Nic mi nie wychodzi!!! czyli dla "zdołowanych"

Ascaia, właśnie tak jak dziewczyny piszą - jeżdżą z miejsca w miejsce, dyżuruja w wieku placówkach no i wiadomo że im starszy tym więcej zarabia. Lekarze to bardzo często pracoholicy, uzależnieni od swojej pracy, od ciągłego "napięcia" i adrenaliny.
Czyli tak jak większość moich znajomych nie-lekarzy 😉 Tylko zarobki nie te. 😉
Przemawia za to do mnie kwestia odpowiedzialności za czyjeś zdrowie/życie. To rzeczywiście powinno być przeliczalne na lepsze pieniądze.
Chociaż jak teraz byłam na wizycie prywatnej u laryngologa... ot zajrzał w gardło, w ucho, przepisał antybiotyk, łącznie 15 minut, a u mnie 100zł w portfelu mniej... 
Ascaia bo po to ten lekarz się całe życie uczy, żeby brać pieniądze ZA WIEDZĘ. Jeżeli przemawia do Ciebie kwestia odpowiedzialności za życie drugiego człowieka, to nie wiem dlaczego dziwi Cię to, że lekarzom należą się wyższe zarobki niż specjalistom w wielu innych profesjach. Nie wiem co by można wycenić wyżej niż to zdrowie/życie? (to w ogóle brzmi absurdalnie ale ok)
Ramires, ależ spokojnie. Przecież właśnie napisałam, że przemawia, nie?
Tylko wolałabym, żeby stawki były takie, by tych mniej zarabiających było stać bez wyrzutów sumienia na taką wizytę.
Gdybym miała dużo więcej szmalu z podstawowego etatu, to nie dorabiałabym w innych miejscach aż tyle i mogłabym sobie pozwolić na obniżenie stawek za wizyty prywatne. A tak....skoro nie dają, to trzeba samemu zdobyć. Przykre, ale prawdziwe.
Z tych 100 zł, opłata podatku- 20 zł, opłata za wynajmowanie gabinetu, opłata dla rejestratorki, pań sprzątających, itd itp. No chyba, że przyjmuje w domu, to tylko minus 20 zł a reszta do kieszeni.
Cała środa od 8😲0-20😲0 w pracy. Przespałam się w domu. Jak w czwartek wyszłam z rana, tak wrócę w sobotę rano. I do tego przeziębiona. Ot...nic nowego. Standard. A nie jestem kardiologiem inwazyjnym, chirurgiem, czy internistą, który ratuje życie. Mam wygodną specjalizację. Ale szczerze współczuję tym, którzy naprawdę ratują zdrowie i życie i ganiają z pracy do pracy, tak jak ja.
Ascaia, a ilu tych pracoholikow przestaloby nagle nimi byc, gdyby dostali przyzwoite wynagrodzenie za normalne godziny pracy? Przypuszczam, ze wielu...
cranberry   Fiśkowo-Klapouchowo
17 marca 2017 07:07
Naboo wiesz jak to jest apetyt rosnie w miarę jedzenia więc nie jest to takie oczywiste czy przestaliby tak pracować 😉. Wydaje mi się, ze pracoholizm to trochę stan umysłu.

Tunrida 100 zł to jak na Twoja specjalność to mało 😉. U mnie w mieście wizyta kosztuje 150 zł.  Na wizytę trzeba czekać nawet miesiąc.
Mój małżonek pracuje czasem po 12 godzin dziennie.  Koledzy z jego pracy również tak pracują. Wyciągają po 25 zł za godzinę. Praca wymaga nakładów finansowych, zakupu materiałów,narzędzi itp. Szału nie ma i nie będzie - taka dziedzina. No i praca do lekkiej nie należy - robi renowacje starych samochodów, czyli czasem coś z niczego. Mógłby to samo robić za granica za o wiele lepsze pieniądze, ale chłop nie chce. Woli się męczyć wśród swoich ziomków niż żyć na obczyźnie. Taki jego wybór.

Pisałam o tym laryngologu Ascai. Biorę 150, a wizyta domowa 200. Wizyty prawie, że od ręki. Pacjent dostaje numer telefonu, może zawsze zadzwonić do mnie, skonsultować coś. Dostaje zaświadczenie dla lekarza rodzinnego o możliwości przedłużania leków. Koleżanki przyjmują za 120, też wizyty od ręki. Nasze okolice jednak są dość ubogie i wielu ludzi nie stać na takie wizyty. Chodzą do poradni na Fundusz i czekają w kolejkach po 2 m-ce. Nie ma zbyt wielu chętnych na tak drogie wizyty.
Wszystko zależy od miasta w którym się mieszka i dostępności do specjalistów. Są miejsca, gdzie w ogóle psychiatrów prawie nie ma. Z tą specjalizacją jest różnie, tak jak i z innymi.
Naboo, wśród moich znajomych... tak jak pisze cranberry - pracoholizm to stan umysłu. Misja, powołanie, pasja, itd. 😉 W dodatku u mnie w zawodzie stawki dużo niższe niż lekarskie.
Ale żebym była dobrze zrozumiana - nikomu nie żałuję, nikomu nie zazdroszczę. Niech sobie ludzie zarabiają 100 tys. rocznie - co mi do tego. 🙂
Już abstrahując od lekarzy.... czy (uwaga - kij w mrowisko) pielęgniarek, bo moim zdaniem, to one dopiero nie mają łatwego życia przy zarobkach, jakie mają....
Ascaia, a ilu tych pracoholikow przestaloby nagle nimi byc, gdyby dostali przyzwoite wynagrodzenie za normalne godziny pracy? Przypuszczam, ze wielu...
Szczerze wątpię. No i pytanie gdzie się zaczyna pracoholizm.
Są ludzie, którzy przychodzą do pracy wcześniej, wychodzą ostatni... a weekendami jeszcze w domu siedzą przed laptopem. Jedni, "bo w pracy mają lepiej niż w domu", inni - bo są samotni, nie mają pasji i praca stała się ich sensem życia (no nie sądzę, żeby to było zdrowe), a jeszcze inni mają tak wielkie poczucie obowiązku, że mają wrażenie, że bez nich firma się zawali. Nie wydaje mi się, żeby takiemu człowiekowi tak naprawdę zależało tylko na pieniądzach i tylko dlatego tak poświęcałby się pracy.
ok, przyjmuje do wiadomosci. Mam nadzieje, ze chociaz pracuja za pieniadze, a nie za darmo.
Masakra, w tym kraju nigdy nie bedzie lepiej...
Naboo, Nie narzekaj na siłę. To nie jest tak, że w Polsce kurz się ściele na ulicach, wrony zawracają, kruki zbierają resztki i nic się nie dzieje.
Sankaritarina, a ostatni gasi światło 😀
Sankaritarina, w sumie masz racje, szczegolnie, ze mnie ten temat juz nie dotyczy 🙂

Ale chcialabym, zeby w moim rodzimym kraju byla troche inna kultura pracy. Ja rozumiem, ze zawsze beda ludzie o roznym podejsciu i to jest bardzo ok. Jednak jezeli wiekszosc uwaza, za zaharuj sie, ale pokaz jak bardzo kochasz swoja prace powoduje, ze rynek pracy staje sie bardzo trudny dla innych grup. I ja w pewien sposob stalam sie 'ofiara' takiej (jak ja to nazywam) amerykanizacji kultury pracy. Ciezko jest znalezc prace, kiedy pracodawca ma do wyboru kandydata, ktory jest w stanie pracowac darmowe nadgodziny a kogos nawet o wyzszych kompetencjach, ale kto ze wzgledu na dzieci bedzie chcial wyjsc do domu o 16, a nadgodziny chcialby miec zaplacone.
Juz nie mowiac o tym ze ci, ktorzy siedza te nadgodziny (darmowe, platne to jednak inna para kaloszy) to chyba nie licza ile tak naprawde zarabiaja jak sobie podziela pensje przez  realna liczbe godzin, co zrobia jak jednak priorytety w zyciu sie zmienia, i czy wesole jest zycie staruszka jak sie czlowiek zuzyje za mlodu, a nie musi.
Pracodawcy zacieraja rece. Wiem, bo bylam tez pracodawca.
🙂
A ja jestem potencjalnym pracodawcą i nie zacieram rąk. Ja ręce załamuję.

Jeśli zatrudnię osobę, której dam 1460 zł na czysto na rękę (minimum na pełnym etacie), to mój pełny koszt za pracownika wyniesie ponad 2400 zł. Oczywiście z każdą podwyżką pensji rosną też inne koszty.
Chciałąbym godnie płacić, ale taki system małym firmom to uniemożliwia.
Atea, za to Twoj potencjalny pracownik bedzie mial zagwozdke jak przezyc za swoja pensje.

Niestety instytucja ZUS jest chora, rozbudowana do granic mozliwosci biurokracja pochlania wiekszosc pieniedzy, ktore wplacasz za pracownika do kasy panstwa.

Naboo, ale dla wielu ludzi istnieje też coś takiego jak... misja, pasja, powołanie. Zwał jak zwał, chodzi o to, że się swoją pracę lubi. Że ceni się też ludzi obok, więc chcesz być wobec nich fair i im nie utrudniać np. coś opóźniając. Itd. Że ma się poczucie obowiązku, ale też... takiego po prostu spełnienia jak coś idzie do przodu. Satysfakcja, że się dzieje i dzieje się dobrze. I to też nie... jakby to ująć... to nie jest "męczeństwo i poświęcenie" (takimi pojęciami często lubią rzucać ludzie, którzy mają inne podejście do pracy zawodowej i zarobkowania 😉 )  - owszem "poświęcasz" czasem coś kosztem pracy, ale nie na zasadzie "zbolałego serca i cierpienia w imię ...", tylko wybierasz pracę bo Ci zależy, bo to daje Ci endorfiny, itd. 
ja nie rozróżniam i nie rozumiem podejścia:  "praca-nie praca"
dla mnie życie jest czymś jak kula - układem zamkniętym gdzie wszystko ze wszystkim się przenika - nie ma rozgraniczeń pomiędzy różnymi rzeczami

Pracując np. w Biedrze na kasie - można zamknąć kasę, olać iść do domu i odciąć się do następnej zmiany.

Ja nie wyobrażam sobie takiego rodzaju pracy. Myślę o pracy - w weekendy, wymyślam nowe rozwiązania pomysły, tak jak przy biurku w pracy myślę np. o domu, nasadzeniu krzaków czy posianiu trawy, czy o tym co dziecko zje na obiad.
Ja pracuję zawsze 24h na dobę, tak samo jak 24h na dobę jestem matką, jak 24h na dobę myślę o 100 innych rzeczach.

Dla mnie życie stanowi całość. Spójność. Nie ma rozgraniczeń.
Naboo, dlatego wielu pracodawców część wypłaty daje pod stołem.
Naboo, Polecam zerknąć na azjatycką kulturę pracy - człowiek zaczyna doceniać polską.
A ogółem - nie no, jasne. Tak bywa, jak piszesz. Tylko to chyba i tak jednak trochę zależy - od branży, od posiadania jakiejś pożądanej umiejętności... no i od szczęścia znalezienia się w odpowiednim czasie i odpowiednim miejscu.
Firm jest dużo, powstają nowe, strefy ekonomiczne się rozszerzają (pomijam fakt jakie firmy i jakie warunki pracy one oferują = ale sam fakt, że jest ich więcej, powoduje, że jest wybór = firmy też to wiedzą), rząd sobie wymyśla różne pomysły.... a potencjalny pracodawca musi z tym żyć (nieważne czy kapitał zagraniczny milionowy czy jednoosobowa działalność gospodarcza.... ), koszty zatrudnienia pracownika jakie są - każdy widzi..... To inna rzecz.
Naboo Zdaję sobie z tego sprawę  🙁
Wpis będzie pół-żartem, pół-serio, jak zazwyczaj u mnie - bo myśli w głowie i słowa na klawiaturze to jedno, ale przecież nie wykluczają prób działania.


Mam coś na kształt depresji chorobowej. 😉
Wszystko wskazuje, że... tfu, tfu, tfu, odpukać w niemalowane... mój organizm wraca do prawidłowego działania. Anginy nie wracają, zapalenie gardła również odpuściło. Został mi kaszelek, ale już nijak nie porównywalny do tego, co było. Nie wierzę w diagnozę astmatyczną, więc za kilkanaście dni odstawiam lekarstwa, więc nie powinnam być już taka senna. Wirusy próbują się czepiać, ale udaje się je zwalczać, co oznacza, że odporność się odbudowuje.
We wtorek wracam do pracy i...
boję się, mam stresa jak stąd do Chin.
Praktycznie trzy miesiące życia zmarnowane. Jestem mocno do tyłu z wieloma sprawami zawodowymi. Ale również z towarzyskimi i osobistymi. Cały czas czuję się jakbym nie rozpoczęła jeszcze tego roku. Miałam coś a'la postanowienia noworoczne, chciałam spróbować kilku nowych rzeczy. I teraz jak patrzę na najbliższe tygodnie... to tego jest tyle, że... o matko z córką! Nie widzę na razie żadnego logicznego planu działania - co odłożyć, co robić od razu. A do tego wiem, że nie mam jeszcze tyle powera w sobie by działać na swoje 100%, więc to jeszcze bardziej ogranicza.
Z jednej strony bardzo chcę ruszyć do przodu, wrócić do podkręconego tempa życia, działać, robić. A z drugiej... boję się, że nie podołam.
Wszyscy - lekarze, rodzina, znajomi - każą mi o siebie teraz dbać, cackać się ze sobą. I wiem, że mają rację. Ale jednocześnie nie chcę popaść w nadmierne pieszczenie się ze sobą.
Boję się czy będę umiała znaleźć równowagę.
Ascaia, stare irlandzkie powiedzonko mówi że 'słonia się je po  kawalku'  😎  Zastosuj to u siebie. Powodzenia!
Tia... na jeden kęs nie da rady na pewno - czuję się wobec tego słonia jak mała, szara myszka.
Żeby mi ktoś jeszcze podpowiedział czy lepiej go nadgryzać od ucha, czy od trąby...
Z jakiej strony Ci bardziej pasuje, to nie ma znaczenia, ważne jest aby w obliczu ptzytlaczajacego "słonia" skubac go po małym kawałeczku jaki jesteśmy w stanie na ten moment ogarnąć, reszta słonia czeka na później. To powiedzonko przytoczyl mi znajomy Irlandczyk gdy byłam w podobnym punkcie życia jak Ty jesteś teraz. To mądre porzekadło, warto rozważyć.  :kwiatek:
Dziękuję  :kwiatek:
Muszę się pożalić 🙁 , ruszyłam wreszcie coś ze swoim jeździectwem - dzierżawa fajnego konia, regularne treningi, jazda 3 razy tygodniu, zaczęło to jakość iść, miałam poczucie że zaczynam łapać o co chodzi z poprawną jazdą, zaplanowany trening na przyszły tydzień, miałyśmy zacząć pracę nad chodami bocznymi, w perspektywie jakieś skoki wreszcie... i DUPA, koń kulawy. 🙁 W ogóle mam wyrzuty że to niechybnie przez moje trenowanie (bo właścicielka to raczej go puszcza luzem i jeździ bez większych wymagań), koń ma długą listę byłych kontuzji i cholera wie czy coś z tego będzie. Chodzimy sobie na spacerki w ręku, nie mam czasu na ewentualnego drugiego konia (tylko godzinkę jazdy w rekre, mamy fajnie wyszkolone konie i spoko instruktorkę, ale nabrałam smaka na coś więcej :/ ) a dopóki sytuacja się nie wyklaruje (czas leczenia, rekonwalescencji) to zobowiązanie pozostaje zobowiązaniem i zamiast jeździć będę spacerować... Nie jestem bucem co konie traktuje aż tak przedmiotowo, ale znacie tę frustrację?

Jakbym spotkała siebie lat 16, co miała konia w prezencie, super możliwości rozwoju tylko mentalność smętnej pizdy i idiotyczne lęki i kretyńskie dramy wieku dojrzewania to bym sobie uczciwy wpie*dol spuściła, się było ciężko głupim to trzeba ponosić teraz tego konsekwencje  👿

Przepraszam za smęty, mam wrażenie że wszyscy znajomi w moim wieku coś robią, osiągają (koleżanka A właśnie kupiła dom, koleżanka B jeździ Małą Rundę, koleżanka C dostała mega pracę, koleżanka D jedzie na wakacje do Indii i Nepalu) a ja zostaję z tyłu, ino pranie mi się piętrzy, kurz zalega na mózgu i debet panoszy na koncie 🤣 😉

kokosnuss rozumiem Cię i twoją frustrację. Tym bardziej, że koń dzierżawiony, to jednak nie to samo co koń własny. Wiadomo, że nawet z własnym żal, jak idzie w dobrym kierunku a tu pojawia się kulawizna, no ale jednak jakoś się przeboleje i cieszą nawet spacerki. Przy dzierżawionym frustracja pewnie nieco większa, bo jednak dzierżawi się zazwyczaj by jeździć i się rozwijać. To jednak jest ładowanie kasy w cudzego konia, więc smętny nastrój zrozumiały.

I powiem Ci coś, nie patrz na innych. Też mam czasem takie wrażenie, że innym idzie lepiej, tylko ja taka beznadziejna, 30 dychy na karku i w zasadzie nie osiągnęłam nic. Koń w dzierżawie ponad 100 km, od roku go nie widziałam, kasy brak, dobrej pracy i chwilowo perspektyw na fajne zajęcie - brak, niezależności finansowej - brak. Podjęłam kilka złych decyzji, nie przewidziałam wcześniej konsekwencji, no moja wina, ale co mi da patrzenie na to co mają inni? Tylko się zdołuję i dalej będę w tym samym miejscu, w którym jestem obecnie i od dna się nie odbiję. A zresztą, to czasem tak z boku wygląda, że inni mają tak super w życiu, a jak jest naprawdę, wiedzą tylko oni sami.
Więc, nie łam się  :kwiatek:
A zresztą, to czasem tak z boku wygląda, że inni mają tak super w życiu, a jak jest naprawdę, wiedzą tylko oni sami.
Więc, nie łam się  :kwiatek:


dokładnie!
kokosnuss, kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. To tak w odniesieniu do postu z innego wątku w połączeniu z porównaniem się do koleżanek. Może one nie bały się zaryzykować?
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się