Depresja.

SzalonaBibi, wiem, naprawdę dobrze Cię rozumiem. Sama mam za sobą taki epizod - na szczęście krótki i to był właśnie jednorazowy strzał, więc wiedziałam dokładnie co jest powodem mojego samopoczucia i że jak powód zniknie to i lepsze nastawienie prawdopodobnie wróci. Ale czułam się wtedy okropnie, od wycia przez pół wieczoru, przez leżenie w łóżku kilka dni, do totalnego zobojętnienia. Również z napadami lękowymi, zwłaszcza jednym silnym. Wtedy poczułam respekt przed siłą psychiki, bo nigdy wcześniej ani później nie doświadczyłam takiego uczucia, kiedy nie wiesz dlaczego, ale czujesz, że coś Ci zagraża. Kiedy masz nagle, bez powodu, oglądając film z przyjaciółką tętno pod sufit, bladą twarz, drętwiejące nogi i uczucie, że jak nie wstaniesz i gdzieś nie pójdziesz - teraz, zaraz, to cie rozniesie na kawałki, nie przeżyjesz. Na szczęście moja przyjaciółka do mnie przyjechała wtedy na kilka dni i chodziła ze mną po mieście chyba do 3 nad ranem, opowiadając mi coś bez przerwy. Bo każda chwila bez jej głosu, albo chwila stania - nawet na przejściu dla pieszych było dla mnie czymś nie do przeżycia. A wcześniej, kiedy chciałam komuś powiedzieć, że coś jest źle, że jest nie tak, że czuję się fatalnie to też słuchałam tego typu rad. Nie przesadzaj. Weź się w garść. Każdy ma jakieś problemy, ale nie ma co się użalać, trzeba żyć dalej i iść do przodu.
Nie dopuść do takiej eskalacji, do rozsypania się na kawałki! To jest coś okropnego, jak coś, z czym człowiek się utożsamia, czym jest, nad czym ma kontrolę - czyli własny mózg, staje się czymś obcym i zaczyna żyć własnym życiem.
Szukaj pomocy. Teraz, póki czujesz, że jeszcze to wszystko dźwigasz. Spróbuj jeszcze raz pójść do rodzinnego. Nie mów o tarczycy, o niczym innym, tylko o swoim podłym samopoczuciu. Bo rodzinni zajmują się podczas wizyty jednym problemem (na tyle starcza im czasu), z kolejnym już mogą odesłać albo kazać przyjść jeszcze raz. Zaakcentuj od razu powód, dla którego przyszłaś. Powiedz wszystko jak jest, co czujesz, że nie dasz więcej rady bez pomocy. Tylko głupiec zignorowałby takie wołanie. Naprawdę można żyć lepiej, zdrowiej, nie walcząc każdego dnia z samym sobą i ze światem.
SzalonaBibi, mnie też od wizyt lekarskich często odstręcza polski system służby zdrowia. Sporo jest kiepskich i zmanierowanych lekarzy (przemęczonych i sfrustrowanych - wiadomo, każdy medal ma dwie strony).
Ale są i Ci z powołaniem i prawdziwie życzliwi - dzisiaj na naszej wschodniej ścianie tego doświadczyłam u lekarki rodzinnej. Więc warto próbować, nawet jeśli po drodze trafi się na kogoś olewającego to jednak w końcu trafisz na kogoś kto się Tobą zaopiekuje. Jeśli czujesz, że nie dajesz rady i Twoje dni, Twoje samopoczucie i działanie wyglądają jak piszesz to tak jak piszą dziewczyny - szukaj pomocy.


Z innej beczki.
To chyba głównie pytanie do tunridy (chyba, że mamy tutaj innego psychiatrę lub też psychologa?)
Jak jest z dziedziczeniem i/lub "dziedziczeniem" depresji? Konkretnie depresji, nie innych chorób spychicznych.
Jest to dziedziczenie genetyczne, dziedziczenie "wewnętrzne" - wydolność i reaktywność układu nerwowego, reakcje biochemiczne, itd?
Czy jest to "dziedziczenie zewnętrzne" czyli wynik wychowania, modelowanie zachowań, wyuczenie stylu radzenia sobie z problemami? 
Ascaia, niedawno trafiłam na bardzo ciekawą koncepcję w odwiecznym problemie (ogólnym, nie depresja):
genetyka czy środowisko?
Koncepcja polega na tym, że środowisko. Ale - środowisko Wewnętrzne, nie jakaś tam grupa ludzi, rodzina czy szkoła.
Środowisako wewnętrzne, które sami sobie tworzymy, na bazie genetyki. Czyli - nasz obraz świata nas kształtuje.
Można dziedziczyć depresję- tak w wielkim skrócie. Ale na nasz mózg mają też wpływ: środowisko i wychowanie, różne zrządzenia losu oraz zaburzenia somatyczne mające wpływ na psychikę. Czyli- wszystko ma wpływ. Geny tez.

SzalonaBibi- idziesz do rodzinnego, mówisz że masz depresję. Opowiadasz o objawach. Tłumaczysz że nie ma szansy byś poszła na razie do psychiatry. I prosisz o jakieś leki od rodzinnego. Nie każdą osobę z zaburzeniami nastroju się zmusza na terapię. Terapeutow by zabrakło. Wiele osób po prostu jest na lekach. Albo okresowo albo na stałe.
Dziedziczy sie raczej sklonnosci do wystepowania chorob psychicznych roznego rodzaju - u jednego pojawi sie zaburzenie lekowe, u innego depresja a u jeszcze innego epizod psychotyczny. Zazwyczaj historia chorob psychicznych wystepuje wiec pokoleniowo w rodzinie i jak najbardziej sa one dziedziczone, tak na skroty to ujmujac. 
My jako lekarze nie wnikamy w to czy depresja jest dziedziczona czy nie. Czas pokazuje czy depresja zacznie wyglądać na endogenną czy nie. Czyli- " genetyczną". Pokaże nam to : reakcja na leki, reakcja na ich odstawienie, ilość nawrotów itd. To bardziej psychoterapeuci analizują przyczynę zaburzeń nastroju, bo to oni leczą przyczynowo. Leki działają najczęściej objawowo. ( No chyba że mamy depresję endogenną, wtedy leki działają przyczynowo)
Dzięki za odpowiedzi 🙂

Chyba jednak pójdę do kogoś. Nie dlatego, żebym czuła potrzebę 😉 Tylko teraz to już z ciekawości. Poczułam "zew krwi", poczułam nowe zadanie, projekt do zrealizowania. 😉

Ironia losu - okazuje się, że najbardziej polecana psychiatra-psychoterapeuta u mnie w mieście od niecałego roku ma gabinet... w bloku obok (nie ma szyldu, więc nie wiedziałam co to za lek.med.). Ale nie ma kontrakty z NFZ, tylko wizyty prywatne. To szukam dalej. 🙂
Świetna decyzja, trzymam kciuki za owocną współpracę.
Ja znalazłam bardzo bliski termin, miałam kliknąć... no i nie, nie dam rady... wyobraziłam sobie dyskusję z mężem po co i dlaczego i stwierdziłam, że (nawet pozorny) święty spokój jest wartością nadrzędną w danej chwili... no nie dam rady walczyć. A godziny przyjęć, niestety, popołudniowe więc nie wyjdę nie pytana po co  😵
Dziewczyny, trzymam kciuki. Moja mama do tej pory nie moze przezyc, ze chodzilam na terapie - trzeba robic swoje, dla siebie 🙂!
Averis   Czarny charakter
17 maja 2018 12:24
SzalonaBibi, to powiedz mu, że masz grzybicę pochwy i idziesz do ginekologa.
Nie przejdzie. On wie kiedy kłamię. No i wie, że mój gin jest tylko w soboty. A ostatnio już była afera, że za często jeżdżę do lekarzy... Jakbym ja to dla przyjemności robiła. Co z tego, że potem przeprasza i jemu przecież nie chodzi o to, żebym nie szła tylko... Nie mam siły przetrwać kolejnej awantury, żeby potem słyszeć, że to nie o to chodzi i niepotrzebnie się złościł...
SzalonaBibi, hmm, ja rozumiem, że teraz wszystko może wydawać się nie-do-przejścia, ale może po prostu powiedz, że idziesz do znajomej albo sąsiadki albo gdziekolwiek albo powiedz prawdę, walnij drzwiami i po prostu wyjdź... Może to będzie pierwszy krok do zawalczenia o siebie.  Wiem, że zaraz mi odpiszesz, że to niemożliwe i nie przejdzie, ale może trzeba się zmusić do jakiegoś bardziej radykalnego kroku? Nie jesteś przecież więźniem swojego męża...
Niby nie, ale tak się czuję... Niby wszystko mogę, ale to jest okupione tak ciężką walką o każdy krok, że najzwyczajniej w świecie nie mam siły... Coraz mniej mi tych sił zostaje... Czuję, że się w tym zapętlam i nie potrafię wyrwać... To strasznie toksyczny człowiek, wiecznie niezadowolony... A wynika to z jego problemów, do których nie chce się przyznać... To oczywiście go nie tłumaczy, ja po prostu stwierdzam, że tak jest... Po awanturze on mi przyzna rację, sam będzie namawiał, żebym poszła... No ale trzeba przetrwać awanturę i zawalczyć... On jak taki młody, nadreaktywny płoszący się koń - najpierw wybucha a potem się zastanawia o co chodziło... Zwykle mam wsparcie teściowej, ale ona starej daty i tym bardziej w terapie nie wierzy wiec tu odpada.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
17 maja 2018 12:59
SzalonaBibi, mąż nie jest czasem przemocowy? Zawsze masz telefony zaufania. Zadzwoń, opowiedz o swoim problemie, moze Doda Ci to trochę siły 🙂
Co mi pomogą? Powiedzą, że powinnam coś z tym/ze sobą zrobić? Przecież wiem... Tylko nie mam siły. Wybuchowy, najpierw działa (czyt. się wkurza) a potem myśli i spokojnie rozmawia... Ale ja też łatwo wybucham, rozumiem taką reaktywność... Zwykle da się dogadać ale teraz nie mam siły... Coraz bardziej słabnę, i fizycznie i psychicznie.
Wiem, że najlepiej mi robi zajęcie, praca... No ale to, jak już mówiłam, nierealne. A nie przeprowadzę się, bo konie... Błędne koło.
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
17 maja 2018 13:26
SzalonaBibi a czy Ty nie wspominałaś ostatnio, że chciałabyś zacząć studia? Weterynarię? Z tego co pamiętam dzieci masz dorosłe - co teraz robisz całymi dniami? Konie - ale tylko opieka? Czy prowadzisz jazdy itp? Strasznie smutno to brzmi, rzeczywiście jakieś zajęcie mogłoby być pomocne. A wizyta u specjalisty swoją drogą, niezależnie od tego.
No właśnie nic nie robię i to największy problem. Do niedawna miałam z doskoku robienie młodych koni, próby dzielności, czasem właśnie jakaś jazda, całe wakacje prowadziłam hipoterapię... No i się skończyło i dostaję pierdolca (sorry, za określenie, najtrafniejsze się wydaje). Jeśli już to technika, na studia to mnie nie stać. Dalej o tym myślę, ale to też wymaga walki o swoje na początkowym etapie i nie wiem czy podołam. Już słyszę argument, że robiłam kurs hipoterapii i na nic to było... No i rodzice obiecali się trochę dołożyć w ramach prezentów różnych, ale wypadła mamy poważna droga operacja i... poszło sobie w siną dal... Co oczywiście rozumiem, tamto był priorytet.
SzalonaBibi, a jak wygląda Twoja relacja z mężem? Bo z tego co rozumiem, to on więcej tych kamyków dokłada do Twojego stosiku zmartwień, niż z niego zabiera... 🙁
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
17 maja 2018 14:52
SzalonaBibi, porozmawiają, dodadzą siły. Rozmowa z fachowcem potrafi dodać siły 🙂
Dzięki dziewczyny, czasem trzeba pogadać sobie... A tak na co dzień nie mam z kim... Mam tu trochę znajomych, ale to na takie plotki o pogodzie i co na obiad... Moja przyjaciółka jedyna i najukochańsza mieszka w W-wie a nasza relacja zawsze była bezpośrednia a nie telefoniczna. Spotykamy się, ale mnie trudno wszystko ogarnąć, żeby wyjechać, ona dużo pracuje i nie zmotoryzowana.
SzalonaBibi, jak mogę zrozumieć wewnętrzną niechęć do udania się do psy-lekarza tak kwestii męża w tym nie rozumiem. Miałby Ci zakazywać? wyśmiewać? być przeciwny? No ale, że jak to?!
Przecież to Twój mężczyzna, który ma dbać o Ciebie, o Twoje zdrowie. Skoro Ty sama zdecydowałaś, że potrzebujesz kontaktu ze specjalistą to On jeszcze Cię zawiezie pod gabinet i poczeka aż skończyć rozmowę... Czy nie o to chodzi w małżeństwie i miłości?
A jeśli nie, jeśli coś między Wami szwankuje, On nie chce zrozumieć tej potrzeby... to tym bardziej robisz to, co uważasz dobre dla Ciebie. Bo to będzie mieć znaczenie dla Waszego związku.
O co w ogóle chodzi w tym, że Ty nie pójdziesz, bo On będzie stękać? Kurde! toż to nie ma znaczenia 😉 Istotne tylko czy Ty masz wolę by iść.


A mojej zabawy z tematem ciąg dalszy 😉
Psychologowie i psychiatrzy przyjmujący na NFZ związani z oddziałami szpitalnymi mają takie opinie, że lepiej uciekać od razu. (i kłania się to, o czym rozmawiamy w "nie ogarniam"😉. Lekarze działający w prywatnych ośrodkach zdrowia mają wizyty NFZ w lipcu / sierpniu / wrześniu. 
Inna sprawa, że dalej nie jestem przekonana czy powinnam niby pójść do psychologa czy do psychiatry. 😉
galopada_   małoPolskie ;)
17 maja 2018 21:27
Ascaia, a skąd czytasz tez opinie? 😉
Kompilacja opinii internetowych i doświadczeń znajomych.
SzalonaBibi, jak mogę zrozumieć wewnętrzną niechęć do udania się do psy-lekarza tak kwestii męża w tym nie rozumiem. Miałby Ci zakazywać? wyśmiewać? być przeciwny? No ale, że jak to?!
Przecież to Twój mężczyzna, który ma dbać o Ciebie, o Twoje zdrowie. Skoro Ty sama zdecydowałaś, że potrzebujesz kontaktu ze specjalistą to On jeszcze Cię zawiezie pod gabinet i poczeka aż skończyć rozmowę... Czy nie o to chodzi w małżeństwie i miłości?
A jeśli nie, jeśli coś między Wami szwankuje, On nie chce zrozumieć tej potrzeby... to tym bardziej robisz to, co uważasz dobre dla Ciebie. Bo to będzie mieć znaczenie dla Waszego związku.
O co w ogóle chodzi w tym, że Ty nie pójdziesz, bo On będzie stękać? Kurde! toż to nie ma znaczenia 😉 Istotne tylko czy Ty masz wolę by iść.


Wiesz, on nie uważa, że to ma sens. Jak również "zdiagnozował" mnie, że nie mam depresji tylko jestem leniwa... Swoją drogą jestem  😀iabeł: Ja uszkodzę nogę, albo rozbiję głowę to będzie mnie do lekarza ciągnął na siłę, bo ja poczekam czy samo nie przejdzie. Zacofany jest w kwestii pomocy psychologiczno-psychiatrycznej. Ja uważam, że jakby sam się wybrał na terapię to zniknęły by mu (albo się mocno uspokoiły) rzeczy w stylu bólów brzucha, zaburzeń snu, arytmii i cały szereg przypadłości o niewyjaśnionej przyczynie... On, trochę jak ty, uważa, że ze wszystkim poradzi sobie sam.
A uparty jest jak muł, więc przekonać go, że ktoś ma inne zdanie to naprawdę wyczyn... on przecież wszystko wie najlepiej  😵
No i jak nie mam na nic siły to jawi mi się to jako niewykonalne... Do tego najpierw się wkurza a potem słucha do końca i przyznaje rację  🤔
SzalonaBibi, a nie macie tam czegoś w stylu kola gospodyń? Teraz są różne fajne akcje organizowane przez mieszkanki, a to sobie dziergają razem, a to jakieś kursy robienia garnków 😉 Własnie w małych gminach, kobiety teraz na roli niewiele mogą pomóc tak jak kiedyś i szukają hobby - tak, żeby wyjść do ludzi i nie siedzieć w domu bo to dołuje jeszcze bardziej. I co się stało z wakacyjną hipoterapią? Nie da się tego kontynuować?
Tu nic zorganizowanego nie ma. Wszyscy się znają "od zawsze", relacje są budowane od pokoleń... A ja nowa, pojawiłam się znikąd, zawsze będę obca.
Nie mam w tej chwili kontaktu z kolegą co tę hipoterapię ogarniał, ale mam wiele powodów, żeby więcej się w to nie pchać... Głównie warunki pracy i atmosferę, niezależną od niego, bo to zleca jeszcze inna firma, my dojeżdżaliśmy... Nie tak mnie uczyli, nie tak powinna wyglądać dobra hipoterapia w moim odczuciu. Czułam się trochę nie w porządku w stosunku do rodziców i pacjentów, chociaż (naszym kosztem) stawaliśmy z kolegą na głowie, żeby było dobrze.
Jeśli chodzi o lekarzy to w większości niestety opinie wystawiają niezadowoleni klienci. Ja sprawdziłam opinie mojej lekarki po zapisaniu się do niej i były tragiczne. Głównie, że nie traktuje pacjentów poważnie i recept nie chce zapisać a oni przecież taaaką ciężką depresję mają... Mi poświęciła sporo czasu, leki od razu zapisała i na terapię skierowała. Byłam na NFZ... Więc ja bym aż tak bardzo nie kierowała się tymi opiniami.w szczególności jesli chodzi o psychiatrów.
Ja chodziłam do super babki. Na Nfz. Szkoda nawet, że już nie mam po co 🙂
Sonkowa, wiadomo, że takie opinie internetowe trzeba dzielić na pół. 😉 Ale skądś informacje jednak czerpać trzeba.
Aczkolwiek akurat o lekarzach klinicznych/szpitalnych u nas w mieście to sobie pogadałam "na żywo"
galopada_   małoPolskie ;)
17 maja 2018 22:16
Ascaia, a ja po spędzeniu kilku miesięcy w szpitalu na Abramowicach miałabym kilku do których bym poszła z miłą chęcią. 😉
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się