Odchudzanie/rzeźbienie ciała- sprawozdania

Meise ha piona, ja też mogę zejść wszystko i nic mi nie jest. Przykładowo właśnie zjadłam makaron spaghetti, który w lodówce chyba leżał 3 albo 4 dni z resztką jogurtu greckiego. Tak w ramach bycia kreatywnym i jednocześnie dojadania resztek. 😂 Teraz przynajmniej mam prawie że pustą lodówkę i mogę dzisiaj jechać na tour po sklepach i zobaczyć, czy mój plan zakupowy wypali. 😀

Zastanawiam się, czy już w marcu zacząć z Sylwią, czy przeczekać do maja jednak. Cały kwiecień w zasadzie będę w rozjazdach, może i dietę jakoś dałabym radę ogarnąć (chociaż szczerze wątpię), ale poza tym nie opłaca mi się płacić za siłownię w kwietniu. A tak od maja mogłabym zacząć na poważniej, bo będziemy jeździć na krótsze zawody już, a do domu też dopiero w sierpniu będę jechać, więc na spokojnie mogłabym tutaj dłubać. Ale miotam się, bo nie wiem, czy to nie podświadome odpuszczanie sobie kolejny raz. 🤔wirek:
kokosnuss, właśnie ostatnio wpadła mi do głowy przeprowadzka do Amsterdamu i zastanawiam się ile trzeba zarabiać, żeby żyć na fajnym poziomie 🙂 Podpowiesz mi może coś na priv? 😀
Odpuszczanie. Chcesz być szczupła, chuda, zgrabna? To jest to praca CODZIENNA. Dzień w dzień, miesiąc w miesiąc.
To nie jest praca do wykonania " w maju, bo wtedy będę miała lepszy czas". No dobra...w maju będziesz miała i tę pracę wykonasz. A w czerwcu? Chomik ci zdechnie, rękę zwichniesz, w pracy cię nakrzyczą i już będzie zły czas? I dasz ciała?
No...spójrz na to w ten sposób.  😀iabeł:
Czas na nowe podejście do życia jest zawsze i wszędzie.
flygirl, całe życie tak w zasadzie wygląda, że się na nic nie ma tyle czasu ile by się chciało. Czekając na idealny moment można go nigdy nie doczekać. Zawsze coś nowego będzie wyskakiwać, jakieś nowe przeszkody będą się pojawiać. Ja bym zaczęła od razu
Zaczynaj nie od jutra i nie od maja, tylko od dzisiaj. Nie ma dobrego czasu na redukcję, zawsze jest coś. Każdy z nas ma własne życie, pracę i rodzinę to nie wymówka.
Zgadzam się z dziewczynami. Wymówkę można mieć zawsze. Ale równie ZAWSZE można trzymać dietę, zawsze i wszędzie - i to zależy tylko od naszej determinacji i od tego, jak bardzo nam na tym zależy.
Nie chodzi też o to, że masz kupić karnet na siłownie jeśli nie będzie Cię 3 z 4 tygodni kwietnia. Bez sensu, zupełnie nieracjonalne. Co nie zmienia faktu, że możesz zacząć działac z Sylwią jeśli masz taki plan, po prostu ją informując jak wyglądają Twoje najbliższe dni.
Zgadzam się, wymówki. Zawsze da się coś wykombinować. Zresztą samej Sylwii przedstawię też sytuację i zobaczymy. Dzięki laski za te motywacyjne kopy! Mam nadzieję, że w ciągu przyszłego tygodnia już wszystko będzie dograne. 😅
Dieta w tym miesiącu, a zamiast siłowni ćwiczenia w domu, czy jakies bieganie czy cokolwiek. A siłownię dorzucisz w maju. I tyle. 🙂  Przez yen miesiąc "nauczysz sie" diety i szykowania jej jak najszybciej.
Odnośnie trzymania diety, to powiem Wam, że za miesiąc lecę do Włoch i mam totalny luz w głowie. Poprzednio jak leciałam do Izraela (który jest najbardziej vegan friendly krajem na świecie - aż 5 % społeczeństwa to weganie!) to byłam turbo zestresowana, ale okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Jadłam tak jak chciałam, bez wpadek i bez problemów. Teraz lecę do Włoch, które są totalnie nie vegan-friendly, bo to przecież kraina serów, pizzy i makaronów (nie jadam) a mimo to, wiem że dam radę  🙂 Przelecę te dni na owocach i sałatkach, czyli tym, co będę w stanie przygotować sama w hostelu z produktów, które kupię na targu. Kiedyś jeszcze pewnie polazłabym do wegańskiej knajpy i zjadła jakąś wegańską pizzę czy makaron, ale teraz zupełnie nie odczuwam już takiej potrzeby (przeraża mnie jedzenie czegoś, czego nie przygotowałam sama). Ah, jak miło zaplanować sobie wakacje z takim spokojem w głowie  😀
Myślę, że to też w dużej mierze kwestia przyzwyczajenia i płynności w poruszaniu się w danej diecie. Jeśli człowiek już wie co jeść, co kupować i jak to przygotować to ma zdecydowanie więcej luzu bo jest w stanie przygotować sobie to żarcie gdziekolwiek na świecie 😀
Przede wszystkim świadomość, że jemy żeby żyć, a nie żyjemy żeby jeść 😉
madmaddie   Życie to jednak strata jest
15 marca 2019 12:01
a ja jadę na wschód Polski i na Litwę na majówkę i już się nie mogę doczekać 8 dni fantastycznego żarcia. No kocham jeść w tamtych rejonach. Postaram się jeść w kaloriach, ale z góry powiem, że ani trochę nie będę żałować, jak przekroczę. Tam jest tak pysznie!  😜 ja w ogóle przy podróżach bardzo się nastawiam na jedzenie 😀
efeemeryda   no fate but what we make.
15 marca 2019 12:02
tulipan
ja nie wiem czy ja kiedykolwiek będę jadła żeby żyć. Trzymam się dobrze, diety nie odpuszczam, ale odliczam w głowie dni kiedy "zasłużę" i będę mogła wyskoczyć na burgera, albo jak to będzie fajnie na wakacjach all in  😵
Ja kiedyś zdecydowanie żyłam żeby jeść 😀 Jak było w domu coś, co lubię, to mogłam jeść obiad 3 razy dziennie. Ale z czasem jak zaczęłam zwracać uwagę na dietę, zaczęłam ćwiczyć etc to mi się samo zmieniło podejście do żarcia. Chętnie próbuję nowych rzeczy (dla mnie też lokalne jedzenie to jedna z ważniejszych części podróży), mam czasem na coś smaka ale nie muszę jeść kopiastego talerza, nie muszę się tym ulubionym jedzeniem napychać po korek. A kiedyś taką miałam potrzebę, żeby się tym napchać do granic możliwości. Teraz nawet jak mi się to zdarzało już po zmianie myslenia to żałowałam, bo się ciężko i źle czułam i widziałam, że to kompletnie bez sensu.
Też miałam taki bolesny okres w swoim życiu, to jest coś strasznego. Wiadomo, że dobre jedzenie jest fajne, ale szkoda życia na układanie się pod żarcie. Trzeba szukać przyjemności gdzie indziej  😉 Dokładnie tak jak vanille pisze, można podróżować i próbować lokalnych potraw z naciskiem na próbować, a nie nażreć się pod korek i potem ledwo toczyć przez pół dnia. Ja miewam takie napady i ochotę powrotu do starych przyzwyczajeń, ale łapię się na tym zanim to nastąpi i przypominam sobie to okropne uczucie po obżarstwie. Mi pomaga fakt, że mogę zjeść wszystko. Dosłownie wszystko na co mi przyjdzie ochota, tylko muszę to wliczyć i nie czuję się jak pies na łańcuchu, który jak tylko może to rzuca się na paczkę ciastek. Pozatym dla mnie priorytetem jest zdrowie i wtedy jedzeniowe wybory są duuuużo prostsze. Zawsze w pierwszej kolejności mam odżywić swoje ciało, a w drugiej zwracam uwagę na walory smakowe.
Ja mam tak całe życie. Żyję żeby jeść. Nauczyłam się panować nad tym i nie jem, bo bardziej się lubię chudą, ale te uczucia są we mnie cały czas. Mysimba to hamuje. I to jest dziwne uczucie nagle przestać myśleć o jedzeniu.
madmaddie   Życie to jednak strata jest
15 marca 2019 12:52
zazdroszczę Wam. Dla mnie jedzenie jest wielką przyjemnością. Umiem trzymać dietę, skupiam się na zdrowiu (we mnie zła dieta szybko uderza, więc motywacja jest). Mam o tyle z górki, że jem wegańsko, jedzenie w 90% knajp mi nie smakuje i muszę sama gotować. I w sumie ciężko to z roślin przekroczyć kaloryczność. Plus ja kocham gotować. Kocham! Jest to prawie tak przyjemne jak jedzenie (czasami bardziej  🤣 ). Dieta się sama robi. Bywają czasy, jak te, że zjazd, depresja, pierogi z tesco i pączki z dworca i niedospanie wieczne i 15kg na plus. Ale jak żyję, tak jak lubię, to jest ok.
Ale ja w ogóle ciśnienie na przyjemności mam i bardzo się na tym skupiam. Może jakąś dziurę tym zalepiam. 😉 Jedzenie pyszności to jedna z pięknych rzeczy w życiu i w sumie przeżyję, że nie będę nigdy super laską :P
A no to zawsze jest kwestia wyboru. Jeśli ktoś nie może sobie odmówić żarcia to musi zaakceptować nadprogramowe kilogramy. Nie da się zjeść ciastko i mieć ciastko 😁 Ja jestem typem człowieka, który odnajduje przyjemność w znęcaniu się nad sobą i odmawianiu sobie. Wiecie o co chodzi, im bardziej siebie dociskam, tym mam lepsze samopoczucie 😜 To też pewnie nie jest normalne.
Ja też lubię się dociskać 😁 zwłaszcza jeśli idzie o ćwiczenia, jeśli bardzo chcę coś zrobić, czegoś się nauczyć. Teraz nie ma to już destrukcyjnego charakteru bo wiem, że nie warto przekraczać pewnych granic. Ale swego czasu jak trenowałam akrobatykę to bardzo wysoko stawiałam sobie poprzeczkę, powyżej gotowości mojego ciała do robienia pewnych rzeczy. No ale kilka razy się kontuzjowałam i w ten sposób się przekonałam, że czasem nie warto, bo zamiast progresować człowiek skazuje się na przymusowy regres
madmaddie   Życie to jednak strata jest
15 marca 2019 14:19
ja to miękka buła jestem. Jak się wkręcę w treningi to cisnę. Ale nie mam jakiegoś takiego pociągu (lżejszej wersji pasji w sensie), ćwiczę, żeby mnie nie bolało, mieć kondycję, być sprawną. A chciałabym móc pykać boks, bo to bym kochała i mam smykałkę. Niestety, nadgarstki mam całkowicie rozwalone :/
A macie jakieś tipy na wliczanie jedzenia zjedzonego na mieście? Chodzi mi, czy obliczacie w głowie mniej więcej ile czego ma każdy składnik dania, sprawdzacie od razu na stronie, np. ilewazy czy jak. 👀
ilewazy + https://www.tabele-kalorii.pl
biorę pod uwagę kilka wartości i liczę średnią
A zasadniczo staram się nie jeść na mieście 😉

Anaa,
takie dane jak ilość kalorii i makro, jakiego jesteś wzrostu. Bo, że jesteś aktywna fizycznie to wiem 😉


tulipan, ciekawe co piszesz - dla mnie to teraz jedzenie rządzi moim życiem. I nie znoszę tego.

No i druga sprawa, że to czy smaki są dla nas ważne (smaki, nie konieczność "napchania się"😉 to chyba kwestia niekoniecznie tylko naszych decyzji. Względy genetyczne też chyba mają znaczenie.

Dla mnie smaki są przyjemnością. W jakimś sensie żyję także po to by jeść. Tak samo jak żyję dla emocji, dla odczuć jakie daje mi kontakt ze sztuką, dla odczuć jakie daje mi kontakt ze zwierzętami i naturą... Moim zdaniem szkoda rozpatrywać tak czarno-biało, że smakowanie życia to takie "zło wcielone". wink 
Ale co jest chyba w tym znamienne - Ty napisałaś (w moim odczuciu tak sucho) o odżywianiu ciała, o dojeżdżaniu siebie czyli tych aspektach typowo fizycznych. Ja żyję dla odczuć "duchowych" - działania fizyczne mają mnie do tych emocji doprowadzić. Są środkiem, a nie celem.


U mnie dzisiaj się pokićkało organizacyjnie. Tradycyjnie jak stwierdzam, że chciałabym wyjść wcześniej z pracy to w ostatnim momencie coś zaczyna się dziać. 😉 Załatwiałam sprawy jeszcze jadąc samochodem, podczas spaceru z psem, itd. Wszystko się przedłużyło, więc dzisiejszy gotowany na bieżąco obiad (na bazie omletu) przenoszę na jutro. Dzisiaj zjadłam gotowca dobrej jakości czyli bulgur z miruną firmy Seko (polecam, smaczne i składnikowo dobre danie, jak dodatkowo jest w promocji to nic tylko brać 😉 ).
A teraz mam lekki ból głowy i śpika - ten spadek energii o którym czasem piszę, odcina mnie w tempie pośpiesznie przyśpieszonym. Pewnie przez pogodę. Ale za chwilę z psem, więc muszę się zmobilizować. 
ElMadziarra   Mam zaświadczenie!
15 marca 2019 17:30
tunrida ale super efekt. Ja się do kwasu w bruzdy przynosowe przymierzam, tym bardziej, że moja przyjaciółka ostrzykuje, ale nie mam serca zawracać jej teraz dupy, gdy jest matką na pełny etat i se palcem do życi nie trafia.

Ascaia organizacyjnie to zawsze jest największy problem. Ja mam ostatnimy czasy taki zajob pracowy, że często-gęsto rano się orientuję, że już rano nie jest, bo już po południu - 13, a ja jeszcze porannej kawy/herbaty/yerby nie zalałam nawet  😂
edit./ gdzie tu mówić o jakimś śniadaniu.
Ale to zajmuje 10 minut.  😉 Ja za pierwszym razem szłam z nastawieniem że będziemy oglądać, zastanawiać się, konsultować, czy zrobić tak czy owak. A to po prostu strzyk strzyk, do widzenia.
Chłopak kumpeli bierze pudła. Drogie to, polowe zostawia i genwruje GORE plastikowych śmieci. Dla mnie idiotyzm :/
O tak. Plastikowych śmieci jest cały śmietnik.
drabcio, ale z drugiej strony w ogóle nie robi zakupów. Tak sobie ostatnio myślałam, jakby kupował i robił samemu to załóżmy dzienny jadłospis-serek/twaróg w plastiku, musli w plastiku, kurczak w plastiku, kasza/ryż często też w plastikowych woreczkach, brokuł w dyskoncie w plastiku, pieczywo w plastiku, jogurt w plastiku, wędlina w plastiku. Też wychodzi góra śmieci, a oprócz tego widzę, że dużo ludzi nie potrafi robić zakupów, każde warzywo pakuje w oddzielny worek i jeszcze wywala jedzenie. Kij ma dwa końce 😉 wiadomo, można żyć nie produkując takich ilości, ale jeśli ktoś produkuje tak czy inaczej, to nie mówmy od razu, że idiotyzm 😀
ElMadziarra   Mam zaświadczenie!
15 marca 2019 18:55
Ale to zajmuje 10 minut.  😉 Ja za pierwszym razem szłam z nastawieniem że będziemy oglądać, zastanawiać się, konsultować, czy zrobić tak czy owak. A to po prostu strzyk strzyk, do widzenia.

Mówisz? To się chyba jakoś wkomponuję w ten jej napięty grafik.

Ja tak poszłam na laser - usuwanie permanentu. Ból 3 razy gorszy niż się spodziewałam, ale za to czas zabiegu 6 razy krótszy. Planowałam minimum 30 minut, a wychodzi że styknie 5.
tulipan, ciekawe co piszesz - dla mnie to teraz jedzenie rządzi moim życiem. I nie znoszę tego.

No i druga sprawa, że to czy smaki są dla nas ważne (smaki, nie konieczność "napchania się"😉 to chyba kwestia niekoniecznie tylko naszych decyzji. Względy genetyczne też chyba mają znaczenie.

Dla mnie smaki są przyjemnością. W jakimś sensie żyję także po to by jeść. Tak samo jak żyję dla emocji, dla odczuć jakie daje mi kontakt ze sztuką, dla odczuć jakie daje mi kontakt ze zwierzętami i naturą... Moim zdaniem szkoda rozpatrywać tak czarno-biało, że smakowanie życia to takie "zło wcielone". wink 
Ale co jest chyba w tym znamienne - Ty napisałaś (w moim odczuciu tak sucho) o odżywianiu ciała, o dojeżdżaniu siebie czyli tych aspektach typowo fizycznych. Ja żyję dla odczuć "duchowych" - działania fizyczne mają mnie do tych emocji doprowadzić. Są środkiem, a nie celem.



Odczuć duchowych szukam gdzie indziej niż w jedzeniu. Głównie w relacjach z innymi ludźmi, rodziną i przyjaciółmi. Często spotykamy się przy jedzeniu, ale kwestią nadrzędną jest rozmowa, a nie jedzenie. Ja jestem chrześcijanką, więc na pewno stąd wynika moje podejście. Do jedzenia i treningu mam jak to nazwałaś suche nastawienie bo są dla mnie środkiem do celu właśnie, etapem, a nie celem samym w sobie. Moim nadrzędnym celem jest rozwijanie charakteru, przekraczanie swoich granic, walka z lenistwem i dbanie o ciało, które mam do dyspozycji  😉 No i to się kłóci z jakimś takim smakowaniem z namaszczeniem czy przeżywaniem stanów euforii podczas jedzenia. Nie dorabiam ideologii tam gdzie jej nie ma i staram się nie robić sobie bożków z czysto fizycznych kwestii. A czy życie jest czarno białe? Dla mnie tak. To trochę jak z ciążą, nie da się być w niej trochę, albo jesteś, albo nie. Ale jestem człowiekiem i oczywiście co jakiś czas się poddaję swoim słabościom do czipsów, pizzy czy frytek. Ale też nie biczuję się jakoś za takie wyskoki. Po prostu staram się resztę dnia / tygodnia dopasować, żeby całkowicie nie zaprzepaścić efektu.

flygirl szacuję na oko i daję sobie margines błędu 300 kcal 😉 Generalnie jak redukuję to nie jadam na mieście, a jak już jadam to coś co ma na opakowaniu lub w menu podane makro.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się