Rak, nowotwór (i inne poważne choroby) w rodzinie/u bliskich

tunrida, rodzinny nie ma prawa nawet wypisać kropli na zapalenie spojówek 🙁
galopada_   małoPolskie ;)
22 marca 2014 18:25
tunrida ludzie kończyli studia i wyjeżdżali za granicę, bo pensje o niebo wyższe. Teraz likwidując LEP a robiąc z tego LEK zablokowaną tą możliwość, bo nie będzie to już egzamin uznawany przez inne kraje. Pewnie da się to jakoś obejść, ale nawet się nie zagłębiałam w temat.

edit. zanim skończę studia minie jeszcze kilka lat. Wyjeżdżać nie zamierzam, duże miasta i wyścig szczurów mnie nie interesuje. Wracam do siebie, do niedużego miasta, gdzie na cały duży powiatowy szpital jest jeden czy dwóch stażystów.
Chyba przesada, ja siedzę jako rodzinny i wypisuję. Fakt, ze na 100 % ale chyba i tak nie ma na nie zniżki. Przynajmniej na te pierwszego rzutu.

galopada- no i chyba wszyscy chcą mieszkać w dużych miastach, bo tam są..możliwości. Do małej mieściny nikt kto nie musi, mieszkać nie przyjdzie. A i pensje dużo niższe niż w dużych miastach. Efekt taki, że nie ma komu robić.
tunrida, ja słyszę: do okulisty. Drzazga weszła i pinceta potrzebna - poradnia chirurgiczna. Oprócz patyczka i "w stronę okna" lampka by się przydała? = laryngolog. Itd. A i tak nie mam powodu do narzekania, bo "nasi" zaprzyjaźnieni - i dłużej się nasłucham  o "realiach" niż faktycznie są w stanie zrobić to, co jest zgodne z ich (wieloletnią) wiedzą i praktyką. "Nie najmowałam się na sekretarkę" - takie podsumowanie.
edit: ale to nie wątek o służbie zdrowia.
Chyba bym chciała, żeby "bezcenne" życie ludzkie było... oszacowane w PLN. I w punktach. Chyba coś takiego funkcjonuje w kolejkach do przeszczepów? I wtedy byłoby tak: mam x lat - y punktów, raka rodzaju z - daje duże szanse, punktów przybywa, za wyniki badań = punktów q - w sumie łapię się w kolejkę na miejscu n.
Bo, niestety, absolutnie nie wierzę szanownym koleżankom, że KAŻDY pacjent chory na raka ma ordynowane Optymalne leczenie 🙁 Uważam, że oprócz wskazań czysto medycznych "w obiegu" są inne czynniki, np. "opłacalność" danego leczenia (nie - oszacowana, totalnie umowna) oraz... ilość sympatii, którą wzbudza chory. Czyli - przyjdzie młoda, ładna laska, matka - i już jej ktoś "szepnie na uszko", że np. "właśnie rusza taki program, tamten lek jest bardzo skuteczny, chyba ma pani szanse się załapać, proszę pość do..." A zgred 60+ latek (dokładnie w takim samym stanie zdrowia) może tego "przypadkiem" nie usłyszeć.
I trzeba napomknąć o sytuacji tyleż częstej, co przecież... nieistniejącej  🙄 Że "nieoperacyjny" magicznie zmienia się w operacyjny, i sala się znajduje - za odpowiednią gratyfikację 🙁
Ja tylko tak chciałam zauważyć, że młoda laska i 60+ latek "z dokładnie takim samym stanem zdrowia" to chyba jednak rzadkość. Sorry, no taki lajf 🙁. To że wyniki krwi mogą mieć podobne i nowotwór tego samego narządu jednak nie oznacza, że cała reszta jest w takim samym stanie- nerki, wątroba, serce, naczynia krwionośne- no nie ma bata w starszym wieku człowiek bardziej zużyty 🙁.
mac, wcale niekoniecznie. Młoda laska może być schorowana od urodzenia np. a 60+ latek zasadniczo zdrowy jak tur. Chciałabym, skoro nie może być inaczej, żeby to śmierć sama wybierała "kto z brzega" a nie... lekarze.
halo nie twierdze, że to niemożliwe tylko że rzadkie. Raczej zdecydowana większość 20 latków jest zdrowsza od przeciętnego 60 latka.
mac, ale decyzja nie powinna opierać się o "raczej". I naprawdę wątpię, że tego typu decyzja opiera się o (przypuszczalny) stan zdrowia. Podejrzewam teoretyczną "przydatność społeczną". Brutalnie: gdy uratujemy 20-latkę to będzie zasuwać na społeczeństwo przez 45 + lat. A gdy 60-latka, to za 5 lat będziemy go utrzymywać 🤔
Gdy komuś bliżej do 20 to w ogóle nie pojmie w czym problem. A np. mój mąż przekroczył 60 - i naprawdę chciałabym, żeby w razie W - miał po prostu równe szanse 🙁
Choć jasne, najbardziej bym chciała, żebyśmy oboje przekroczyli setkę w niezłym zdrowiu 🙂
halo, nie wiem jaką miałaś sytuację w życiu, ale wygląda na to, że przez jej pryzmat oceniasz wszystkie sytuacje podobne do Twojej. To może dla 'pocieszenia' powiem - mój dziadek w wieku 60 lat miał wykrytego raka, jego życie dzięki pomocy lekarzy zostało przedłużone o prawie 20 lat, w momencie gdy już nic nie dało się zrobić, zajęto się nim paliatywnie, głównie polegało to na ukojeniu bólu... Nikt nam nigdy nie powiedział, że nie będzie go leczył.  Z babcią to samo, ale u niej akurat to nie rak był problemem, tylko inna choroba. Może spójrz na życie przez pryzmat doświadczeń innych ludzi, które nie są tak złe jak Twoje i nie oceniaj wszystkich i wszystkiego jedną miarą.
Uważam, że od tylu dziesięcioleci żyjemy w tak kompletnej paranoi i w takim odebraniu podmiotowości człowiekowi (także młodemu i zdrowemu), że w ogóle przestaliśmy to zauważać.


No to jest bardzo trafne zdanie i porownanie do matriksa tez.

Tu prosze nawet przyklad matriksa z tej strony:
[quote author=galopada_ link=topic=91251.msg2047126#msg2047126 date=1395476132]
Lekarze pierwszego kontaktu a także specjaliści szukają tysiąca innych chorób zamiast najpierw zacząc szukać tego najgroźniejszego.


Lekarz ma zaczynać szukanie od najprostszych przyczyn.
[/quote]
W swiecie, ktory nie jest matriksem, lekarz ma dac prawidlowa diazgnoze, nie najprostsza ani nie najbardziej skomplikowana czy tym podobne. W swiecie gdzie placa lekarza zalezalaby od jego skutecznosci, lekarz ktory zawsze rozgladalby sie za najprostsza przyczyna musialby szybko zmienic zawod. No ale my zyjemy w matriksie panstwowej sluzby zdrowia. Najprostsza przyczyna jest zarazem najtansza bo polega na tym, ze lekarz rodzinny mowi "prosze brac witamniki i nie zawracac gitary".

To przykre co napiszę, ale wielu ludzi jest  głupich, tępych, uszkodzonych, nie myślących. Rodziny roszczeniowe, zmienne w myśleniu, pokrętne. Czasami kieruje nimi rozpacz, ale skutek jest taki jaki jest.

O to to, pokretni debile, majacy roszczenia, nie to co kwiat narodu absolwenci nauk medycznych. Nie uswiadczych wsrod nich polmozgow co to skonczyli studia dzieki papie albo roznej masci sk..., czy tez po prostu dotknietych znieczulica rzemieslnikow, ktorzy chca juz skonczyc dyzur i isc do domu. Oni po prostu mysla o twoim szczesciu zawsze i w kazdych warunkach i zyja wylacznie misja wypelniania przysiegi Sokratesa.

Tymczasem w matriksie. Ja mam np taka doktor pierwszego kontaktu, ktora zrobi wszystko, zeby ci tylko nie wypisac skierowania do specjalisty, taka ma misje. Ona jest kierowniczka i musi dbac zeby pieniazki NFZ nie uciekaly z przychodni, nikt jej przeciez nie placi ani nie rozlicza z tego jak dobrze leczy pacjentow wiec skierowan wypisywac nie moze. Sama mi kiedys pisalas jak to dziala, biznes iz biznes. Myslisz, ze onkologowie nie maja takich problemow? Albo takich jak ci ginekologowie, co to sobie wysterylizowali pania poniewaz uznali, ze dla jej dzieci nie ma miejsca na tym swiecie, tacy mesjasze. Mozliwe, ze sa gdzies tacy onkolodzy? Moze to dlatego ludzie sie skarza, ze starych ludzi sie nie leczy bo sa mesjasze, ktorzy uwazaja, ze starym ludziom nalezy pozwolic umrzec? Bo nie ma juz dla nich miejsca na tym swiecie, nie pracuja juz, podatkow nie placa i zajmuja miejsca mlodym w kolejkach do chemii. Ja osobiscie uslyszalam dwukrotnie slowa, zeby pozowlic starszemu czlowiekowi umrzec. Raz o babci, raz o dziadku meza. W drugim przypadku z ust na oko 30letniego kwiatu narodu, ktory pomylil sie w diagnozie (mial dziadka ponad tydzien na oddziale i wnikliwie badal), powiedzial, ze dziadek ma miazdzyce naczyn krwionosnych w mozgu, w rzeczywistosci dziadek mial raka pluc. Bo najprostsze diagnozy sa najlepsze, jak mowia przyslowia ludowe.

Zeby bylo bardziej na temat, to jeszcze napisze o leczeniu chorych na raka ale nieonkologicznym akurat. Przebieg zdarzenia byl taki: u chorej na raka znajomej, rano bardzo wysoka goraczka i ostry bol brzucha, karetka, na pogotowiu o godzinie 10 rano znajoma uslyszala, ze prawdopodobnie jako powiklanie po naswietlaniach ma perforacje jelit i zapalenie otrzewnej. Pewnie operacja ale najpierw rezonans, zeby sie upewnic czy jakos tak. I kobita czekala na ten rezonans 12godzin gnijac sobie zywcem... o 10 w nocy badanie, o 12 zaczela sie operacja. Czyli 14 godzin po pierwszej diagnozie i nie jest to historia, ktora opowiada znajomy znajomym. Ja bylam na telefonie z jej mezem na biezaco i mimo pewnego braku zludzen co do dzialania sluzby zdrowia, po prostu nie uwierzylam, ze czlowiek z zapaleniem otrzewnej moze tak sobie czekac 12 godzin na jakies tam badanie. Myslalam, ze to nieporozumienie, ze cos zle zrozumieli. Znam przeciez historie nastolatka, ktory mial jakies takie bezobjawowe zapalenie wyrostka robaczkowego, zrobila sie perforacja i jak go dowiezli to w te pedy na stol bo zagrozenie zycia. No i pytanie co by bylo gdyby zamiast leczonej paliatywnie 55latki przywiezli dajmy na to 20sto latka z perforacja wyrostka robaczkowego. Aha znajoma zyje, jakos 2 miesiace temu miala wyniki na tego swojego raka i na razie siedzi cicho, wycofal sie nawet z watroby. Po operacji ma pamiatke w postaci cewnika Broviaca i dozywotniego zywienia pozajelitowego, byly takie zrosty po tej akcji z perforacja, ze jelita nie podjely juz pracy. Ledwo to wszystko przezyla ale to co bylo po operacji to juz inna, chociaz rownie dajaca do myslenia historia.
nie zrozumcie mnie źle. to nie tak, że jestem zachwycona służbą zdrowia. Nie jestem. ale... widzę różnicę pomiędzy "nie chcę" a "nie da się".

moja mama zmarła "bo nie chcę". mogłam pozywać szpital, ale co sama na świecie, młoda dziewucha zrobi szpitalowi? jakby wykonano głupią tomografię przy wszystkich objawach krwawienia do mózgu w porę, to by żyła. a jak przez ponad dobę chcieli zaoszczędzić i dawali tylko leki na zbicie ciśnienia, to mimo operacji-długotrwałe wysokie ciśnienie i krawienia spowodowały nieodwracalne straty i śmierć.

mój teść umiera "bo się nie da". jest leczenie radykalne, mające na celu usunięcie raka-wyciecie guzów. musieliby mu wyciąć dwa płuca i wszystkie węzły. nie da się żyć bez płuc. więc jednoczesnie by go uzdrowili i... zabili. i tak samo działa chemia. uzdrowi, ale zabije, jeśli ktoś za słaby.

i rozumiem co Tunrida chce przekazać. moja teściowa wpadła w taki amok, że jakby ktoś jej powiedział "jak obetniemy pani mężowi nogę na żywca to wyleczy się z raka" to... uwierzyłaby. i mało jest takich osób? to samo można powiedzieć w takim razie o innym udarowcu z oiomu taty. ma prawo sam decydować, nie jest bydlęciem przecież. i jakby sam decydował to by ani jednego leku mu nie podali, bo przy maseczce z tlenem krzyczał, żeby go te Niemce nie ruszały, bo on idzie podbijać rosję, a oni go gazem chcą zabić.
Bo śmierć bliskiego to najtrudniejszy temat. I osoba dotknięta tym problemem nie musi być nierozumnym kretynem, żeby się zachowywać nieracjonalnie. I doskonale sobie zdaję sprawę, że jeśli problem dotknąłby mnie i mojej najbliższej rodziny, również starałabym chwytać się każdej deski ratunku. Wieszałabym psy na każdym lekarzu, który by mi odmówił. Pomimo, że jestem świadoma, znam doskonale przebieg chorób i wiem, jak funkcjonuje służba zdrowia.

A my, jako personel musimy zagryźć zęby i tłumaczyć, tłumaczyć, tłumaczyć. Czasem rodzina do końca nie zrozumie, ale nie możemy dać się wytrącić z równowagi. A czasem to szczególnie trudne.

galopada_   małoPolskie ;)
23 marca 2014 11:47
bobek czytaj ze zrozumieniem. Napisałam, że ma zaczynać szukanie od najprostszych przyczyn a nie, że ma stawiać najprostszą diagnozę.
Ale to się do tego właśnie sprowadza  😉 Moja babcia bujała się od ponad roku "z nogami". Wyszedł rak trzustki  😵
Chyba też zawitam do tego wątku. W rodzinie przeżywałam dwa przypadki nowotworowe - obydwie babcie.
Pierwsza - rak tarczycy. Od lat miała problem z wapniem. Zawyżony we krwi kilkukrotnie. Do tego osteoporoza. Jednak mimo regularnych badań, nikomu nie przyszło na myśl, aby zbadań trzustkę. W końcu, gdy babcia poszła prywatnie, pierwsze co - usg. Wyszło cholerstwo, skierowanie do Gliwic. Tam operacja. Po operacji jodowanie. Kontrole. Jak ja z siostrą, mamą i wujostwem się zamartwialiśmy, to babcia była pozytywnie do tego wszystkiego nastawiona. A jest prawdziwą panikarą i mistrzynią w wynajdywaniu czarnych scenariuszy. Był mały i chwilowy dołek z jej strony, gdy dowiedziała się, że rak jest złośliwy (utrzymywaliśmy to w tajemnicy). Na dzień dzisiejszy nie ma żadnych przerzutów i babcia żyje jak przed chorobą - żadnych zmian w jej zachowaniu 🙂 Nawet spora blizna na szyi idealnie wpasowała się w zmarszczkę i jej nie widać  😁
Druga nie miała już tego szczęścia. Leczy się do dziś, słabe rokowania. Rak piersi. Miała operacje, chemioterapie, naświetlania. Tu nie wiem dokładnie co i jak się dzieje, ponieważ jest to mama mojego ojca, który nie mieszka z nami od kilku lat. A ja sama mam z nią słaby kontakt. Wiem tyle, że ona od samego początku miała złe nastawienie do tego, zastanawiała się tylko komu przepisać dom i martwiła się, że pogrzeb będzie tylko problemem dla mojego taty, wujka i cioci.
Z racji tego, że razem z siostrą jestem w grupie wysokiego ryzyka, mamy kazane przez rodziców regularne badania. Nie tylko na nowotwór, ale i na choroby serca czy psychiczne (ładną paczkę mamy genów). U mojej siostry ostatnio zbadano niedoczynność tarczycy, mama się boi, że może to rokować późniejszym nowotworem. Mnie wysłała na badania - w poniedziałek wyniki. Mam wrażenie, że ona bardziej przejmuje się ode mnie.
Moja przygoda ze służbą zdrowia zaczęła się w wieku 7/8 lat od PIĘCIU NIEWYKRYTYCH zapaleń wyrostka robaczkowego. Oczywiście zapalenie otrzewnej. Wtedy pierwszy raz spotkałam się ze śmiercią twarzą w twarz. Czy to noworodka (pierwsze "odejście" "oglądane na żywo" 🙁) czy rówieśnika z białaczką. I to chyba od tamtego czasu nie jestem optymistką. Moje dzieciństwo skończyło się ot, tak - w strasznych (a lekceważonych) atakach bólu, przy pierwszym ostatnim tchnieniu, które widziałam. Fakt, dziś nie cierpiałbym tego koszmaru, dziś jest USG.

Tak, niekiedy da się leczyć (i wyleczyć), niekiedy to niemożliwe 🙁
Nie oceniam sytuacji po jednym przypadku, tylko po n.
I, jak pisałam, choćby wczorajsza konferencja prasowa naszego ukochanego "systemu" dowodzi jak jest FATALNIE. Jeśli przyznają to sami  odpowiedzialni - to o czym w ogóle mówić?

Za wieści o wszelkich "zdarzeniach pozytywnych" bardzo dziękuję, bo nadzieja jest bardzo ważna. W życiu i w umieraniu.
omnia   żeby zobaczyć świat, trzeba przejść przez próg
24 marca 2014 08:48
Może trochę off - ale uwaźam źe czasem brak w słuźbie zdrowia jasnych procedur, typu: jest kaszel, - taka diagnostyka, nie ma diagnozy - wyszła taka i taka moźliwość kolejne badanie itd. Nie na czuja, a wg procedur - tylko mądrze ustalonych 😉. Nie postąpisz wg - w razie nieprawidłowej diagnozy - czuj się lekarzu pozwany. I nie chodzi tu o to że uważam lekarzy za "ćwierćmózgów" - procedury dawałyby jasność postępowania a czasem pomagały - bo naprawdę można o czymś zapomnieć 😉
Ale to się do tego właśnie sprowadza  😉 Moja babcia bujała się od ponad roku "z nogami". Wyszedł rak trzustki  😵



Moją babcie po silnym ataku z krwawymi wymiotami zabrało pogotowie, poszła pod nóż, bo lekarze stwierdzili, że trzeba w końcu ten woreczek zółciowy wyciąć, co go przez rok diagnozowali. Przy okazji wycieli jej pół żołądka, bo się okazało, że ma raka.

Ja też mam przykład na sobie, może mniej drastyczny, ale jako mała dziewczynka miałam ciągłe zapalenia pęcherza, posikiwiałam do łóżka i ciągle w moczu były bakterie. Pediatra wysłał mnie i do ginekologa, i do psychologa na terapię, bo twierdził, że udaję. Więc pierwszą cytologię miałam w wieku 6 lat chyba. W końcu trafiłam do szpitala i nagle znalazł się winowajca - uszkodzona nerka.

Koleżanka już łykała leki na depresję, bo ciągle była zdołowana, osłabiona, chorowita, rano nie mogła się z łóżka podnieść. Borelioza.
deborah   koń by się uśmiał...
24 marca 2014 09:14
u mojej mamy w kwietniu 2012 roku zupełnie przypadkowo przy rutynowym badaniu zdiagnozowano guza nerki. Guz był ogromny. ponad 12 cm 🙁 Rokowanie ostrożne guż nerki z wysokim prawdopodobieństwem, ze złośliwy 🙁 Kolejne szpitale odmawiały nam nefrektomii ( osunięcia nerki z guzem) czas oczekiwania w każdym minimum 6 miesiecy. Nieststy musieliśmy sięgnoąć do znajomości. udało się zoperowac mame po 2 tyg. Po operacji została zakwalifikowana do eksperymentalnej terapii bardzo drogim lekiem stosowanym przy nawrotach nowotworu nerki. Wahaliśmy się czy ma przystapić ale przekonała nas wizja bardzo stałej kontroli lekarskiej, tK co 3 miesiace i lekarz onkolog praktycznie na telefon.

po ponad roku na jednym z kontrolnych TK zmiana w obrębie tkanki tłuszczowej i zwiększenie densyjności tejrze tkanki. Wyniki nadal dobre. Nastąpiła zmiana leku. Od grudnia mama bardzo źle się czuje, z jamy brzusznej ściągnięto jej 5 l płynów. dostała silniejsze leki nieststy nadal eksperymentalne bo nowotwór nerki nie reaguje na chemio i radioterapię.
Totalnie rozsypała się psychicznie. jest w ciężkiej depresji, nie chce albo nie ma siły żeby walczyć.
ja jakoś wciąz wierzę, że będzie dobrze. za miesiac TK która będzie jak wyrok albo chwilowe ułaskawienie.
straszne. Jak człowieka nie dotyka taka tragedia gdzieś  blisko  w rodzinie, to nie rozumie co znaczy nowotwór.. I jaki bezsilny jest człowiek wobec niego 🙁
deborah, póki życia póty nadziei! Przypominaj mamie o nadziei.

Mamy przyjaciółkę. Podobna historia jak u mojej siostry. Rak piersi (mimo regularnych badań i upartego poszukiwania diagnozy odczuwanych dolegliwości). Leczenie. Niestety - guzy mózgu.
Ale OPERACYJNE. Jeden usunięto przez nos, drugi przez skroń. Przyjaciółka żyje, doczekała się ślubu córki (z Japończykiem 🙂😉, bawi urocze wnuki... Niekiedy da się nawet w pozornie beznadziejnej sytuacji. U sis usunięcie guzów mózgu było niemożliwe 🙁 (chyba 🙁 (bo podobno jest na terenie PL specjalny laser termiczny(?) do głębiej położonych zmian, tyle, że jakoś mało  używany, o ile w ogóle - bo "coś"😉.

Bezsilność to jeszcze "pół biedy". Straszne jest życie w takim: "Wyrok? Nie wyrok?". Trzeba walczyć i nie poddawać się z góry. Jednocześnie każdemu z nas przyjdzie się kiedyś pogodzić z nieuniknionym 🙁

Inna przyjaciółka (na upartego mogłabym być jej matką) "rak" usłyszała w... maturalnej klasie 🙁 Na szczęście rzadko dający przerzuty. Udało się - tyle, że onkologia jest i będzie jej "drugim domem". To się przydało. Gdy... niepokojące "diagnozy" pojawiły się u... kilkuletniego synka. Potraficie sobie to wyobrazić? To na "swojej" onkologii dostała rady, pozwalające ustalić co jest. Kilkaset zł na rezonans i okazało się, że w sumie głupstwo  😅
Przyjaciółka jest najbardziej optymistycznie do życia nastawioną osobą jaką znam. Niezwykle dzielna, niezwykle pogodna, wulkan energii i pomysłów. Jestem dumna, że dane jest mi znać kogoś takiego.
Może trochę off - ale uwaźam źe czasem brak w słuźbie zdrowia jasnych procedur, typu: jest kaszel, - taka diagnostyka, nie ma diagnozy - wyszła taka i taka moźliwość kolejne badanie itd. Nie na czuja, a wg procedur - tylko mądrze ustalonych 😉. Nie postąpisz wg - w razie nieprawidłowej diagnozy - czuj się lekarzu pozwany. I nie chodzi tu o to że uważam lekarzy za "ćwierćmózgów" - procedury dawałyby jasność postępowania a czasem pomagały - bo naprawdę można o czymś zapomnieć 😉


omnia wybacz, ale to o czym piszesz nie ma racji bytu. Gdyby zastosować taki schemat to wystarczyłoby sadzać pacjenta przed maszyną, gdzie wstukiwałby swój objaw i wyskakiwałaby ścieżka postępowania diagnostycznego. Po co w takim razie w ogóle lekarz? A no po to, że choćby taki kaszel może mieć mnóstwo przyczyn i nie każdego trzeba od razu raczyć promieniowaniem, bo to może być rak oskrzela. Nie każdemu również trzeba robić testy alergiczne jeśli na pierwszy rzut oka widać, że ktoś pali całe życie i raczej trzeba brać pod uwagę gorsze scenariusze i iść w kierunku diagnostyki obrazowej. Poza tym NFZ tak liczy pieniądze, że spróbuj tylko wykonać badanie, które jest nieuzasadnione  😉 Po to jest lekarz, żeby na podstawie swojej wiedzy umieć zinterpretować zespół objawów, które pacjent podaje i popchnąć dalsze postępowanie w odpowiednim kierunku. Lekarz niestety też jest tylko człowiekiem a choroby potrafią mieć przeróżne manifestacje więc niestety ale każdemu może się zdarzyć pomyłka. Żadna nawet super opracowana ścieżka postępowania tego nie wyeliminuje. Ważne, żeby lekarz nie popadał w rutynę i potrafił wystarczająco szybko dostrzec swój błąd.
vanille, dziwne tylko, że swobodnie pół cywilizowanego świata funkcjonuje w oparciu o procedury 🤔 Super opracowana ścieżka nie wyeliminuje, ale pozwoli ograniczyć. Po to ludzie zajmują się projektowaniem procesów. I tak, jest już tak źle (ten chaos), że chyba wolałabym, żeby diagnozował mnie telefon(!) niż przeciętny współczesny lekarz 🤔
Nie - kaszel nie jest wskazaniem do naświetlania, ale kaszel utrzymujący się mimo zaordynowanego leczenia MA być wskazaniem do dalszej diagnostyki. Zaczynając od prześwietlenia płuc - bo np. coraz więcej zapaleń płuc nie daje zmian osłuchowych. Mam znajomą pulmonolog, która już przestała załamywać ręce, pogodziła się, że nie poradzi - że ludzie latami są bez diagnozy, albo jest im ordynowane leczenie od czapy i/lub archaiczne.
halo oczywiście, w medycynie jak najbardziej funkcjonują procedury. Ale jakby wszystkich zacząć leczyć schematami to nic by z tego nie wyszło, a przynajmniej nic dobrego. Bo niestety ale każdy człowiek jest ciut inny i nie wszystko da się w schemat wepchnąć. Tu pojawia się rola lekarza, który ma być 'mózgiem', który ścieżkami postępowania powinien się sugerować ale nie leźć nimi na ślepo - po to studiuje się tyle lat, żeby potem swoją wiedzię wykorzystać.

Nie śledzę wątku i nie wiem z jakimi lekarzami się spotkałaś, że wolałabyś być diagnozowana przez telefon. Wydaje mi się, że to jednak bardzo krzywdząca opinia dla setek ludzi, którzy poświęcają połowę swojego życia na naukę, by móc pomagać innym... w każdej branży znajdzie się jakiś procent buców ale to nie powód, żeby wrzucać wszystkich do jednego wora z powodu własnego rozgoryczenia. Z lekarzami spotykam się na codzień i zdaję sobie sprawę, że zdarzają się lepsi i gorsi fachowcy - jak w każdym zawodzie. Mimo to widzę też codziennie mnóstwo pacjentów, którym udało się pomóc, którzy wychodzą na prostą i którzy są szczerze wdzięczni lekarzom za odwaloną robotę.
Odnośnie kaszlu - tak jak wspomniałam nie śledzę wątku ale oczywiście, jeśli kaszel jest przewlekły to jest to wskazanie do dalszej diagnostyki i szukania przyczyn. Jeśli jakiś lekarz to oleje to jest to jak najbardziej zniedbanie.
Zapalenia płuc w pewnej fazie nie dają zjawisk osłuchowych i to zupełnie normalne.

A to, że jedni specjaliści narzekają na innych i pukają się w głowę odnośnie zaordynowanego leczenia -> zwłaszcza często kieruje się tego typu uwagi do lekarzy rodzinnych. Medycyna obecnie idzie bardzo szybko do przodu, książki do farmakologii często zanim zostaną wydane już zawierają nieaktualne informacje... ciężko być specem w każdej dziedzinie zwłaszcza jeśli jest się lekarzem rodzinnym i trzeba ogarniać wszystko. Poza tym co z tego, że często pojawia się na horyzoncie możliwość nowego, lepszego leczenia jeśli NFZ przyznaje je pod warunkami praktycznie niemożliwymi do spełnienia? Albo jeśli akurat te leki są przy danej chorobie nierefundowane i pacjenci nie są w stanie za nie zapłacić takich pieniędzy, więc siłą rzeczy dostają leki tańsze i gorsze? Lekarz to obecnie coś na kształt rzemieślnika, urzędnika i księgowego. Najlepiej, żeby leczył jak najlepiej, jak najszybciej i jak najtaniej, a niestety tego nie da się zawsze pogodzić.

Poza tym w tym całym procesie często ludzie kumulują całą swoją złość na lekarzach a trzeba pamiętać, że w tej relacji istnieje też pacjent. I z całym szacunkiem ale także brak współpracy ze strony pacjenta i zaniedbania w przeszłości są często przyczyną późniejszych, tragicznych skutków.
Najlepiej, żeby leczył jak najlepiej, jak najszybciej i jak najtaniej

Dlatego wolałabym telefon 🙂 (nie "przez telefon", tylko, żeby telefon diagnozował - żeby ktoś źle nie zrozumiał). Bo gros lekarzy zostało już solidnie zainfekowane przez "wymogi systemu" - systemu wyłącznie oszczędzania (i marnotrawstwa jednocześnie), w którym życie i zdrowie ludzkie nie ma żadnej wartości (ups, jest "bezcenne"😉. Chciałabym, żeby ludzkie życie było oszacowane w PLN-ach. W ilości wyższej niż za krowę mleczną. Chciałabym, żeby ludzi Opłacało się leczyć - bo bydło jakiś się opłaca, a nie - żeby pacjent (szczególnie skutecznie wyleczony) był STRATĄ.
halo niestety to już nie te czasy, gdzie jakieś badania/leki można było wyjąć 'spod lady'. Obecny nadzór urzędniczy wiąże lekarzom ręce w wielu kwestiach na tyle skutecznie, że próba ominięcia tych wytycznych kończyłaby się płaceniem z własnej kieszeni grubych pieniędzy. A lekarze też miewają rodziny, na których utrzymanie muszą zarobić.

Mimo wszystko mam nadzieję, że wszyscy rozgoryczeni naszą służbą zdrowia trafią jednak na lekarzy, którzy zmienią tą opinię na lepszą. Tego w każdym razie życzę.
setek ludzi, którzy poświęcają połowę swojego życia na naukę, by móc pomagać innym..

halo halo, nie galopuj. jakby chcieli poświęcać połowę życia, żeby nieść pomoc, to by leczyli za friko w Ugandzie, a tak to są normalni, zarabiający pracownicy, którzy jak każdy inny pracujący w zawodzie wymagającym wyższego wykształcenia - uczyli się wiele lat.
AleksandraAlicja   Naturalny pingwin w kowbojkach ;-)
24 marca 2014 21:00
Isabelle, to trochę nie tak- ja wprawdzie jestem tylko wetem, ale schemat jest podobny, bo poszłam na studia, by pomagać zwierzętom, a nie zarabiać. Wiem, głupie, ale sporo maturzystek wybierających te a nie konkretne studia myśli (jeszcze) ideałami. Dopiero potem dochodzi się do świadomości, że ojejku, trzeba się z czegoś utrzymać, trzeba zarobić na mieszkanie i dzieci. I trzeba to zrobić z tego pomagania.
Isabelle, nie galopuję. I w żadnym wypadku nie napisałam, że lekarze poświęcili połowę życia by nieść pomoc, tylko by się uczyć. Różnica teoretycznie niewielka ale interpretacyjnie całkiem znacząca 😉 Poza tym mimo wszystko wydaje mi się, że akurat w tym zawodzie wisi się więcej nad książkami i jednak stale trzeba przyswajać duże porcje wiedzy i nowinek, żeby później nie być narażonym na takie opinie jak powyżej wyrażona przez halo, że stosuje się jakieś archaiczne merody lecznicze 🙂

w każdym zawodzie tak jest. czy to wet, czy to prawnik, czy to nawet głupi mały przedsiebiorca bez studiów (no... ja powiedzmy), jeśli chce być dobry w tym co robi to musi się rozwijać i kształcić. a, że lekarze ratują nam życia... to tworzy się wokół nich jakiś mit misji czy prawie statusu twórcy. człowiek jak człowiek. może być w swoim fachu specem a może być konowałem, tak jak pan, co cegły kładzie.

nie twierdzę, ze każdy lekarz to łapiduch, ale to poświęcenie czy niesienie pomocy to ... praca. a nie misja. misja to działania pro bono, kiedy samemu się sobie odmawia, byleby pomóc. są nieliczni weci i lekarze, którzy czasem pomogą bez zapłaty... ale to nieliczni, bo każdy ma swoje domy, dzieci, zwierzaki do utrzymania. więc nie ma co ich gloryfikować.
Isabelle, i tu się z Tobą zgodzę w 100%. Ja też nie uważam, że ten zawód to misja, nie czuję się powołana, ani nie zamierzam żyć poświęceniem. Uwielbiam ludzi, uwielbiam z nimi rozmawiać. Przy tym zawsze interesowały mnie nauki przyrodnicze. Jeśli mogę połączyć te dwie rzeczy, przy okazji pomóc komuś swoją wiedzą to bardzo mnie to cieszy. Ale traktuję to wyłącznie jako zawód jak każdy inny.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się