Nic mi nie wychodzi!!! czyli dla "zdołowanych"

branka, potwierdzam słowa madmaddie, - bardzo dobrym "lekarstwem" w takiej sytuacji jest pies. 😉

Znam tę frustrację, te ciągłe wyrzutu sumienia. Chociaż właśnie jestem na fali wznoszącej i mam dokładnie ten sam stan co mad - jestem słabiakiem, no i trudno, to sobie będę słabiakiem, ale przynajmniej pogodzonym ze sobą. Nikogo tym nie krzywdzę i to jest najważniejsze. Z powierzonych mi zadań wywiązuję się znakomicie, jestem naprawdę dobra w tym co robię. Może sumarycznie robię mniej niż inni (ujmując razem sprawy zawodowe i prywatne), ale za to robię to dokładnie, nawet dokładniej. 
I mam zamiar tego stanu się trzymać.

Nauczyłam się też, że nie zawsze te wspomniane przez Ciebie 2-3 prace dają taki sam poziom zmęczenia jak inna 1 praca. To jest wszystko bardzo względne, często zależy nie tylko od rodzaju obowiązków zawodowych, ale też konkretnego okresu w roku, czy konkretnego dnia. Nie ma co się porównywać i licytować.

Za to widzę pewną zbieżność - chyba dla pojawienia się takich myśli ma spore znaczenie samotność. Może to, że jesteśmy sami/same z każdą decyzją, problemem, bieżącą myślą? Może to, że nie dostajemy tej bezpośredniej porcji pełnej akceptacji jaką jest bycie razem? Może brak fizycznej strony związku czyli dotyku drugiej osoby (a taki ciepły dotyk daje bardzo dużo dla samoakceptacji, dla pewności siebie, dla wewnętrznego spokoju)?

(piszę pośpiesznie, więc być może nieco nieprecyzyjnie - w razie wątpliwości proszę zapytajcie, a nie napadajcie 😉 )
Ja tez sie meczylam cale lata z poczuciem winy, ze nie robie wystarczajaco duzo. Nie umialam wypoczywac, leniuchowac, bo od razu mialam wyrzuty sumienia..., bo pracuje za malo, ucze sie za malo, zarabiam za malo, marnuje czas...
Zwalalam wine na to, ze zawsze chodze swoimi sciezkami, wiec nawet nie probuje sprostac oczekiwaniom, a moglabym odpuscic- robic to co rodzina, otoczenie ode mnie oczekuje i wtedy zasluzylabym na chwile nicnierobienia... Bledne kolo.

Pozbylam sie wyrzutow sumienia i nauczylam sie wypoczywac po przeprowadzce do Norwegii.
I z tym właśnie nalezy walczyć. Z jakimiś chorymi wyrzutami sumienia.
Wiadomo, że jeśli leżymy na tyłku a dzieci niedopilnowane, konie nienakarmione, to wyrzuty sumienia NIE są chore. Ale jeśli wymyślamy sobie jakieś wydumane obowiązki i porównujemy się do cyborgów, to jest to BEZ SENSU.
Ja akurat jestem tym opisywanym typem zapierdalacza. ALE NIE DLATEGO że POWINNAM! Absolutnie. Tylko  i wyłącznie dlatego, że tego akurat  CHCĘ w danym momencie. Ale po kilku dniach funkcjonowania na wysokich obrotach, organizm domaga się nicnierobienia! I leżę na wyrze BEZ NAJMNIEJSZYCH wyrzutów sumienia. Jeśli jest w lodówce żarcie, dziecko zaopiekowanie, to poza tym nie muszę NIC. I może sobie być syf i piętrzące się zaległości. OLAĆ! Lezec i cieszyc się życiem. Bo mamy je JEDNO!
branka Dobrze dziewczyny piszą, może właśnie sobie 'zaplanuj' odpoczynek, żeby nie mieć wyrzutów sumienia, na pewno masz jakieś zainteresowania książka, serial, może nauka języka w domu jeśli faktycznie źle sie czujesz z tym, że nie masz nic do zrobienia po powrocie?

Ja miewam (tak, bo mam to za duże słowo) takie myśli i wyrzuty sumienia jak zrobi mi się właśnie za dużo wolnego czasu. Ale ja mam zaś w inną stronę, że niebawem kończę te wymarzone studia a dalej tak mało wiem, tak mało umiem z jednej strony właśnie są wyrzuty a z drugiej robię przecież wszystko co w danym momencie mogę. Ale i tak jest panika, że skończę i wpadnę w czarną dziurę bo wszyscy będą wiedzieli i umieli więcej (nie wiem skąd takie głupie myśli). Ciągle mam w głowie bitwy myśli czy nie porywam się na trudniejszą działkę chcąc iść w leczenie koni, gdy wszyscy znajomi robią praktyki w pobliskich gabinetach ja szukam za granicą sensownych klinik. Z jednej strony się cieszę bo to jest to co chciałam robić, a z drugiej są myśli co jak nie wyjdzie, a ja zostanę z niczym.
Jednocześnie zaczyna mi doskwierać czekanie, czekanie aż skończę żeby pojechać na staż, aż skończę żeby wiedzieć w którym mieście wyląduję, by móc myśleć o psie itd i tak większość planów musis sobie wisieć w zawieszeniu, a mnie meczy bo lubię mieć plan od początku do końca.

W tygodniu nie mam czasu na takie myśli, nawet w zwykłe weekendy się nie nudzę, bo jest rutyna w sobotę zanim coś ugotuje, posprzątam jest wieczór, który bez skrupułów poświęcam na ksiązkę czy film, potem niedziela już w stresie, że zaraz poniedziałek więc ostro przyzwajam wiedzę. Ale teraz mam długi weekend, piątek wolny, poniedziałek wolny. Dzisiaj jest niedziela i mnie już nosi!
desire   Druhu nieoceniony...
21 stycznia 2019 12:23
melduje sie, że powoli sie prostuje, chociaż dołek jeszcze mam, ale staram sie aż tak nie myśleć. pozdrowienia dla zdołowanych.  :kwiatek:
a i w zdrapce wygrałam 6 zł.  🤣 😜
Męczy mnie ostatnio wszystko. Szczerze nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam szczęśliwa dłużej niż na kilka minut. Myślałam, że uwalniając się 2 miesiące temu ze smyczy związku, który był męczarnią w ostatnich jego tygodniach, minie to wieczne przygnębienie i stres, taka wewnętrzna panika przed popełnieniem błędu. Do tego wszystkiego nakładają się takie małe pierdoły, które znaczą niewiele indywidualnie, ale kumulują się w wielką kule stresu, strachu, smutku i generalnej porażki. Co raz bardziej przekonuję się, że jestem za głupia na studia. Dzisiaj pisałam egzamin, do którego przygotowywałam się, z ręką na sercu, okrągły tydzień, bo materiału było od groma. I oczywiście, że uwaliłam, ponieważ 80% pytań dotyczyło materiału, którego nie poruszaliśmy ani na wykładach, ani na ćwiczeniach, sylabus nic o tym również nie wypluł. I mimo że nie mogłam nic poradzić na to, że nie wiedzieliśmy nawet o tym materiale, wyrzucam sobie kolejną porażkę. Nie rozumiem tego, kiedyś po prostu bym to przełknęła, ale teraz mam wrażenie, że mam już tak dość, że nie schodzę z drogi rzeczom, które normalnie bym kiedyś ominęła i uderzam w nie raz po raz. Czuje się okropnie, bo mam dopiero 20 lat, powinnam tryskać życiem... a zamiast tego nie umiem znaleźć niczego pozytywnego w otaczającym mnie świecie. Nie mogę spać, nie mogę jeść, moje zdrowie podupada na każdym kroku, ale jednocześnie nie mam motywacji, aby pójść coś z tym zrobić, bo boje się usłyszeć, jak źle to wszystko wygląda. A co tak naprawdę zmusiło mnie do wyrzucenia z siebie tego wszystkiego? Totalnie losowe infantylne zachowanie, którego nie potrafię w sobie przezwyciężyć i męczy mnie to okropnie. Mianowicie: nadinterpretacja wszystkich słów wypowiedzianych przez ludzi, gestów, sytuacji. Wyszukuje ukrytych intencji, mimo że ich tam nie ma. Przykład? Nawet kiedy moje zamiary do drugiej osoby, m o j e, są czysto przyjacielskie, moja głowa dopowiada sobie niestworzone historie. Doszukiwanie się koniecznie w zachowaniu drugiej osoby dowodów, że irytuję ją i ma ona mnie dość. I to tylko malutki zalążek, jak naprawdę wygląda to nadinterpretowanie. To jest tak męczące, kiedy mimo wielkich chęci, ciężko Ci rozmawiać z innymi ludźmi, bo zamiast zajmować się ich faktycznym i pierwotnym przekazem, wyszukuje szczegółów, które świadczyłyby, że druga osoba ma o mnie niepochlebne zdanie czy wręcz na odwrót. Jedyną osobą, która aktualnie trzyma mnie w kupie, jest mój dobry znajomy ze studiów, z którym potrafię rozmawiać 24/7, dawno nie dogadywałam się z kimś tak dobrze i nie znalazłam tyle wspólnego z drugą osobą. Na początku moja głowa dała mi spokój i w końcu ja odpoczęłam od szukania wszędzie drugiego dna. I niestety, to był tylko drobny i krótkotrwały sukces, znów analizuje wszystko, co on powie. Nie chce tego, bo zwykle przez takie zachowanie tracę znajomych, przyjaciół po czasie. I mimo że wiem jak okropne to jest, totalnie nie wiem jak z tym walczyć. Nie wiem jak w końcu przestać widzieć wszystko tak bardzo negatywnie.
lazuryt00, wiesz, wydaje mi się, ze to jest dość powszechne u młodych ludzi.
Nie to, żeby zdrowe, ale często spotykane. Szczególnie u osób z mniejszych miast, nie bombardowanych tłumami non stop.
Bo młody człowiek dopiero ustala sobie "zwierciadło świata" i siebie w nim.
Jest nadwrażliwy na swoją interakcję z otoczeniem.
Pewność siebie buduje się na swoich pozytywnych doświadczeniach (zauważ, że masz ich masę).
Z czym sobie poradziłaś - daje ci wiarę w siebie, uzasadnioną i od nikogo niezależną.
Natomiast jakiekolwiek wybieganie w przyszłość - to tylko wróżby, szczególnie, jeśli jesteśmy "sekatorem"
(to taki dowcip, o próbie pożyczenia sekatora
od sąsiada, która to próba po przejściu wzdłuż długiego żywopłotu, ze swoimi myślami 😉, zakończyła się: W d* mam twój sekator!!!)
Jest co jest, będzie co będzie - mnożnik zero pół.
Rób swoje, to wystarczy.
Ze skóry nikt nie jest w stanie wyskoczyć.
lazuryt00, ostatnio zobaczyłam gdzieś na fb taką sentencję: Przypomnij sobie dni, w których marzyłaś o tym, co masz dziś. Spróbuj zobiektywizować swoje spojrzenie na siebie, bo mam wrażenie, że tak się wczepiłaś w negatywne myślenie, tak Ci się wzrok wyostrzył na porażki i niepowodzenia, że nie dostrzegasz tego, co pozytywne. Jesteś młodziutka,masz dopiero 20 lat. Uwierz mi, że wszystko jeszcze możesz w życiu zrobić, wszystko osiągnąć, być bardzo szczęśliwa. Ty sama budujesz swoje jutro i od Ciebie tylko zależy, jak ono będzie wyglądać. Nad szczęściem trzeba pracować, trzeba mu pomóc. Każdego dnia możesz zrobić coś dla siebie albo dla innych. Musisz tylko znaleźć czas i chęci.

Wiem jak to jest, gdy ciągle nowa pierdoła wali po głowie. Ja w takich sytuacjach, gdy idzie mi się zmierzyć z kilkoma mniejszymi rzeczami, sprawami, niepowodzeniami - nigdy nie myślę o nich zbiorowo. Daję sobie limit - 1dzień - 1 sprawa. W pojedynkę przestają często być aż tak straszne i dużo łatwiej myśli się o swojej rzeczywistości.
W kwestii Twoich myśli - zgadzam się z halo. Cóż mogę dodać? Nie do końca masz wpływ na to, jakie myśli wyłaniają się z Twojej podświadomości. Ale MASZ wpływ na to, jak długo tą myśl obracasz w głowie. Pozwól sobie na te myśli, ale nie czepiaj się ich. Pozwól im przyjść i od razu je puszczaj, nie zatrzymuj, nie skupiaj się na nich. W myśl: Wszystko co karmisz, rośnie - myśli, które karmisz swoją uwagą, również zaczynają w Tobie rosnąć, aż w końcu całkiem wypełniają Twoją głowę.

A jeśli idzie o egzamin to naprawdę, olej to. Myślę, że większość tu zgromadzonych, która studiowała na uczelni - przynajmniej w ostatnich 10-15 latach - wie, że sprawiedliwości nie szuka się na egzaminie. Pytania z podpisu pod obrazkiem albo skryptu, o którym nikt nie wie to klasyka i przejmowanie się tym nie ma żadnego sensu. Ostatecznie i tak to poprawisz więc zupełnie szkoda Twoich nerwów.
Ściskam mocno :przytul:
lazuryt00 daj sobie czas na przeżycie żałoby po zakończonym związku  😉 Te toksyczne zazwyczaj potrzebują dłuższej.
lazuryt00 chyba mogę powiedzieć, że rozumiem co przeżywasz 😵 ostatnimi czasy zdaje mi się, że spotyka mnie więcej rozczarować i smutków niż radosnych momentów 🙁 problem jest raczej ze mną, bardzo przeżywam różne rzeczy, stres mnie zżera, zaczynam panikować i z reguły się poddaję 🙄 po trzech latach męczenia się w liceum, obiecałam sobie, że nie będę aż tak bardzo stresować się na studiach, a jak wyszło? niestety odwrotnie 😵 ale zgadzam się z vanille nie wszystko na studiach jest sprawiedliwe, ale plus jest taki, że można poprawić, są drugie terminy i da radę wszystko zdać 😉 nie bardzo mogę pomóc w Twojej sprawie, ale utożsamiam się i mam nadzieję, że niedługo nasze troski znikną, jesteśmy młode, tyle przed nami, wierzę, że wszystko powiedzie się po naszej myśli :przytul:
od siebie dodam, że ostatnio przybiła mnie inna sprawa - wzięłam na garba konia, może ktoś rozumie, rozum mówi nie, ale serce tak 😉 koń jest trochę nadpobudliwy i stresują go byle jakie pierdoły i obawiam się, że jednak będziemy musiały się rozstać, bo boję się, że nie podołam 🙁
Tak cofajac sie do dyskusji o zapieprzaniu bez sensu 😉 sobie czytam, co piszecie o swoich doswiadczeniach i chyba jestem ciezkim przypadkiem :P

Z polecanych wspomagaczy mam juz psa, mam fajnego chlopa, jestem wyprowadzona do wyluzowanego kraju, w otoczeniu hardkorowych zapie*dalaczy brak, w porywach etaty 36h 😉 I mi dalej zle. Znaczy od wczoraj mi juz dobrze, bo jestem znowu na wysokich obrotach, ale w koncu te niedziele mam wolna i znowu bedzie dol i bol istnienia 😁 I do konia mi sie nawet nie chce isc, bo nie umiem byc w tym tak dobra, jakbym chciala i mi smutno.  Najchetniej bym to pizgnela w cholere, tylko wtedy bedzie mi jeszcze smutniej, ze sie tak latwo poddaje. Na szczescie egzaminy na studiach zawsze zaliczam bez problemu, bo jakby nie wyszlo to dopiero bylaby drama 😂

Niestety troszku bylam utknelam w swoim perfekcjonizmie. Rodzice mnie wytresowali 🤣 a ja sie odtresowac nie umiem. I jeszcze mam taki moment jak Magdzior, ze koncze studia i sie nakrecam zeby to jakos fajnie rozegrac, swiat zawojowac :P i sie boje, co bedzie, jak mi sie nie uda. No ta niepewnosc do tego.

No nic, jak skoncze i zalicze moj znienawidzony staz w znienawidzonej firmie to na pewno bedzie mi latwiej, a to tylko dwa tygodnie 😜 i sie skonczy ta ciemna zima i wypizg. Acz juz sie wynarzekalam na pol roku do przodu :P
desire   Druhu nieoceniony...
22 stycznia 2019 13:32
Bozeee auto spadlo mechanikowi z podnosnika, auto z jednej strony rozwalone, tapicerka podarta, szyby brak, niech to sie juz skonczy!!!  😕  jestem zalamana, naprawde...
Matulu! desire, ale jak to tak?
Przytulam i niech to się naprawdę już u Ciebie skończy.
:przytul:
Kokosnuss- A no to ...cóż powiedzieć. Perfekcjonizm nie jest zdrowy dla psychiki. Wszak ciężko jest wtedy zadowolić samego siebie. I żyje sobie taki człowiek częściej i bardziej niezadowolny niż inni.
kokosnuss, to co piszesz o studiach, to ja tak miałam.
Pracowałam studencko, kończyłam ciężkie studia, chodziłam na praktyki. Nie było mnie po 16 godzin w domu, bo jeszcze wsiadałam czasem na konia. I ciągle miałam poczucie, że nie wiem co dalej, że nie znajdę fajnej pracy, że będę mało zarabiać, że wszyscy dookoła to już pracują w fajnych miejscach, a ja nie.
I dopiero jak to wszystko poukładałam w życiu, to moja głowa jest spokojna, od kiedy mam satysfakcjonującą pracę w zawodzie. Nie chodzę na studia, nie robię praktyk, więc mam jakieś 30% wolnego czasu więcej, niż miałam. I nauczyłam się odpoczywać. Jak mam wolne potrafię siedzieć i tracić czas na bzdury bez wyrzutów sumienia (tak jak teraz 😉). Bo mi się należy, o. Sporo pracuję, jeżdżę do konia, spędzam czas z mężem i znajomymi, ale jak nie mam na nic ochoty to po prostu siedzę. Od 3 lat mam spokój ducha, nie mam wyrzutów sumienia.
Dzięki dziewczyny za posty, juz mi lepiej, potrzebowałam jednak się porządnie wyspać i od razu głowa ok. Jakbym nie chciałą oszukać rzeczywistości, to ja zimą jednak potrzebuje 8 godzin snu, po ciężkim dniu to i 10, i no nijak tego nie przeskocze. Zawsze jak próbuje to nagiąć i spie kilka dni po 4-5 godzin, to potem mam jakieś kryzysy i wtedy juz nie umiem przystopowac z odpoczynkiem, nakręcam sie, że a inni to daja rade spiac po 4 godziny itp, ale w sumie po co sie nakręcac jak juz tyle razy to sprwdzałąm i wiem, że jednak mojemu organizmowi tak pasuje, żeby sen byl długi... jak chodze spac o 22 i wstaje o 6 do pracy to mam powera, przetestowałam to juz tyle razy ale co jakis czas sie buntuje na taka rzeczywistosc, bo lubie siedziec do póżna.... ale nie da sie tego pogodzic. Jak chce miec spokojną głowe bez nakręcania sie, ze a inni to a tamto to potrzebuje przede wszystkim własnie regularnie sie wysypiać...(i tez np odpowiednio sie odzywiac). Jak moj organizm nie jest rozstrojony to i głowa sie nie rozstraja tak łatwo :P

desire - wysylam dobre myśli, żeby się więcej nieszczęść nie dzialo  :kwiatek: A jak to wygląda w takiej sytuacji, jak mechanikowi auto spadło - warsztat pokrywa koszta naprawy?
kokosnuss, ucz się opanowywać perfekcjonizm. On się przydaje, ale tylko kiedy umiemy go kontrolować.

(ps. Dla mnie perfekcjonizm a intensywność życia to jednak dwie sprawy. Często się łączą, ale łączyć się nie muszą.)

Taki czas - naście godzin poza domem - to miałam od 5 klasy podstawówki do połowy studiów. Miałam non stop tysiąc pomysłów, bardzo dużo chęci i mnóstwo energii (znajomi mówili, że jestem króliczkiem Duracell, któremu bateria się ni kończy 😉 ). I bardzo dużą wytrzymałość fizyczną, którą niestety szafowałam. Znałam tylko taki bardzo aktywny tryb życia. To wszystko było okraszone dużą dawką perfekcjonizmu, który w tych warunkach świetnie sobie rósł. I był dokarmiany sukcesami.
Zaczęło się zmieniać jak popsuła się gospodarka hormonalna, jak zaczęła się niedoczynność tarczycy.
To nie jest tak, że teraz tych pomysłów i chęci nie mam. Nie mam dość energii. Nie mam tej siły i zdrowia. Mam tylko 35 lat, a niestety rzeczywistość jest taka, że nie ma dnia, żeby coś mi nie dokuczało. W głowie ciągle siedzi to "powinnaś" "warto by było" "zrób" - ten pęd i perfekcjonizm, tylko że nie jestem w stanie temu podołać fizycznie.
Mam takie okresy jak branka - ogromnej frustracji, pretensji do siebie, myślenia o sobie źle, aktywizacji nerwicy, ale też coraz bardziej uczę się sobie wybaczać, cieszyć się zrealizowanymi zadaniami. Dodatkowo zrozumiałam, że nie warto się porównywać z innymi, bo nie ma jednego "taryfikatora zmęczenia" dla odmiennych zawodów, stanowisk, także życie w pojedynkę rządzi się swoimi prawami organizacyjnymi, mamy inną psychikę, inne zdrowie, inną odporność. Uczę się odpoczywać, skutecznie regenerować i leniuchować bez wyrzutów sumienia.
Najpierw odszedł koń, niecały tydzień temu pies, teraz odchodzi mama, jestem sama, mam doła, jest mi źle i boję się.
desire   Druhu nieoceniony...
22 stycznia 2019 21:04
Ascaia, no właśnie nie wiem, jak... auto było w naprawie, odebraliśmy i okazało się że coś nie tak z filtrem paliwa jednak (nowy, a paliwo uciekało), więc wróciło na warsztat, a po południu telefon, że auto z podnośnika "spadło". samo spadło, jasne. od kiedy auta z podnośników same lecą?  🙁  wygląda to tak (w środku "tylko" obdarty boczek, więc już nawet nie cykałam): 1 2 3 4

branka, no ponoć mają naprawić..  🙄  🙁  ja sie obawiam czy coś w środku nie zostało jeszcze bardziej naruszone, auto waży jakieś 2 tony, a przecież spadło. 😵  kupiliśmy je w zeszłym roku pod koniec kwietnia, fuck.

Watrusia,  🙁 :przytul:
Watrusia, trzymaj się :przytul:


desire, nie wiem czy to nie będzie off, ale.. nie ogarniam!
desire, Ascaia,  :kwiatek:, dziękuję.
Watrusia, rozniez ściskam. Jakbyś potrzebowała konkretniejszego wsparcia to pisz, jestem z wro :przytul:
Watrusia o boże, trzymaj się.
maleństwo   I'll love you till the end of time...
24 stycznia 2019 08:09
Watrusia, o boziu, przytulam... Strasznie mi przykro. Śmierć to jest coś, czego nie da się oswoić i się pogodzić...
Chciałam pomarudzic, ale uznałam, że to nie są problemy w obliczu takich spraw ostatecznych.
Watrusia, współczuję mega. Mnie dołuje choroba moja, konia, ale to nic w porównaniu z świadomością umierania bliskiego człowieka.
Niestety, w czwartek umarła mi mama, muszę się ogarnąć, bo przede mną koszmar pogrzebu.
Niestety, w czwartek umarła mi mama, muszę się ogarnąć, bo przede mną koszmar pogrzebu.

jest mi bardzo, bardzo przykro, trzymaj się w tym ciężkim czasie  🙁 :przytul:
Watrusia, szczere wyrazy współczucia. 🙁
Trzymajcie się. Jakoś.
Watrusia trzymaj się
może chciałabyś do nas przyjechać odpocząć? jak już będziesz mogła?
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się