Nic mi nie wychodzi!!! czyli dla "zdołowanych"

Zrobiłam kiedyś w korpo szkolenie z kolorów osobowości. Jakkolwiek głupio to brzmi, niesamowicie otworzyło mi to oczy na to, jak bardzo nasze cechy osobowości rzutują na komunikację oraz potencjalne konflikty.
Mam w sobie takiego samego generała jak majek, ale rozumiem, że są osoby, które mówią/ piszą po to, by być wysłuchanym i ewentualnie pokrzepić się faktem, że inni mają podobnie, bo to zwykle dodaje otuchy. Wcale nie szukają tutaj życiowych porad. To wszystko to nasze kolory.  😀
Też miałam to szkolenie! Jest świetne! Najlepsze jakie miałam z kompetencji miękkich. Bardzo przyjemne, ciekawe i pouczające 🙂 Zresztą cieszyło się u nas ogromną popularnością 🙂
Pewno, że ojojane mniej boli.
Ale wiecie (ja z tych całe życie łatwo się dołujących, szczególnie przy PMS), rzecz w tym, że dołowanie Się niczemu nie pomaga,
jest zwyczajnie bez sensu. Jesteśmy dorośli, odpowiadamy za siebie, nie ma co pogarszać swojej kondycji psychicznej,
samo życie jest dla tej kondycji wystarczająco wymagające.
Podobnie (chyba) jak majek i tunrida zrozumiałam, że Facella chciałaby lepszego samopoczucia (jakie to zgrabne słowo: samo-poczucie).
To poleciały rady, jak to osiągnąć.
Co pomaga lepiej myśleć o własnym życiu, o danym dniu. Co poprawia samopoczucie.
Chętnie by zobaczyła badania, co pomaga skuteczniej: nie bój żaby, nie jest źle czy: biedna ty, ojoj, nie martw się, już niedługo wiosna.
Gdy ktoś pisze "zimny maj, zimny kraj" trudno zgadnąć, czego aktualnie oczekuje.
Wiadomo jedynie tyle, że ten ktoś chciałby czuć się lepiej, bardziej, ja wiem? entuzjastycznie.
No to się życzliwi ludzie rzucają, żeby pomóc, generalnie mówiąc o tym co im samym pomaga.
A że ilu ludzi, tyle oglądów i strategii przetrwania - to wychodzi jak wychodzi.
Mam jeszcze takie wrażenie, że każdy z nas chciałby, żeby ktoś bliski wyczuł, że akurat jest słabo, podszedł i z własnej inicjatywy "pomiział", zatroszczył się.
Ilu nie mielibyśmy lat, nie jesteśmy odlegli od niemowlęctwa na tyle, żeby czasem nie odzywała się ta potrzeba zaopiekowania przez ciepłą i bosko domyślną mamę.
Różnimy się, sądzę, jedynie chęcią do ujawniania tej potrzeby i jej częstotliwością.
A ja tam trochę Facelle rozumiem, bo też ostatnio jestem zmęczona. Do Afryki się nie wybiorę, pracę swoją lubię i chodzę do niej z przyjemnością, ale w styczniu jest tej roboty za dużo. Przygotowujemy PIT11 dla pracowników naszych klientów, z tym są ciągle jakieś problemy powiązane ze zwolnieniami z KUP dla młodych, jeszcze nie skończy się przetwarzać w systemie 17 tysięcy stron pdf dla mojej spółki, a już przychodzi od SAP nota, że pojawiła się następna zmiana i zaczynam od początku. Pracuje od 8 ráno do 10 wieczorem albo dłużej, wychodzę po ciemku, wracam po ciemku, i zwyczajnie nie mam siły. Wiem, że na koniec stycznia wyślemy deklaracje do US i będzie po problemie, ale na razie ta data wydaje się bardzo odległa. I tak sobie myślę, że jak ktoś jest zmęczony i o tym na głos powie, to nie znaczy od razu że stracił sens życia, dołuje się i potrzebuje terapii. Ja też staram się nie narzekać (czy tam nie stękać), dobrowolnie i z radością do tej pracy przecież niedawno wróciłam i czuję się w niej dobrze, życie też mam całkiem spoko. Tylko ten styczeń taki długi...



P. S. I zgadzam się z halo - też wczoraj dzwoniłam do mamy, żeby chociaż na odległość się mną zaopiekowała. A mała nie jestem, czas obowiązywania PITu dla młodych już mi minął  😁
Trochę na wyrost wziełaś moje słowa Ascaia  :kwiatek: nie chodzi mi o duszenie w sobie złych emocji i udawaniu, że wszystko jest zawsze wspaniale. Tylko nie zatruwaniu otoczenia ciągłym narzekaniem "jest ciemno, zimno, nie chce mi się, niech ten dzień się skończy, niech ten styczeń się skończy" itp. Nie mogę znieść takich osób w swoich towarzystwie, bo to od razu sprawia, że mi samej się odechciewa wszystkiego. Ja też lubie sobie ponarzekać, po prostu zauważyłam, że jak tego nie robię to po prostu nie myślę o tych rzeczach i się na nich nie skupiam. Ale to działa tylko na takich "drobnostkach", wiadomo, że jak mam jakieś problemy, które ciagle zajmują mi umysł to potrzebuję o tym rozmawiać z kimś bliskim i potrzebuję wsparcia.
fin odkąd wyjechałam, to ja lubię dzwonić do mamy, żeby jej ponarzekać. 😂 Dlatego już nie muszę wtedy pisać w tym wątku. 🤣 I mi tam pomaga takie natychmiastowe wyrzucenie z siebie złości, czy frustracji, smutku. Zwłaszcza, że mam tendencję do obracania wszystkiego w głowie milion razy (zwłaszcza sprzątanie boksów jest w tym pomocne :lol🙂 i sama siebie niepotrzebnie nakręcam. A tak to zadzwonię, powiem, co mi tam leży na wątrobie i jest spokój. A mama to zawsze jakimś cudem wie, co powiedzieć i rozjaśnia mi w głowie. 😀
busch   Mad god's blessing.
23 stycznia 2020 14:32
Pewno, że ojojane mniej boli.
Ale wiecie (ja z tych całe życie łatwo się dołujących, szczególnie przy PMS), rzecz w tym, że dołowanie Się niczemu nie pomaga,
jest zwyczajnie bez sensu. Jesteśmy dorośli, odpowiadamy za siebie, nie ma co pogarszać swojej kondycji psychicznej,
samo życie jest dla tej kondycji wystarczająco wymagające.
Podobnie (chyba) jak majek i tunrida zrozumiałam, że Facella chciałaby lepszego samopoczucia (jakie to zgrabne słowo: samo-poczucie).
To poleciały rady, jak to osiągnąć.
Co pomaga lepiej myśleć o własnym życiu, o danym dniu. Co poprawia samopoczucie.
Chętnie by zobaczyła badania, co pomaga skuteczniej: nie bój żaby, nie jest źle czy: biedna ty, ojoj, nie martw się, już niedługo wiosna.
Gdy ktoś pisze "zimny maj, zimny kraj" trudno zgadnąć, czego aktualnie oczekuje.
Wiadomo jedynie tyle, że ten ktoś chciałby czuć się lepiej, bardziej, ja wiem? entuzjastycznie.
No to się życzliwi ludzie rzucają, żeby pomóc, generalnie mówiąc o tym co im samym pomaga.
A że ilu ludzi, tyle oglądów i strategii przetrwania - to wychodzi jak wychodzi.
Mam jeszcze takie wrażenie, że każdy z nas chciałby, żeby ktoś bliski wyczuł, że akurat jest słabo, podszedł i z własnej inicjatywy "pomiział", zatroszczył się.
Ilu nie mielibyśmy lat, nie jesteśmy odlegli od niemowlęctwa na tyle, żeby czasem nie odzywała się ta potrzeba zaopiekowania przez ciepłą i bosko domyślną mamę.
Różnimy się, sądzę, jedynie chęcią do ujawniania tej potrzeby i jej częstotliwością.


Nie wiem czy są badania o ojojaniu, ale wiem że są o pozytywnych afirmacjach. Że jest taka grupa ludzi zwana defensywnymi pesymistami, którzy czują się po pozytywnych afirmacjach gorzej i są mniej szczęśliwi. Sama należę do tej grupy, więc wiem o czym mowa 😁. Defensywni pesymiści mają taką strategię że kiedy stoją przed jakimś wyzwaniem, to zawsze rozważają najgorszy scenariusz i na tej podstawie konstruktywnie działają.

Np. jutro mam wystąpienie publiczne, na pewno pójdzie mi fatalnie, więc przygotuje się bardzo dobrze, żeby jakoś z tego wybrnąć. To taki sposób na produktywne poradzenie sobie z lękiem i negatywnym postrzeganiem rzeczywistości. I jak takie osoby próbują "być pozytywne", to zabierają sobie bardzo skuteczną strategię działania bez czegoś równie dobrego w zamian i czują się przez to gorzej. Mimo że wydawałoby się na pierwszy rzut oka że powinno być odwrotnie, w końcu po co myśleć że będzie źle, skoro można myśleć że będzie dobrze?

Czyli super odkrywczo - każdy z nas jest inny i nie da się czegoś powiedzieć, co podpasuje każdemu 🤣
majek   zwykle sobie żartuję
23 stycznia 2020 16:30
Ciekawe podejscie. Byc przygotowanym na najgorsze. Zawsze tak mialas, czy zycie nauczylo?

Troche zazdroszcze, bo moj niepoprawny optymizm prowadzi czasem do zawalania spraw i rozczarowan. Na szczescie nie sa zbyt spektakularne, na pewno nie tak spektakularne jak kiedys. Ale faktycznie czasem dreczy mnie `mogloby byc lepiej, gdybym tylko...`
busch   Mad god's blessing.
23 stycznia 2020 17:21
majek, jestem urodzonym pesymistą ale przekucie tego w coś produktywnego zajęło mi trochę czasu 🤣. Myślenie pozytywne nigdy mi nie wychodziło, za to teraz jestem bardzo skutecznym defensywnym pesymistą 🤣. Taka strategia jest naprawdę skuteczna przy np. katastrofizowaniu (zniekształceniu poznawczym). Kiedyś, jak jeszcze sobie nie radziłam ze swoim pesymizmem, to było tak że czułam taki ogólny stres z tym, że sobie w życiu nie poradzę. Teraz, jako defensywny pesymista, myślę sobie "no dobrze, ale jak konkretnie sobie w życiu nie poradzę? Jaki jest najgorszy scenariusz, co się konkretnie i po kolei wydarzy kiedy sobie nie poradzę?" i sobie przekuwam ogólny lęk w mniejsze 'strachy'.

Ma to skutek po pierwsze taki, że czasami opisanie sobie dokładnie tego scenariusza powoduje, że dostrzegasz też jaki jest absurdalny, rozdmuchany i przesadzony. Więc stres opada już w tym etapie i się rekalibrujesz na jakiś bardziej sensowny "problem" (częściej plejadę różnych małych problemów). Ale potem jeszcze jak już dokładnie i ze szczegółami sobie opisałaś, jak to sobie nie poradzisz, to możesz wymyślić jakieś równie konkretne rozwiązania. Publicznie ośmieszę się swoim wystąpieniem przed grupą ludzi = ale mogę sobie sporządzić agendę w punktach co powiedzieć i zrobię dobrą prezentację, z której się dobrze przygotuję. Stres opadł już mocno, bo żadna z tych rzeczy nie jest niemożliwa, ani nawet trudna, ale jeszcze gdzieś tam się tli, więc motywuje Cię do wykonania tych wszystkich rzeczy, które sobie wymyśliłaś.

Jestem więc przez to bardzo dobra w planowaniu, zwłaszcza poważnych, skomplikowanych rzeczy z wieloma potencjalnymi zawijasami, bo ja tak po prostu na co dzień myślę. Jest to bardzo satysfakcjonujące kiedy w pracy wyrabiam się z górą roboty w pięć minut przed deadlinem, nawet jeśli ta góra roboty była rozciągnięta na kilka dni 🤣. Mniej satysfakcjonujące jest kiedy widzę że inni ludzie mają więcej luzu w gaciach i nic im się nie dzieje od tego że czasem coś zawalą - więc nie musisz zazdrościć 😀
O proszę, to na to jest takie profesjonalne psychologiczne określenie.

Mam to samo co busch, do czego się wielokrotnie przyznawałam. O ile dobrze pamiętam to było to bardzo tutaj potępiane przez sporą ilość osób jako "nadmierne analizowanie, szukanie problemów, etc, etc, etc". Nie chce mi się szukać wpisów ile razu mnie tutaj przez to obrażano i wyśmiewano.

A dla mnie to jest w pewnym sensie atut mojej osobowości, szczególnie w kontekście mojego zawodu, który polega na planowaniu, w tym również zarządzaniu ryzykiem.


ja też tak mam: kiedy oczekuje porażki a ona się zdarzy, to nie boli tak bardzo bo się jej spodziewam i jestem przygotowana w razie W, a jak się powiedzie to sukces cieszy 2x bardziej.  😁
przy okazji przewinął mi się oststnio na FB obrazek dobrze wpisujący się w omawiane ojojanie (tak z przymrużeniem oka 😉 ):

busch  mam dokladnie to samo tylko nie wiedzialam ze to ma ¨imie¨! Zawsze opcja nr 1 to najgorszy scenariusz. Dlatego moj szef przed wprowadzeniem jakiejkolwiek zmiany konsultuje ja najpierw ze mna, bo jestem w stanie w ciagu mikrosekundy wyobrazic sobie najbardziej dramatyczna wizje przyszlych zdarzen. I faktem jest ze moj umysl natychmiast zaczyna budowac siatke dzialan prewencyjnych, planow B, C, D i tak do konca alfabetu  😁  Pomaga w pracy ale na codzien jest to dosyc meczace (zwlaszcza przy sklonnosciach do hipochondrii).

A tak poza tym: u mnie caly tydzien hulal huragan Gloria, ciagle jest mokro, zimno i wietrznie i tez mi sie nie chce wstawac do roboty a mam na 14.  😉
Czasem na 14 gorzej wstać niż na 7 😁 Ja przynajmniej rano bywam półprzytomna i niewiele do mnie dociera, zwykle zanim się dobrze rozbudzę to jestem już w pracy. Jak mam iść na popołudnie a pogoda jest np. parszywa, to mam kilka godzin na taplanie się w myślach, jak bardzo mi się dzisiaj nie chce i jak bardzo dorosłe życie jest straszne i czemu mnie to spotkało i czy jest jakiś sposób żeby nie musieć wychodzić ;D
vanille alez to prawdziwe! Ja naprawdę cierpie, jak musze późno wyjść do pracy bo zaczynam dzien wcześnie i o takiej 14 to już mam milion rzeczy za sobą i jestem zmęczona

bush fajnie, że to napisałaś, bo teraz wszyscy wiemy, że jesteśmy defensywnymi pesymistami  😁 od kiedy zaczełam stosować technikę rozkładania swoich strachów na części pierwsze to jestem zachwycona tym, jak można trzeźwo oceniać sytuację. Jestem "implusywną histeryczką", więc jakość mojego życia uległa dobrej zmianie  😀
Całe życie byłam defensywną pesymistką 🙂
Całkiem niedawno dostrzegłam, że:


Ale to się nie da ot tak, wbrew sobie.
Musi się zmienić ogląd świata.
dea   primum non nocere
25 stycznia 2020 17:12
A ja myślę, czy to się wyklucza? Też przewiduję najgorszy scenariusz, ubezpieczam się, ostrożnie inwestuję (nie mówię o pieniądzach, tak ogólnie, siły, emocje, zresztą finansowo też). Ale to nie zmienia faktu, że doskonale czuję, co tunrida chciała przekazać. Nie byłam nigdy w Afryce 😉, ale miałam inne doświadczenie: czekałam na te wspiery od partnera (oferując swoje jemu) wieki temu i się nie doczekałam, dziesięć lat 🤣 Potem próbowałam ich szukać w innych ludziach, niektórzy trochę poskrobali po głowie, ale już wtedy myślałam, jak się od tego uniezależnić. Zaczęłam się rozglądać i właśnie zauważać takie drobiazgi. Ale uwaga, to nie działa, jeśli przychodzi z zewnątrz! Pamiętam jak mi takich "rad" udzielano w okresie czarnego doła, kompletnie w próżnię trafiały i tylko wkurzały. Jak sama to znalazłam, to... działa. Po prostu.
Teraz nawet jak mnie coś wkurzy albo dobije, czasem o tym coś powiem do kogoś, to na koniec jak już to wyrzucę, nie czekam na ojojojanie, tylko "przykrywam" powiedzeniem o czymś lekkim, pozytywnym i jadę do przodu.


A czemu to się nie wyklucza? Przecież można być przygotowanym na negatywny scenariusz (przyszłość) ale nie rozpamiętywać bez sensu, co się już zdarzyło (przeszłość) i doceniać drobiazgi z teraźniejszości, zamiast tracić je, gnębiąc się niepowodzeniami, których to wcale nie zmniejszy. Inny czas 😉 plus to przewidywanie najgorszego może być właśnie konstruktywne.
Bardzo możliwe, że się nie wyklucza.
Ja nie potrafię być DP 😉 bez pamięci o błędach. Moich błędach.
A wtedy trudno mi  o głodzenie smutków.
To już wolę myśleć, że powtarzalność nie jest regułą tego świata, że tym razem może być zupełnie inaczej.
Czyli podchodzić z nastawieniem null, jedynie z ciekawością i lekką ostrożnością.
Gdy klęski były dotkliwe o to jest bardzo trudno.
Natomiast jeśli przeszłość daje pozytywnego kopa to daleka jestem do zerowego nastawienia.
Nie ma powodu, żeby się nie udało, skoro udawało się x razy.
dea   primum non nocere
26 stycznia 2020 07:30
Pewnie, że przeszłość wpływa na realne szacowanie szans w przyszłości. Inna jest jakby... skala możliwej porażki, którą się przewiduje😉 Tak przynajmniej jest u mnie. W sumie nie umiem powiedzieć, czy jestem optymistą czy pesymistą. Na pewno jestem szczęśliwsza, odkąd tak myślę (skupiam się na pozytywach, negatywom poświęcając minimum na etapie rozpamiętywania). Oby się to nie zmieniło, bo ta katastroficzna część obmyśla, czy coś może z powrotem mnie dobić i wcale nie mam pewności, że bym wytrzymała.
busch   Mad god's blessing.
26 stycznia 2020 10:44
halo, no widzisz, a ja nie potrafię nie być DP bo w ten sposób mam okablowany mózg odkąd pamiętam, żadne pamięci o błędach nie są mi potrzebne 🤣. I "podobno" nie warto na siłę zmieniać swojego pesymizmu na optymizm, bo to nie działa. W tym właśnie sęk, żeby nie próbować dopasować się do foremki optymizmu jeśli nijak w nią nie pasujesz 😉
busch, próba dopasowania się na siłę powoduje jeszcze większą frustrację.
Problem w tym, że współczesny świat - ten internetowo-trendowy - bardzo nie lubi "pesymizmu". Są dwie opcje - jesteś optymistą, najlepiej w odcieniu pełnego luzu i tumiwisizmu, albo względnie możesz mieć depresję. To jest akceptowane. A to, co pomiędzy nie bardzo.
Powiem Wam, że ja mam tak dość  😕 mieszkamy za granicą,  mało znajomych,  od roku siedzę w domu bo ciąża i dziecko.  Do tego dom, koń wszystko na mojej głowie.  Mąż tylko pracuje. Dla niego aż! Zero zrozumienia, wsparcie czasem od święta  🙄 on musi na silownie,  on musi się wyspać.  A jeszcze chciałam od marca wrócić do pracy...czarno to widzę..mam tak wszystkiego dość.  😵  pierwszy raz pomyślałam o powrocie do kraju
Anill
Ja Cię rozumiem. Miałam taki sam kryzys po ciąży/w trakcie ciąży. Teraz już Roch ma prawie 3 lata, więc jest trochę lepiej. Ja też pracuje od momentu kiedy Roch skończył 10 miesięcy ( wysłałam męża na pół roczny Elternzeit  😂 ) , bo myślałam że się autentycznie zabije w domu z dzieckiem, a mój mąż twierdził że on pracuje i należy mu się odpoczynek. Po tacierzynskim nigdy więcej już nie było z jego strony totalnego braku wsparcia przy dziecku.
No ale brak znajomych, rodziny i takiego wieczornego życia na mieście jak jest w Polsce , bardzo mi brakuje w DE. To jest mega dziwny kraj. A ja jeszcze mieszkam w Meklemburgii. Czyli krainie pól,jezior i lasów. Czyli na zadupiu... .
A myślałam, że to ze mną coś nie tak, że nie mam znajomych na emigracji. 😉 Nie no a tak serio, to w tej kwestii was rozumiem. Dlatego też ja nie myślę o swojej emigracji jako stałej, w mojej głowie to jest tymczasowa opcja, bo nie umiałabym tak wytrzymać, mając w perspektywie x lat za granicą. Ale jednocześnie w domu też nie umiem długo wytrzymać, więc jakby pojęcia nie mam, gdzie zmierzam ze swoim życiem i gdzie i czy w ogóle będę mieszkać na stałe kiedykolwiek.
KaNie zasuwaj do Szczecina do mnie na kawe 🙂
A próbowałyście może grup "Polacy w..." w waszych miastach?

Czytam grupę Polacy w Pradze i często są spotkania polskich mam, jakieś akcje w ambasadzie typu dzień dziecka, poza-dzieciowo też wspólne wyjścia na piwo albo wycieczki pociągiem po Czechach. Nawet jak nie ma się w bezpośrednim otoczeniu Polaków, to da się z nimi nawiązać kontakt. Zakładam, że z małym dzieckiem na pewno trudniej, ale może warto spróbować. Wiadomo, że nie zastąpi to przyjaciół z rodzinnych miast, ale będzie przynajmniej jakaś namiastka.

Ja mam może inny punkt widzenia, bo nie jestem przesadnie towarzyskim typem. Większość moich znajomych z ojczyzny i tak jest rozsiana po Polsce, więc nawet jak byłam jeszcze w Warszawie, to i tak nie widywaliśmy się często. Za to tutaj mam wspaniałych ludzi w teamie, ze względu na charakterystykę pracy są to w większości Polacy i to naprawdę pomaga na tęsknotę za domem - używanie ojczystego języka. Mam wrażenie, że skoro wszyscy w teamie jesteśmy emigrantami na obczyźne, to jakoś tak siłą rzeczy trzymamy się bliżej. Za rodziną tęsknię, zawsze się cieszę jak jadę na święta czy na urlop, ale nie chciałabym wracać (jeśli nie będę musiała), bo raczej jestem z grupy "emigracja na stałe".

Edit: widzę na górze strony mój post o długim styczniu - od 14.01 do 31.01 zrobiłam w sumie 42 h nadgodzin 🤔wirek: A potem 1.02, jako wisienka na torcie po tym maratonie w pracy, pękła mi opona w aucie. Nowa opona, cały komplet kupiłam w listopadzie. Jupiii.
KaNie no witam w klubie 😵 ja w Nidersachsen. Niby mam laski w stajni, młode mamy. Al Ci Niemcy to mają taki dziwny klimat 🙄 poza tym żadna znajomość nie zastąpi takiej wieloletniej. My też mieszkamy na zadupiu w małej wsi. Czasem jak widzę, jak znajoma ze stajni potrafi przyjechać z 2 dzieci do stajni i to wszystko ogarnia, to ja chyba jestem jakoś słabo zorganizowana  🤔wirek: Mój mąż nigdy by się na urlop nie zgodził, to typ pracoholika, ale takiego marudzącego. Niby ciagle narzeka na to ile pracuje godzin, ale jakby przyszło co do czego to nie chciałby mniej 😉 I po ciaży ruszyłam konia, zaczełam treningi i co dupa teraz wsiadam czasem raz w tygdniu, bo mąż musi to albo tamto  🙄
Fin są takie grupy ale też mam z 25.km do najlbliższego większego miasta i samej ciężko mi to zorganizować, czasem mam wrażenie, że to właśnie mąż mnie stopuje z tymi wyjściami. Czuje się jakbym najlepiej tylko w domu siedziała.  🙄
flygirl jeśli masz opcje na fajne życie w Polsce to jakoś się przeżyje ten czas na emigracji i zawsze ta myśl powrotu jest pocieszająca. My byśmy nie chcieli, wiedziemy sobie tu całkiem dostatnie życie, jak sobie przypomnę jak się czasem w Polsce tragałam ze wszystkim to mi się odechciewa wracać  😁

anil22, a może Twoje zrezygnowanie i zmęczenie wynika bardziej z braku podziału obowiązków przy dziecku między Ciebie a męża, a nie emigracji jako takowej? :kwiatek:
anil no ja najchętniej bym została w Polsce, zwłaszcza w Szczecinie. Problem w tym, że nie ma dla mnie tam pracy. I nie dam rady się sama utrzymać. Chciałabym mieszkać z rodzicami, ale to chyba już nie wypada w tym wieku. 😁 Co innego się u nich zatrzymywać, jak wracam na chwilę, co innego z nimi mieszkać. Więc póki co jestem trochę "zawieszona", nigdzie indziej nie czuję się w domu (jeszcze, jak tak będę zmieniać kraj, jak sobie planuję, to może gdzieś w końcu się tak poczuję 🙂😉, ale jednocześnie rzeczywistość mi nie pozwala tam zostać. No i tak o.

fin ja jestem w takiej grupie, byłam nawet na WOŚP, ale nie wiem, może przez te konie zdziczałam albo co, bo nie umiem już zawierać znajomości. 🤣
anil22, to brzmi niestety duzo bardziej jak problem w zwiazku niz stricte problem z emigracja :kwiatek:
Chcialam z emigracyjnego punktu widzenia cos doradzic, ale tak trudno mi cos madrego powiedziec.

Jeszcze odnosnie emigracyjno-towarzyskich rozterek tak ogolnie - IMO punktem wyjscia jest pogodzenie sie z tym, ze zawieranie znajomosci, tryb kontaktow towarzyskich, jak ludzie podchodza do siebie nawzajem i czego oczekuja jest po prostu inne. A poniewaz jest inne to poczatkowo automatycznie trudne i "gorsze", czlowiek tez zyje w oparciu o przywyczajenia i schematy. I zeby przejsc przez te poczatkowa faze innego, obcego i ogolnie ble i fuj 😉  to jednak trzeba wlozyc sporo swiadomej pracy w nauke zarowno jezyka jak i zasad kulturowych, ktore dla otoczenia sa intuicyjne. Oczekiwanie, ze sobie bedziemy zagranica zyc na swoich "domowych" zasadach jest naiwne i daleko sie z tym nie dochodzi :kwiatek:

Wiem, ze moze latwo mi sie mowi z mojej pozycji dobrej "holenderskiej" a nie imigranckiej pracy etc. 😉 ale tez zaczynalam od pracy fizycznej, na produkcji i innych atrakcji i sie dzialo, oj dzialo 😁 Tez mi sie czesto chcialo wyc i bylo okropnie, zreszta nie bez powodu tyle lat wytrzymalam z moim toksycznym ex 🤣  samotnosc to paskudztwo :/ wiec jak najbardziej rozumiem bol.

Z drugiej strony teraz mam fajnych znajomych, z ktorymi sie umawiamy na planszowki i wino i inne takie 😉 Z trzeciej strony - to jest wszystko dalej bardzo,  bardzo wedlug tutejszej kultury i na tutejszych zasadach. Jako introwertyk poniekad doceniam taki mniej towarzyski styl zycia 🙂 ale tez rozumiem, jak dla kogos to przeszkoda nie do przejscia.

Btw moze Meetup jeszcze do szukania znajomosci? 🙂 W Holandii przynajmniej sporo sie na Meetupie dzieje, sama uzywam.
anil22, a może Twoje zrezygnowanie i zmęczenie wynika bardziej z braku podziału obowiązków przy dziecku między Ciebie a męża, a nie emigracji jako takowej? :kwiatek:

Haha jakim podziale ucieło mi post 🙄 mój M uważa, że ja tylko mam dom na głowie A on aż prace 😉 ciągle się o to kłócimy
Może wszystko razem, rok już siedzę w domu.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się