Koniec z jeździectwem?

maluda masz 100% racji. Szkoda, że tak dużo czasu zajęło mi poukładanie sobie w głowie tego wszystkiego. Ale, kurczę, młoda jestem i jeszcze dużo życia przede mną. Od kilku dni się uśmiecham i ogromny kamień spadł mi z serca. 🙂 Właśnie dzięki odrzuceniu tego "spinania się" i podejściu do tego tak po prostu, na luzie. 🙂
Wiem o czym piszesz, bo sama miałam podobny etap. Tyle że, ja swoją frustrację wylewałam na konia, a prawda jest taka, że ona tyle umie - ile ja jestem ją w stanie nauczyć. ot, taka prawda życiowa. Odrzuciłam na bok pośpiech, łapanie chmur i nagle wszystko się poukładało.
mils jeśli udało Ci sie okiełznać "ból dupy" z powodu rozjazdu mozliwości i ambicji to trzymaj się tego jak najmocniej i pielęgnuj bo bez tego ani rusz! :kwiatek: Ja ogromnie wierzę że mnie tez się uda kiedy/jeśli wrócę... ale różowo nie będzie - na razie w ramach kopnięcia się w tyłek zmusiłam sie do wykupienia jednej godziny w szkółce w te wakacje. Pomyślałam, że to będzie dobry początek zeby sobie na spokojnie odrdzewić wiedzę itp. Skorzystałam z polecanej stajni i rozczarowałam się siemiężnie: Trafiłam na grupe małolat, która  nie dość, że sie spóźniła to jeszcze guzdrała z przygotowaniem koni, więc z godziny jazdy skończyło się na półgodzinym... bezmyślnym jeźdzeniu w kóło - instrukotrka nie miała zadnego pomysłu na poprowadzenie jazdy 🙁. Wiadomo  - jak się nie ma co sie lubi to się lubi co się ma - i nie ma co wybrzydzać, a szkóka szkółce nierówna, nie mam też nic przeciwko nauce od podstaw, ba! nawet bym chętnie poszła na taki reset - ale tylko jeśli coś mimo wszystko dałoby się z tego wyciągnąć, jakąkolwiek wiedzę... Boję sie że takie wożenie się 2 razy w tygodniu bez celu okaże się jednak jeszcze bardziej frustrujace 🙁
azzawa nawet nie wiesz jak ja Cię rozumiem 🙁
Od kilku miesięcy sobie powtarzam, że umówię się na jazdę, choćby jedną w miesiącu. I co miesiąc jest pierdyliard ważniejszych wydatków i na przyjemności nie zostaje nic 🙁 A myślałam, że jak koń wyjedzie to będę miała więcej gotówki żeby chociaż dwa razy w miesiącu podszkolić umiejętności jeździeckie. Nie mam kasy na choćby powożenie tyłka w kółko w szkółce, a co dopiero na treningi 🙄
Nawet nie bardzo mam możliwość odwiedzić konia i na niego wsiąść, bo niestety na ten moment odpowiada za niego dzierżawca, a skoro go utrzymuje, to za niego też i decyduje. W sezonie były obozy, więc koleżanka czasu nie miała, teraz prawie co tydzień koń jeździ na zawody. w sumie to się czuję jakbym już konia nie miała i nie mogę pozbyć się przeczucia, że straciłam coś bezpowrotnie.
Do tego dowiedziałam się, że w następny weekend mój koń startuje na prologu Cavaliady w Poznaniu. I wiecie co? To głupie, ale cieszę się, że akurat mam uczelnię i nie mogę się wyrwać. Chyba żal było by mi patrzeć, jak koń się rozwija, beze mnie. Jak ktoś inny na moim koniu osiąga to o czym ja zawsze marzyłam. Chyba by mnie to tylko dobiło, zamiast poprawić nastrój. W zasadzie, nawet nie mam z czego być dumna, bo to nie moja zasługa. Koń się rozwija, a ja stoję w miejscu.
Jakiś ciężki ten czas ostatnio i nie mogę się wygrzebać.
Czasem "lekiem" na całe zło jest zmiana konia. Wiadomo, człowiek się przywiązuje i czasem bardzo ciężko spojrzeć z dystansu na całą sprawę, ale bywa i tak, że nie jesteśmy dopasowani.
Maluda  rzeczywiście często tak bywa i to mnie wkurza. Człowiek, który się nie dobrał z koniem , ma wiele możliwości zmienić tą  sytuacje , ale koń już nie .  Na takich rozwodach cierpią zazwyczaj konie . Więc może zanim kupimy sobie konia  to trochę refleksji  nad sobą jakiego konia chcemy  , a nie jaki mi się podoba i jaki tani .  😤
Pamirowa na pocieszenie patrz perspektywicznie: dzierżawy nie masz dożywotnio. Wroci do Ciebie koń objeżdzony po zawodach, w sam raz żeby ciebie uczyć🙂 wtedy idzie 100 razy latwiej niz uczyc się razem z koniem więc nic straconego! Dzierżawca, który Ci konia rozwinie, a nie uwsteczni to skarb 🙂
Maluda  rzeczywiście często tak bywa i to mnie wkurza. Człowiek, który się nie dobrał z koniem , ma wiele możliwości zmienić tą  sytuacje , ale koń już nie .  Na takich rozwodach cierpią zazwyczaj konie . Więc może zanim kupimy sobie konia  to trochę refleksji  nad sobą jakiego konia chcemy  , a nie jaki mi się podoba i jaki tani .   😤

No niby taaak, ale z drugiej strony, jest szansa, że ten koń dostanie się w ręce, które go lepiej wykorzystają i lepiej się z nim dogadają. Też czasem nie ma co iść w zaparte, jeśli para nijak nie potrafi się dogadać (co oczywiście nie znaczy, że jeździec ma "wymieniać" konia co sezon, bo nie ma pierwszych miejsc tylko drugie...)

Chociaż ja tam wolę zęby zagryźć  😀iabeł:
Nie no - jakby mój koń był dla mnie zbyt niebezpieczny, to pewnie rozważałabym sprzedaż, a tak - dogadujemy się fajnie, tylko nie powiem, żeby koń podczas treningów był łatwy, miły i przyjemny. Uczymy się razem, wiele rzeczy jest nowych dla nas obu i to wcale nie poprawia sytuacji. Być może z innym koniem byłoby łatwiej - a może wcale nie byłoby łatwiej? Niemniej jednak, trafiłam na super-trenera i z tego mogę się tylko cieszyć + ciężko pracować na swoje jeździectwo.
Hah, nie miałam na myśli wymiany konia co sezon, chociaż znam parę jednostek, które jakby mogły to by to robiły. No ale, ludzie są różni i tego przeskoczyć się nie da.
azzawa z jednej strony można spojrzeć na to tak jak piszesz. Z drugiej jednak strony koń się rozwija, chodzi lepiej, a ja stoję w miejscu. Więc istnieje niestety spore prawdopodobieństwo, że jak koń do mnie wróci, to go po prostu zepsuję, jeżdżąc na tym samym średnim poziomie (o ile nie gorszym przez nie jeżdżenie...) co w momencie kiedy się z nim rozstawałam. I dobija mnie to, bo jak zawsze plany sobie, życie sobie. Przynajmniej na ten moment.
I oczywiście, działam, próbuję zagryzać zęby i powtarzam sobie - to tylko na jakiś czas, to chwilowe. Tylko ostatnio coraz mniej sił jakoś. I mam wrażenie, że bez koni tracę cenny czas, że ucieka mi coś ważnego, a przecież nie siedzę i nic nie robię, więc to oczywiście absurdalne uczucie.
Konie były najlepszą odskocznią od szarej rzeczywistości, ucieczką od problemów, takim słodkim zapomnieniem i największym motywatorem. Na ten moment nie znalazłam jeszcze zajęcia, które dało by taką ucieczkę i radość. I pewnie dlatego tak mi tego brakuje 😉
pamirowa, a chodzi o konie czy o tego konia konkretnie i nie ma zmiłuj? 🙂

Też miałam przez chwilę konia kochanego, ale niepasującego do mnie koniobowością 😉, dostawałam pie*dolca z frustracji i przyjemności to było w tym tyle co nic. W końcu sprzedaż. Obecnie jeżdżę z różną intensywnością w zależności od finansów i obowiązków wszelakich, ale znowu czuję całą fajność jeździectwa, odpoczywam w stajni, miziam, gadam, relaks pełen. Od czasu do czasu rzucam okiem co tam u mojego byłego konia i łapię na sekundę zazdrość aa bo oni byli na zawodach! A potem daję sobie spokój, to kiepski powód żeby się zaciukać widelcem 😉

Jak mu tam dobrze i Tobie lepiej ze świadomością, że nie jest już Twój to lepiej się uśmiechnąć do zdjęcia i dać sobie spokój.
kokosnuss na ten moment chodzi o fakt, że nie jeżdżę w ogóle, ani na konkretnym koniu, ani na żadnym innym :P Wpisuję się idealnie w temat, bo strasznie boli mnie chwilowy (mam nadzieję) koniec z jeździectwem.
maluda, jasne! to ciukanie to raczej w ramach autoironii. Koń jest nażarty, ma padok i inne konie, ktoś sobie na nim czasem tyłek powozi, ostatnie czego mu trzeba to mojej frustracji 😉 🙂

pamirowa, oj rozumiem, trzymam kciuki za powrót w takim razie, na pewno się uda - kwestia kiedy 🙂 Ale na twoim miejscu (wnioski z postów tylko więc mogę się oczywiscie mylić) zastanowiłabym się nad sprzedażą i np. poszukaniem jakiejś ambitniejszej sekcji jeździeckiej czy czegos do dzierżawy.
No i Tobie ta frustracja też niepotrzebna. Wiesz, przynajmniej robi się "miło", kiedy spotyka się osobę, która sprzedała, ale wróciła do równowagi. Bo można jednak.
kokosnuss na ten moment staram się o tym nie myśleć, bo mam jeszcze trochę czasu na podjęcie decyzji, a póki co niepotrzebne mi dodatkowe zmartwienia i bez tego jestem w niezłym dołku 😉
Ale myślałam o sprzedaży swojego konia nie raz. Niby był czas kiedy chodził naprawdę dobrze, dogadywaliśmy się i było fajnie. Pracował wtedy prawie codziennie, bo ja nie miałam pracy i był czas. Wiem, że to nie jest i nigdy nie będzie koń, który może chodzić raz na tydzień. Bo brak zajęcia "wali" mu na głowę i ciężko się z nim współpracuje. Przywiązałam się do niego, niby chodzi o tego konkretnego konia, ale gdzieś tam w środku podświadomie wiem, że to nie do końca jest koń dla mnie. Być może wróci z dzierżawy i się dogadamy. Ale może być i tak, że jednak nie będziemy dogadywali się nigdy tak jakbym chciała. Na razie o tym staram się nie zaprzątać sobie tym głowy, bo póki co, to istna walka z myślami.
Wiem na pewno, że gdybym zdecydowała się sprzedać Pamira, to pewnie szukała bym innego konia, który bardziej będzie pasował do mnie i z którym lepiej się dogadam. Tylko boję się, że mimo przywiązania do innego konia, może być mi żal rozstania ze swoim. Ale to temat na później.
.
pamirowa, mam wrażenie że jeśli przyjdzie co do czego to trzeba sobie temat przepracować w głowie. Żal po sprzedaży (zwłaszcza na świeżo) - jasne. Ale jak koń nie pasuje do nas charakterem, albo do naszego modelu użytkowania czasem trzeba  podjąć taką męską decyzję 🙂. Mnie najbardziej siedziało na głowie że no jeździć na tym koniu nie umiem, nie progresujemy ale... no ale co jak trafi do jakiejś szkółki-mordowni? I z jednej strony tak się zawsze może stać bo w te wszystkie "sprawdzania domów" nie wierzę a z drugiej to hej, to jest moje życie i nie muszę się umartwiać drogim obowiązkiem bo "a co jeśli".  Się czarnowidzenie nie spełniło na szczęście.

Tak czy inaczej powodzenia. 🙂


Muchozol mąż podjął słuszną decyzję. Utrata zdrowia nie jednemu się przytrafiła. Koń to nie pies, może krzywdę właścicielowi zrobić.
A ja chciałam powiedzieć, że do jeździectwa wróciłam - pomimo - a chyba powinnam napisać- na przekór - opinii lekarzy na ten temat.

I chyba jak zawsze w moim przypadku lepiej zadziałało słuchanie swojej intuicji, a nie lekarskich diagnoz... które okazały się totalnie nietrafione.
Nadal nie wiadomo, co mi jest dokładnie ale przynajmniej mogę zlać powymyślane 'zakazy'.
kotbury gratuluję powrotu do jeździectwa. I trzymam kciuki, żeby już tak zostało 🙂 Bez koni funkcjonować czasem ciężko.


Tak sobie teraz przypomniałam o tym o czym pisała kokosnuss i nasunęły mi się następujące wnioski. Koń jest w miejscu, w którym ma dobrą opiekę i w zasadzie dzierżawiąca wyraziła nawet chęć jego ewentualnego kupna. Sytuacja o tyle dobra, że przynajmniej głowę miała bym spokojną, że koń nie trafi nie wiadomo gdzie. I nie powiem, że nie przeszło mi przez myśl by go jej sprzedać. Bo nasza współpraca bywała ciężka. Czasem frustrująca, zarówno dla niego jak i dla mnie. Ale z drugiej strony, bywały i dobre momenty, progresy z których jestem dumna, a które osiągnęłam sama intuicyjnie. Jednak, kosztowało mnie to wiele energii, poświęcenia i nie była to łatwa droga. Z tym, że jeszcze wiele zostało do wypracowania. I ja się właśnie obawiam, że to nie jest koń dopasowany do mnie pod względem charakteru. Boję się, że to zawsze będzie walka. Pewnie mając świadomość, że koń jest w dobrych rękach, przełknęła bym jakoś żal po rozstaniu i przeżyła tęsknotę za koniem, który jest mój ponad 5 lat.
Tak sobie myślę, że największy problem miała bym pewnie z własną ambicją. Niestety bywam czasem za bardzo ambitna i głupio uparta. Obawiam się, że sprzedaż konia uznała bym za własną przegraną i porażkę, bo jednak nie poradziłam sobie z nim, a inni dali radę. Wiem, że to głupie, ale pewnie ciężko było by mi to przełknąć.
pamirowa ja też mogę dołączyć do tych co sprzedali ukochanego, niedopasowanego do siebie konia  😉 I uważam, że to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Było mega ciężko, ogłoszenie o sprzedaży dawałam chyba z 10 razy, po czym zaraz je kasowałam lub odpowiadałam, że nieaktualne. Teraz jestem szczęśliwa, że się na to w końcu zdobyłam i nie muszę się "katować" dodatkowym problemem.
larabarson ja się boję również tego, że jak już sprzedam, to dopiero będzie oznaczało koniec z jeździectwem, przez duże K... A bez tego żyć nie umiem 🙁
I jednak co własny koń, to własny koń. Żadna szkółka czy treningi na obcych koniach mnie nie satysfakcjonują i nie dają takiej przyjemności i radości jak posiadanie i obcowanie z jednym, konkretnym, własnym koniem.
Zawsze mozna sprzedac i kupic bardziej dopasowanego 🙂
pamirowa w tym akurat masz całkowitą rację dlatego ja teraz poszukuję konia idealnego dla siebie  🙂 Fakt, że jest ciężko, bo to wcale niełatwe zadanie znaleźć coś fajnego ale się nie poddaję i wierzę, że znajdę w końcu takiego konia o jakim marzę  😉
faith teoretycznie można, tylko w praktyce to już różnie bywa. I ja się właśnie boję, że sprzedam i zaraz wyjdzie milion ważniejszych rzeczy, które pochłoną pieniądze przeznaczone na nowego konia. Na pewno ta decyzja wiązała by się z dłuższą przerwą w jeździectwie. Bo na ten moment koń jest. Może średnio do mnie dopasowany, ale jest. Jak koń szedł w dzierżawę, to jakoś super zrobiony nie był, miał braki i dzierżawiąca musiała włożyć w niego sporo pracy. Oczywistym jest, że nie mogę od niej za konia żądać zbyt dużej kwoty, bo sama go sobie zrobiła do poziomu, który obecnie reprezentuje 😉 Więc jakbym go jej sprzedała, to pewnie nie starczyło by na kupienie ogarniętego konia, który spełnił by moje oczekiwania. I tu jest problem.
Mam jeszcze trochę czasu, na razie się wstrzymuję z podjęciem decyzji.
Zawsze mozna sprawdzic jak Twoj wroci z dzierzawy czy ci pasuje, skoro zostal lepiej zrobiony i poukladany 🙂

Poza tym - zalezy jakie masz oczekiwania, ale jesli szukasz po prostu bardzo grzecznego konia do rekreacji sporadycznej, bez jakiegos super ruchu i umietenosci - no to mozna cos upolowac czasemw  dobrej cenie 🙂
faith teoretycznie można, tylko w praktyce to już różnie bywa. I ja się właśnie boję, że sprzedam i zaraz wyjdzie milion ważniejszych rzeczy, które pochłoną pieniądze przeznaczone na nowego konia. Na pewno ta decyzja wiązała by się z dłuższą przerwą w jeździectwie. Bo na ten moment koń jest. Może średnio do mnie dopasowany, ale jest. 


Tak się wtrącę - to jest prawda. Sprzedałam konia rok temu, właśnie głownie dlatego, że nie byliśmy dopasowani i jazda to już była dla mnie męczarnia. Pewne okoliczności w moim życiu przyspieszyły dodatkowo tą sprzedaż, ale i tak wiedziałam, że dobrze robię. No i... kilkanaście razy od sprzedaży jeździłam. I jakoś zebrać się nie mogę zeby zacząć znowu tak na dobre. Doszły inne sprawy, wydatki... I mój brak organizacji. Od kąd nie ma konia nie mogę się jakos zorganizować. A kiedyś spędzając minimum 3 godziny w stajni miałam czas na wszystko.
Ja musiałam zrezygnować z jeździectwa i strasznie za tym tęsknie. Od 7 roku życia konie dla mnie były codziennością i po tylu latach nagle ich nie ma. Tzn. mój Kary jest dalej mój, ale zdecydowałam o jego szybszej emeryturze, w związku z tym stoi 2h drogi ode mnie, więc potrzebuje całego wolnego dnia żeby się do niego wybrać na spacer. Ciężko mi bardzo, w szczególności w jakieś specjalne dni. Pierwszy raz od lat w Wigilię rano nie pracowałam z końmi, w urodziny się do nich nie przytuliłam...
Chyba najbardziej przykre jest kiedy kogoś zmusza do rezygnacji sytuacja życiowa... zdrowie, finanse, itp. Kiedy by się chciało, a nie można i tęsknota pozostaje. Bo jak komuś się znudziło, odechciało to... ok, niech sobie robi coś innego.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się