydaje mi się, że im łatwiej coś się dostanie tym człowiek oto mniej walczy, mniej mu zależy.
Aleks   Never underestimate the possibility for things to improve in ways you cannot yet imagine - Karen Rohlf
20 lutego 2012 11:39
_Gada - ano właśnie, po co pomagać i się brudzić jak można zapłacić i się nie zmęczyć nawet.
Być - jak to mówią łatwo przyszło, łatwo poszło ... dzieciaki nie szanują w tej chwili tak tego co mają, a mają to bo łatwo to dostają, więc po co to szanować, po co się starać. Nie to, to coś innego.

Mam podobne odczucia jak piszący przede mną . Finanse na pewno mają znaczenie , ale tak samo , albo i bardziej znaczenie ma mentalność współczesnego człowieka . Pracuję przy koniach już wiele lat i pamiętam , że gdy było ''biedniej'' (lata 90-te) , to więcej dzieci/młodzieży garnęło się do stajni i chętnie pracowało za jazdy . Była to też forma spędzania czasu , bo na małej wsi po prostu nie był nic ciekawego do roboty. Dzisiaj świat ''porywa'' młodzież i dzieci oferując mnóstwo innych form spędzania czasu ( bez wysiłku , szybko i przyjemnie). A że nie tylko młodsi obywatele mają problemy z dokonywaniem różnych wyborów , to jest jak jest. W ciągu ostatnich paru lat miałam w naszej stajni kilka pasjonatek , które chciały uczyć się i pracować. Niestety podrosły i zostały dwie , a następców nie widać . Dookoła widzę wszechogarniające lenistwo ... jestem więc pesymistką w tym temacie . Ale z jednej mojej uczennicy jestem naprawdę dumna .... po roku studiów , które przerwała na razie , poszła za ciosem i już prawie rok pracuje i jeżdzi w stajni uj. w Szwajcarii u byłej mistrzyni olimpijskiej . Dziewczyna bardzo ambitna , wie czego chce i idzie na całość , a nie rozmienia się na drobne.
Pasja to wspaniała sprawa ... I jak trafi się jakiś diamencik z chęciami do pracy i jazdy to trzeba zrobić wszystko , żeby nie przestał chcieć ....
Może rzeczywiście nastąpiła zmiana pokoleniowa? I jest już pokolenie szczęśliwsze?
Takie bez presji, że "tylko ciężka praca..." ?
Może trzeba się cieszyć z tego?
Opisuję właśnie historię jeźdzca bardzo obecnie starego. Miał 7 lat, kiedy pomaszerował pieszo do najbliższego SO i tam złożył propozycję Dyrektorowi, że chce jeździć. Ledwie zza biurka wystawał. Dyrektor miał chorą dłoń i ćwiczył ją takim dynamometrem (czy jak to się nazywa). Postawił warunek-ściśniesz do oporu -będziesz jeździł. Chłopiec ścisnął...kolanami. I tak rozbawił Dyrektora, że dostał się do klubu i jeszcze w tym samym roku wystartował w pierwszych zawodach skokowych. To były dawne czasy. Jeszcze dolnej granicy wieku nie było. Jednak tak mi ten obrazek tkwi w głowie.
Czy naprawdę ciupanie w wirtualną grę daje tyle samo radości co dał pierwszy galop temu chłopcu?
Aleks oczywiście że można zapłacić i się nie męczyć
Tylko że wówczas 3/4 wiedzy którą zdobyłoby sie pracując - jest poza zasięgiem
Mówi się o pracy za jazdy - a przecież wiedza też kosztuje. Ja luzakom pokazuje jak powinno się prawidłowo siodłać i dlaczego tak jest prawidłowo - pokazuję jak jeździ się na źle osiodłanym koniu aby każdy wyczuł różnicę nawet z siodła. Pokazuję jak zrobić wcierki, zawinąć, jak podać zastrzyk, jak powinien wyglądać system odrobaczania - co ma wówczas sens , co nie ma... Tłumaczę dlaczego tak a nie inaczej karmię - dlaczego coś zmieniam, ograniczam, dorzucam... długo by wymieniać... Jesli przyjdziesz tylko na jazdę - nie dowiesz się tego...

Z jachtami jest podobnie - pracując jako dzieciak w klubie żeglarskim - przy przygotowywaniu jachtów do sezonu - znałam każdą plankę, każdą linkę, każdy słaby i mocny punkt jachtu. Przydała się ta wiedza kilka razy w sztormie na dużej wodzie... Przydała się ta wiedza, kiedy połamał się maszt, kiedy podarły się żagle... każdy wiedział co i jak robić - raz dzięk temu, że znaliśmy jachty, dwa - byliśmy zgraną grupą ludzi... dalej z resztą mam kontakt z ludźmi z tamtych czasów, pomimo że rozjechalismy się po świecie... Nadal mogę na nich liczyć, a oni na mnie
A dzisiejsze pokolenia siedząc pół dnia na FB nie uzyskają takich przyjaźni...
[quote author=_Gaga link=topic=86326.msg1310429#msg1310429 date=1329734721]
Taniu mniej więcej od czerwca 2011 szukam na stałe kogoś, kto chciałby pracować w zamian za jazdy/treningi jak zwał i starty jeśli ktos chce... Pracy przy 3 koniach wiele nie ma. Siano rozładowuje się samo przy pomocy dostawcy, ja tylko uprzejmie pokazuję palcem (fajny dostawca znaczy ;-)). Trociny raz w miesiącu trzeba rozładować - ok 100 lekkich worków. Boksy sprząta mój ojciec, ja/pomocnik sprzątam średnio 4 razy w miesiącu. Pomoc to zatem pościelenie 3 boksów trocinami, wyczyszczenie, osiodłanie, przelonżowanie koni, uprzątnięcie pastwisk czy ujeżdżalni i opieka nad końmi kiedy ja np. wyjeżdżam na zawody, czy zachoruję... Zadna ciężka robota ponad siły... i co?? I nic... nijak nie mogę znaleść pomocnika :'-(

[/quote]

Nie możesz nikogo znaleźć? Ja to bym od razu biegła w podskokach i bym umierała ze szczęścia gdybym tak mogła w jakiejś stajni pomóc i za to pojeździć.
Dla mnie osobiście zawsze było lepsze spędzić cały dzień w stajni, pomóc przy koniach/sprzątaniu i nie trzeba było mnie o to prosić, niż przyjechać, wsiąść, pojeździć i wrócić do domu.
Był czas, że jeździłam raz w miesiącu tylko, bo dostawałam tylko 50zł kieszonkowego, ale za to stać rodziców było i wysyłali mnie na obozy gdzie wszystko nadrabiałam. Niestety zarówno kieszonkowe jak i obozy skończyły się dobre kilka lat temu i od tego czasu nie jeżdżę prawie w cale. Może raz w roku sobie wykupię jazdę, a tak to czasem ktoś pozwala się powozić za darmoszkę. I tyle z końskiego życia korzystam.
Nie wiem jak jest w innych przypadkach, może macie racje, ale u mnie zdecydowanie problemem są pieniądze. A na lenistwo, owszem, mogę narzekać ale nigdy jeśli chodzi o konie. Gdybym bardzo oszczędzała to bym na jazdę tak co 2 miesiące. Tylko, że ja już jakiś czas temu stwierdziłam, że niczego się w takich odstępach nie nauczę, a na tym mi właśnie zależy. A przez to, że coraz bardziej staczam się jeździecko i załamuje się tym, to taka pojedyncza jazda nie sprawia mi już tyle przyjemności co kiedyś..
Pomagać, ja bym chętnie pomagała, tylko, że mieszkam w małej wiosce na odludziu, dojazd poprzez 2 busy do jakiejkolwiek stajni w okolicy, jak by to zsumować, to nie wiem czy bym mogła w miesiącu chociaż raz w tygodniu pojechać.. W niektórych stajniach nikogo nie chcą albo zwyczajnie nie potrzebują. Albo jest mało roboty, ale jest mnóstwo innych młodych dziewczyn, które są regularnie i radzą sobie ze wszystkim.
Kiedyś w miejscowości obok mojej pasły się 2 konie na pastwisku, koło do domu. No to sru pojechałam, popytałam i spóźniłam się, bo się okazało, że one tylko na 2 tygodnie i zaraz faktycznie zniknęły.. Innym razem na spacerze z psem usłyszałam konia. Myślałam, że zwidy mam, ale dokładnie się rozglądnęłam i faktycznie zobaczyłam znów koło domu konia chodzącego po padoku. Jeszcze tego samego dnia poszłam (choć w takich momentach jest mi głupio, bo to jednak prywatny teren, nie stajnia i ktoś może sobie nie życzyć takiego nachodzenia, ale stwierdziłam, że warto spróbować) i co.. Jedyne co się dowiedziałam to "konik 2 latek, a tak se mamy.." 😵 Czyli typowo po wiejsku. Chciałam się dowiedzieć jakie maja plany wobec niego, ale właściciel nic nie wiedział.. W takich sytuacjach to chyba lepiej od razu odpuścić, bo można więcej szkody zrobić, niż pożytku..

Mogę mieę tylko nadzieję, że to się wkrótce zmieni. Nie wiem gdzie mnie życie poniesie, ale może na czas studiów będę miała lepszy dostęp do stajni/koni..
florcia9   "Amicus optima vitae possessio"
20 lutego 2012 11:52
Ale to też nie do końca tak, że ludzie są źli i niedobrzy, tylko 90% właścicieli koni/stajni pozwala sobie na za dużo względem takich pracowników i wydaje im się, że oni by w ogień skoczyli, żeby tylko móc jeździć na ich koniu.
W mojej rodzinie nigdy się nieprzelewało, za dzieciaka mogłam jeździć w zależności od aktualnych finansów rodziny, czasem 2 razy w tygodniu, a czasem raz na 2 tygodnie. W wieku 15 lat zaczęłam w pełni jeździć w zamian za pracę (wcześniej było to częściowe odrabianie) przez 2 lata jeździłam w jednej stajni, oczywiście zachowanie właściciela stajni nie było fair w stosunku do mnie i tak po tych 2 latach czara goryczy się przebrała, potem za moją ukochaną kobyłą pojechałam do innego "hodowcy" koni - jak dla mnie po prostu wieśniaka i handlarza. Ten pan już w ogóle dawał mi do wiwatu. Werkowanie mu wszystkich koni, nauka dla dzieciaków ze wsi, układanie mu innych koni pod siodło/do bryczki, opieka medyczna nad końmi - po prostu haj life, czego dusza zapragnie. Ja przyjeżdżałam tam nie dlatego aby sobie pojeździć, ale żeby moja ukochana kobyłka miała święty spokój i była bezpieczna - fakt jeździłam na niej, ale w głównej mierze dlatego, że gdybym ja na nią nie wsiadła, to pan zaraz wpadłby na fantastyczny pomysł, żebym uczyła na niej dzieci jeździć - bo to dobrze ułożony koń i co się będzie marnował i stał. W końcu doszło do porządnego spięcia między nami o warunki bytu konia (kiedyś dostałam opieprz za wyrzucenie z boksu gdzieś 30cm warstwy gnoju - w lato - bo ona tam miała leżeć i już)
i o to że śmiem w międzyczasie "pracować", faktycznie zajeżdżałam w tym czasie konia, nie wiem co faceta w tym tak bulwersowało - chyba to że wydawało mu się że skoro za tamtego konia dostaje pieniądze to jest on dla mnie ważniejszy niż jego konie, sprzeczka była na tyle porządna, że nasze drogi się rozeszły, bo ja też nie dam sobie w kaszę dmuchać. Od tego czasu nie pracuję za jazdę, to na prawdę nieczysty układ, pracy dla berajtra nie jest wcale tak mało i udało mi się odnaleźć w tym zawodzie. A pieniądze przeznaczone na konie inwestuje w sprzęt i porządne konsultacje/kursy 1-2 razy w roku.
Drugim przykładem na to jak głupie pomysły mają czasem właściciele koni, jest sytuacja z lata 2011r. Pracowałam w pewnej stajni jako berajter koni sportowych, kiedy szefostwa nie było w ośrodku, przyszedł pan z ośrodka agroturystycznego nieopodal i chciał nawiązać jakoś współpracę ze stajnią (nie moja bajka, nie moje kredki), potem rozmowa zaszła na konie - których ponoć miał kilka, żalił się że nikt nie chce na nich jeździć, nie chciał za to pieniędzy, co mnie zdziwiło, dopiero po jakimś czasie powiedział, że konie są niezajeżdżone,  a on chciałby "tylko" aby ktoś je zajeździł i w zamian za to może na nich trochę pojeździć - no układ idealny po prostu...
Co lepsze potem wypytywał mnie co ja robie w tej stajni tak konkretnie, jaką pensję dostaję  😲 itp. Oczywiście dostał tylko jakieś tam strzępki informacji. Na koniec usilnie próbował mnie namówić abym do niego przyjechała i mu te konie zajeździła, na co dostał odpowiedź, że przecież ja w ten sposób pracuje, że za zajeżdżanie koni trzeba płacić grubą kasę, no i koło się zamknęło, bo pan stwierdził, że przecież ja będę mogła sobie pojeździć - ZA DARMO... 😵 Powiedziałam, że muszę wracać do obowiązków i grzecznie odprowadziłam pana do bramy.
Wydaje mi się, że te przykłady dowodzą tego, że to nie zawsze ludzie są leniwi, ale też często właściciele koni są nie fair...
Jedyne jazdy za które zapłaciłam to był 10-godzinny kurs, który zafundował mi tata 13 lat temu. Do końca wakacji pracowałam w tej stajni za jazdy. Potem poszłam do prywatnego właściciela, kilka koni, praktycznie nie jeżdżone przez nikogo. Nie było dużo do zrobienia, pomóc przy sianie, słomie, oporządzić konie, czasem wypuścić, czasem zamknąć, sprzątnąć podwórko, pajęczyny w stajni itp. Możliwość jazdy bez ograniczenia, ale też bez nadzoru, pomocy, kontroli. Popełniłam mnóstwo błędów, przerobiłam bycie "miszczem wszechświata i okolic", ale też nabrałam doświadczenia, obycia, uczyłam się sama. Do tej pory jeżdżę w tym układzie. Mam tam "swojego" konia. Kupuję sprzęt, bo na koniach nikt oprócz mnie nie jeździ. Mam też możliwość decydowania o niektórych aspektach opieki nad końmi. Czasem jakąś oprowadzankę zrobię dla dzieciaków i tyle.

Pewnie nadal popełniam błędy, bo zdaję sobie sprawę, że jestem samoukiem i może nie wszystko co robię, jest zgodne ze sztuką. Lata jeździłam bez nadzoru, więc pewnie moja jazda też nie jest idealna. Dla mnie ważne, że konie posłuszne, a ja nie spadam zbyt często.

Były momenty, że zastanawiałam się nad poszukaniem możliwości jazdy za pracę w Warszawie, ale wydawało mi się, że takie układy tu nie funkcjonują.  Bałam się luzakowania, bo zawijanie owijek, zaplatanie koreczków, itp. to dla mnie czarna magia.

Gdybym miała płacić za jazdy tutaj w Warszawie, nie byłoby mnie na to stać. Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że może być problem ze znalezieniem osoby chętnej do jazdy za pracę. Ale w sumie jak teraz o tym myślę, to jeszcze parę lat temu ktoś przychodził i pytał czy jest taka możliwość. Oczywiście przeganiałam z mojego terenu 🙂 Dawno już nikogo nie było... nawet ze znalezieniem towarzystwa do wyjazdów w teren miałam problem.
Czy naprawdę ciupanie w wirtualną grę daje tyle samo radości co dał pierwszy galop temu chłopcu?
Niektórzy naprawdę czerpią z tego radość, ale to jest bardzo marny środek zastępczy. To też nie tyle, co koń i zabawa w grę, ale też możliwość poznania kogoś, wyjawiania swoich problemów, ogólnie wyjście do społeczeństwa, ale anonimowo. Teraz widzę wiele osób zamkniętych z problemami, którzy nie są rozumiani. Oni nie żalą się w realu, wolą w necie. Także nie tyle, co marzenie o koniu, a także jakiś kontakt i pomoc.
Aleks   Never underestimate the possibility for things to improve in ways you cannot yet imagine - Karen Rohlf
20 lutego 2012 12:01
[quote author=_Gaga link=topic=86326.msg1310521#msg1310521 date=1329738513]
Aleks oczywiście że można zapłacić i się nie męczyć
Tylko że wówczas 3/4 wiedzy którą zdobyłoby sie pracując - jest poza zasięgiem
Mówi się o pracy za jazdy - a przecież wiedza też kosztuje. Ja luzakom pokazuje jak powinno się prawidłowo siodłać i dlaczego tak jest prawidłowo - pokazuję jak jeździ się na źle osiodłanym koniu aby każdy wyczuł różnicę nawet z siodła. Pokazuję jak zrobić wcierki, zawinąć, jak podać zastrzyk, jak powinien wyglądać system odrobaczania - co ma wówczas sens , co nie ma... Tłumaczę dlaczego tak a nie inaczej karmię - dlaczego coś zmieniam, ograniczam, dorzucam... długo by wymieniać... Jesli przyjdziesz tylko na jazdę - nie dowiesz się tego...

Z jachtami jest podobnie - pracując jako dzieciak w klubie żeglarskim - przy przygotowywaniu jachtów do sezonu - znałam każdą plankę, każdą linkę, każdy słaby i mocny punkt jachtu. Przydała się ta wiedza kilka razy w sztormie na dużej wodzie... Przydała się ta wiedza, kiedy połamał się maszt, kiedy podarły się żagle... każdy wiedział co i jak robić - raz dzięk temu, że znaliśmy jachty, dwa - byliśmy zgraną grupą ludzi... dalej z resztą mam kontakt z ludźmi z tamtych czasów, pomimo że rozjechalismy się po świecie... Nadal mogę na nich liczyć, a oni na mnie
A dzisiejsze pokolenia siedząc pół dnia na FB nie uzyskają takich przyjaźni...
[/quote]

Oczywiście, że masz rację. Jednak, żeby się czegoś dowiedzieć też trzeba tego CHCIEĆ, a ludzie tego zwyczajnie nie chcą.
Sama nie prowadzę rekreacji i nie zamierzam ( pomysł z udostępnieniem konia w zamian za pracę był najprawdopodobniej jednorazowy z mojej strony ), jednak mam znajomą, która prowadzi od lat i obserwuje tam różne sytuacje. Jest tam gro dzieciaków/nastolatków, którym wiedza, o której piszesz do niczego nie jest potrzebna. Nie chcą wiedzieć, chcą jechać w teren i się wyszaleć. ( a to, że nie będą wiedzieć co zrobić jak coś się nie tak wydarzy to nie szkodzi )
Tak niestety jest teraz z większością młodzieży, ba nawet bycie posiadaczem konia do tego nie zobowiązuje najwyraźniej, a sądzę tak ponieważ znam taką delikwentkę. Dorosła w sumie dziewczyna, na pierwszym roku studiów końskich o zgrozo, nie mająca pojęcia o swoim koniu i nie chcąca go ( pojęcia ) mieć. Smutne to ...
Ja się nie zgodzę z przedmówczyniami.
Mam 16 lat, nie z biednej rodziny, ale... kasy jest tyle ile trzeba. Raz w tygodniu, może dwa, za 40zł - OK, mogę jeździć. Ale w momencie gdy robi się z tego 80zł za trening ujeżdżeniowy to nas na to nie stać. W stajni gdzie do tej pory jeździłam zaczęła się masówka.
Z chęcią mogę pomóc przy koniach, nie straszne mi sprzątanie stajni, bo w zasadzie... lubię to 🤣 Problem jest tu, że mało jest takich miejsc, gdzie wchodzi w grę taki układ jak się nie ma znajomości. No i wiele ludzi nie traktuje mnie poważnie.
Po co teraz dzieci mogą jeździć za pracę? Po co w ogóle mają jeździć i poruszać się po świeżym powietrzu skoro mają w domu komputer?
dempsey   fiat voluntas Tua
20 lutego 2012 12:12
A czy w ogóle istnieją jeszcze ośrodki, gdzie wciąż da się poznać podstawy w zamian za pracę? Mam na myśli kluby jeździeckie, z pewnym stałym poziomem szkoleniowym, systemem poziomów, systemem rozliczeń roboczogodzin, ubezpieczeniami dla nieletnich, możliwością startów w barwach klubu itp itp - słowem ośrodki spełniające wszelkie wymogi sensownie zorganizowanej nauki za pracę?
Ja znam jeden, mój "macierzysty" - wciąż działa chyba tak samo jak przed 20 i 30 laty.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się