Ten wieczny pesymizm...

czarnapanda   Złe Czarne Bobo
29 grudnia 2008 19:11
Zawsze szukam dziury w całym wymyslam najczarniejsze scenariusze i nieraz udaje mi sie samej tak nakrecic ze nie spie po nocach i sie zamartwiam czyms co w cale tak zle nie wyglada.
Niestety przekonałam sie na własnym przykładzie ze podświadomosc to ogromna siła i jak o czymś bez przerwy mysle-złym oczywiście- to prędzej czy pozniej się dzieje.
Z dobrym jest całe szczescie podobnie.
Przeczytajcie ksiazkę "Potęga podświadomosci"-moze Wasze czarnowidztwo chociaz troche zblednie 😉
busch   Mad god's blessing.
29 grudnia 2008 19:38
Zastanowiłam się głęboko, czy jestem pesymistką, cz też optymistką.
Potem jeszcze raz. Jaki jest stosunek do mojego życia? Chyba nieustosunkowany.
Lubię myśleć o sobie jako o dziecku szczęścia, chociaż w zasadzie ktoś na moim miejscu mógłby pomyśleć, że mam pecha. Czasem znowu nawiedzają mnie ponure myśli z gatunku tych miłych jak strychnina w świeżo zaparzonej herbacie earl grey- i rozmyślam sobie o swoich nudnych problemach, brakach talentu i takichtam innych potworach spod łóżka.
Moje nastawienie do przyszłości mogą podsumować takie dwa drobne epizodziki.

Pierwszy z nich opowiada o mojej wyprawie do biblioteki (czy, jak kto woli, książnicy- taki przynajmniej napis widnieje na tabliczce). Owa wycieczka miała na celu oddanie książek, które moja siostra specjalnie dla mnie wypożyczyła (nie wiedzieć czemu, żeby sobie poczytać w moim mieście prozę Kapuścińskiego, trzeba mieć 18 lat). Dzień wcześniej posprzeczałam się z siostrą że wcale nie zamierzam tam iść ponieważ kończąc edukację tego dnia o 14:20 na pewno nie zdążę na autobus o 15:40 i będę czekać jak cieć przy hałdzie żwiru na ostatni, 17:15.
Mimo tego wzięłam te głupie książki i dzielnie podreptałam na spotkanie przeznaczeniu tempem stanowczo nie spacerkowym. Przekroczyłam kilka straszliwych dróg (niektóre nawet nie na pasach, a inne na czerwonym świetle) i ostatecznie dotarłam do książnicy. Okazało się, że wcale nie jest tak daleko, albowiem na zegarku na mojej komórce godzina była 14:10, co oznaczało że być może zdążę na autobus wcześniejszy: 14:40. Pobiegłam jak piąty jeździec apokalipsy (tyle że bez konia i bez apokalipsy) w stronę PeKaeSu tylko po to, by ujrzeć szanowne dupsko autobusu majestatycznie podrygujące w rytm piosenki pod tytułem "Nas nie dogoniat".
Wbrew powszechnym oczekiwaniom, z mojego gardła nie wydobył się ryk "o ty kobieto lekkich obyczajów". Stwierdziłam, ku swojemu zdumieniu, że nie jestem ani trochę wzburzona/wkurwiona/wnerwiona/smutna. Poszłam sobie do budynku uchodzącego za poczekalnię dla strudzonych klientów PKS-u, wyciągnęłam książkę i zagłębiłam się w lekturę czekając na następny autobus.

Czy to opowieść o pesymistce, której złowrogie przepowiednie częściowo się sprawdziły? O optymistce, która postanowiła zaryzykować zapalenie płuc i biec na przystanek mimo mrozu i oblodzonego chodnika? Wreszcie może to opowieść o wypranej z emocji socjopatce, której nawet na uciekający autobus nie jest się w stanie wkurzyć?

Opowieść numer dwa:
Zdarzyło się to anno domini 2008. Osobnik płci żeńskiej o wdzięcznym nicku busch został zaskoczony niedorzeczną wiadomością, że ktoś chce ją zatrudnić. Możnaby się domyślać, że chodziło tutaj sprzedawanie stanowisk nikogo nieinteresujących najbliższej rodzinie (w sensie że u mamy). Nic bardziej mylnego. Rzeczony pracodawca był busch całkowicie nieznany, więcej- obowiązki głównej bohaterki w pierwszej pracy wymagały inwencji, myślenia i innych pierdół wywołujących swędzenie mózgu. Czyli coś fajnego.
Czy busch rzuciła się na to z radosnym "huraaa!". Nie. Przez pierwszą noc rozważała ewentualne dramatyczne scenariusze, takie jak wyczerpanie się weny twórczej, zarwanie się pod presją czasową i pożarcie przez złotego smoka na śniadanie.
Rankiem była pewna, że nie nadaje się do tej roboty i na pewno sobie nie poradzi. Czyli najlepiej zrezygnować.
Wieczorem odpowiedziała pracodawcy, że może zaczynać pracę choćby od teraz.  😁
dragonnia   "Coś się kończy, coś się zaczyna..."
29 grudnia 2008 21:22
OT Bush, zacznij Ty kobieto pisać zawodowo. Normalnie szczena opada. Obiecuję zakupić Twoją książkę . Jestem pod mega wrażeniem.EOT
wybaczcie offtop- Bush, czy ty masz cokolwiek wspólnego z Łukaszem Rostkowskim? nie zastanawiałaś się czy nie masz dodatkowego brata?
Busch-poopowiadaj cos jeszcze 😁 uwielbiam czytac Twoje teksty!!! 😜
eot 😉
ja tak samo, wszystkie posty Bush czyta sie rewelacja !! Podobnie Sierry  🙂
busch   Mad god's blessing.
02 stycznia 2009 01:23
Dzięki dziewczyny ale naprawdę nie jest czym się zachwycać- przede mną jeszcze mnóstwo pracy nad warsztatem i jest mnóstwo osób, które są bardziej stworzone do pracy piórem.
Ja na razie przypominam w tej materii trochę ślepą małpę z siekierą; raz utnę sobie stopę, a innym razem rozbiję kokosa  😜

O Łukaszu Rostkowskim nic wcześniej nie słyszałam ale szybko sobie go wyguglałam i teraz jestem OPCYKANA
kurcze, moja matka jest taką mega pesymistką - no może nie tyle pesymistką, co zawsze wie lepiej, jak będzie - i z reguły ma być źle...
jest to paskudne, zwłaszcza jeśli chodzi o moje studia - dajmy na to, jest sesja, mam pięć egzaminów, pierwszego nie zaliczę, a ona już twierdzi, że resztę tez uwalę... naprawdę, ciężko mi wtedy się uczyć, ze świadomością, że ona z góry zakłada, że przegram....
w tej chwili też mam podobną sytuację - pracowałam cały grudzień, w każdej wolnej chwili, bardzo dużo, zawaliłam kolosa i jego poprawę. wyjście jest - podejdę do niego jeszcze raz, żeby zaliczyć kurs, w terminie sesji, a do egzaminu podejdę w sesji poprawkowej. ale moja mądra i kochająca mamusia już twierdzi, że wszystko pozawalam, nie tylko ten przedmiot, ale i resztę...
a potem się dziwi, że każdą porażkę przed nią ukrywam... że nie chcę się przyznać... owszem, nie chcę, w obawie, żeby nie zniszczyła mi całej motywacji w dziesięc minut, żeby mi nie nawymyślała od idiotek i nieuków...
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się