Sprawy sercowe...

Kobitki, ale mi chodziło tak ogólnie o podejście, że kobieta to MUSI. Ciągle żywe w społeczeństwie. Ja uwielbiam piec, robić obiadki, tylko nie zawsze mam czas i siły. Mój facet dostaje obiad pod nosek czasem, ba, piorę mu gacie i skarpety, nawet składam do szuflady! Też mi nic nie spada 😉
Aczkolwiek nie jestem typem gospodyni domowej. Nie jestem ciepłą kobietą, która marzy o domku z białym płotkiem, trójce dzieci i idealnie ugotowanym rosole na niedzielnym stole. Nie raz, nie dwa słyszałam, że mnie przez to facet zostawi, bo np. w gorących okresach w pracy potrafiłam 3 tygodnie nic nie ugotowa. I regularnie słyszałam, że na pewno pójdzie sobie do takiej, co się nim zajmie i będę żałować! Już to widzę 🤣 Znaczy, ja kompletnie nie mam nic do kobiet domatorek, za to mam bardzo dużo do takiego pierniczenia 😉
Wiecie, jak się to robi z chęci, to wszystko jest w porządku. Jak się to robi z racji "bo tak mówią, tak wypada, tak trzeba" to jest to słabe. Jak najpierw robię ciastka, a po pół roku mówię "wiesz, ale ja tak na prawdę nie lubię robić ciastek" to też jest słabe. Takie jest moje zdanie. Nie, że gotowanien, czy opieka nad facetem to coś złego 😉
smartini, dziękuję pięknie 🙂
smartini   fb & insta: dokłaczone
08 lutego 2019 21:06
keirashara, a nie no, takie gadanie to wiadomo, ze slabe. I nie tyczy sie tylko gotowania.
Ja np jestem potwornym balaganiarzem, staram sie jak moge ale i tak robie syf, nie zmywam od razu naczyn, nie odkladam ciuchow na miejsce. I sluchalam, jak to zaden nie bedzie mnie chcial bo nie sprzatam. No i jednak chce i sie nigdzie nie wybiera 😉
Ale ja to generalnie wychodze z zalozenia, ze wszelkie glupie, stereotypowe gadanie to należy miec bardzo gleboko i po prostu robic swoje. Czy to niegotowanie, czy to specyficzna kariera zawodowa.
To w koncu nasze zycie i Ci gadajacy nie przezyja go za nas 😉

Yegua proszę bardzo 😉
madmaddie   Życie to jednak strata jest
09 lutego 2019 19:22
dea, mnie osobiście pomysł z kasztanem bardzo się podobał.  😁

No i mam tak samo jak dziewczyny, gotowanie uwielbiam, ale kurą domową nie jestem. Wszystkich dobrych znajomych nakarmić lubię, czy przygotować jakąś wypasioną kawę na przykład. Z tym, że na jakimś może nieco większym poziomie zażyłości. 😉
dea   primum non nocere
09 lutego 2019 21:24
Pomysł z kasztanem świetny, choć na tyle oryginalny, że już przysłowiowy 😉 mój długoletni związek zaczął się od kostki brukowej przewiązanej wstążeczką  😎 fajne to było.
Do gotowania mam takie podejscie jak do wszystkich innych czynnosci domowych - kto ma czas ten robi, jesli sie komus nie chce to nie ma tragedii, mozemy zjesc kanapki czy posprzatac razem w sobote. Ja gotowac nie lubie ale gotuje bo mam zwyczajnie wiecej czasu. Moja siostra tak samo - zwlaszcza ze my wege, oni wegan, i zeby zjesc cos dobrego i zdrowego po prostu musimy gotowac. Ja przy niej to pikus, ona robi takie cuda ze sie w glowie nie miesci. Ale tak samo - ona ma prace w wiekszosci zdalna, jej maz wychodzi rano i wraca wieczorem. Nikt od nikogo niczego nie wymaga, no ale nie badzmy tez jakimis bezsensownymi buntownikami, bo chyba nikt zwyczajnie nie chce mieszkac w syfie ani chodzic glodnym a jakos to trzeba ogarnac. To sa niejako "obowiazki", i leza po obu stronach czy po takich stronach w jakich zostana dogadane i tyle. Nie doszukiwalabym sie w tym przymusu, no chyba ze ktos jest takim tradycjonalista i wali takie teksty jak facet keirysharej - no ale to sie widzi wczesniej i juz kwestia wyboru jest czy chcemy takiego partnera czy nie.
nerechta, - ale hej, hej, to nie mój facet wali teksty 😉 To właśnie kobiety takie walą i to mnie szokuje, buntuje. W przypadku mężczyzn słyszałam to tylko od faceta mojej mamy, co postanowie przemilczeć, bo złapał u mnie sporego minusa do kolekcji 🙄
I z P. nie mają one nic wspólnego, wręcz przeciwnie 😁
majek   zwykle sobie żartuję
10 lutego 2019 11:46
Co do zaskakujących prezentów, to ja dostałam skrzynkę pomarańczy. Taką dużą
nerechta, ja tez nie zamierzam umrzeć z głodu albo w syfie bo mi spadnie korona z głowy jak kiwne palcem. Mam dokładnie takie samo zdanie jak Ty, tzn każdy dba o dobro wspólne, ba - niech nawet kobieta dba o dom w całości jeśli np nie pracuje i zgadza sie na taki podział obowiązków. Ze mną i z siostra jak byłyśmy małe w domu siedział przez jakiś czas mój ojciec, bo jak na tamte czasu moja mama miała lepsza prace. Wszystko jest kwestia umowy. Niestety tez zdarza mi sie obserwować, ze dla niektórych to wciąż kobieta ma być odpowiedzialna za dzieci i za dom. Nawet jeśli sama pracuje na etacie. Jak jest dom nieposprzatany czy dzieci brudne to obstawiam, ze dla wielu z automatu matka będzie zła gospodynią. A facet? Nikt o nim nie pomyśli, ewentualnie ze współczuciem, ze mu sie taka żona trafiła. Wśród wielu moich znajomych jest tak, ze nawet jak i ona i on pracuje, to jak dziecko jest chore to ona szuka opieki, ona nawet dzwoni do teściowej (a jednak synowi chyba prościej), ona sie tym przejmuje i ona nie idzie do pracy jak sie nikt nie znajdzie. Facet często nawet nie zainteresuje sie tematem, jakby to wcale nie byl jego problem. To mnie denerwuje
desire   Druhu nieoceniony...
10 lutego 2019 11:55
majek, o jaaaaa, nie pogardziłabym, takimi z Sycylii na przykład 😀 😉

u nas jest podział obowiązków, na szczęście. chociaż, jak małż musi rozpalić w piecu to umyje już za niego te gary (czego szczerze nienawidze), raz w tygodniu porządnie ogarniamy chate razem. jak pracowałam na noc i między tymi nockami trafili się goście to ogólny porządek i zakupy robił on.  🤣
nerechta, vanille, desire, - ale ja się z wami zgadzam 🙂 W sensie, grunt to się dogadać między sobą, jak parze wygodnie.

U nas tak ogólnie ja gotuję i robię pranie, P. sprząta, przykręca śrubki i nosi ciężkie rzeczy (bo mu łatwiej najzwyczajniej w świecie). Jednak jak trzeba, to P. ugotuje, albo zamówimy, albo zjemy bułki. Nie jest to dramat. Jak trzeba to ja przytargam zgrzewkę wody, czy poodkurzam. Zakupy robi ten, komu bardziej po drodze. Tylko prania nie oddaje, pranie jest moje i robi się je w jedyny słuszny sposób 😂
To jest jednak nasz układ, gdzie oboje pracujemy. Mam przyjaciółkę, która świetnie czuje się w domu. I nie pracuje, pracuje jej facet, który rzeczy domowych raczej nie dotyka. I są szczęśliwi, więc super dla nich 🙂
Mi chodziło tylko o takie pitolenie ludzi z boku, o ciągle żywy przesąd, że facetem to się trzeba zająć, bo biedny umrze bez obiadku, albo znajdzie inna babę. Każdy bez wyjątku! 😉
Rozstanie po kilku latach związku...jak to przeżyć?
W grudniu zamieszkaliśmy razem, w poniedziałek się wyprowadził, zostałam sama w ogromnym mieszkaniu z dwoma kotami. Nie mogę się wyprowadzić, a bardzo bym chciała...
To było takie love-hate relationship. Ciągle coś, ale kończyło się zawsze dobrze. Stwierdził, że już nie kocha i nie wyobraża sobie całego życia ze mną.
Rozstaliśmy się w dobrej atmosferze, wiem, że na pewno mnie nie zdradził, że też to przeżywa. Mimo okropnego bólu utrzymujemy jakiśtam kontakt - jedna/dwie wiadomości dziennie, dużo rzeczy nas łączyło, trzeba to pozamykać.

Jak poradzić sobie z samotnymi wieczorami? W ciągu dnia jest okej, dużo pracuję, radzę sobie. Wracam do domu i kompletnie rozwala mnie rzeczywistość i wizja dalszego życia bez niego. Nie mogę zasnąć (przeglądam do późnych godzin nocnych YouTube, Netflix - bo gdy tylko oderwę się od telefonu i zaczynam myśleć to myślę o jednym...), budzę się w nocy. Próbowałam przenieść się ze spaniem do salonu, ale moje koty nie dawały mi spokoju i biegały po mnie jak dzikie - muszę spać w sypialni...
Plackowata, bardzo mi przykro, mocno przytulam  :przytul:  To zawsze boli i trzyma jakiś tam czas bardzo mocno.. Może spróbuj sobie wytłumaczyć (wiem jak to brzmi..) że jeśli to była relacja z elementami " hate" to z każdym rokiem byłoby trudniej w tym trwać a tak masz "otwarte drzwi" do spotkania kogoś z kim stworzycie naprawdę udany związek. Ale, jakkolwiek, to boli i trzeba to przetrwać. Mocno przytulam  :przytul:
Plackowata, przede wszystkim życzę Ci dużo siły. A poza tym - pomału. Kilka dni oddzielnie w porównaniu do kilku lat razem to za krótko, żeby się otrząsnąć. Z własnego doświadczenia pamiętam, że właśnie te samotne wieczory były najgorsze, bo rano się śpieszyłam, w pracy ciągle miałam jakieś zajęcie, po południu pędziłam do psa albo załatwiałam potrzebne rzeczy, a smutek dopadał mnie, gdy już wszystko było zrobione i zostawały niewykorzystane godziny przed snem. Nie jestem przesadnie towarzyskim typem, więc wychodziłam tylko raz na jakiś czas, a na samotne wieczory kupiłam ogromne puzzle (4 tysiące - nigdy więcej!), odpalałam serial albo audiobooka i czas sam uciekał. 

Jak już załatwicie potrzebne sprawy, spróbuj całkiem ograniczyć kontakt, przynajmniej na jakiś czas, dokąd nie odetchniesz. Wiem, że kiedy człowiek nie wyobraża sobie życia bez (ex)partnera, to wizja braku kontaktu jest straszna, ale to faktycznie pomaga.

Kilka lat temu w tym wątku szafirowa bardzo ładnie opisała kolejne stadia rozstania i myślę, że miała w tym mnóstwo racji...

to tak, ze najpierw teskni i mysli sie codziennie, w kazdej chwili, wydaje sie nawet, ze jest jakas czesc mozgu, ktora wydelegowuje sie do tej czynnosci i teskni sobie 'w tle' kazdej czynnosci, kazdej minuty... potem teskni sie juz tylko rano,po przebudzeniu i wieczorem, tuz przed zasnieciem. A potem tylko w 'takich' miejscach, 'tych' sytuacjach i momentach. A po jakims czasie, bo ktos inny ma tak na imie, ktos wspomnial, przysnil sie,zdjecie sie zawieruszylo,jakas rzecz, piosenka...
Plackowata trzymaj się i... daj sobie czas  :kwiatek: Żałobę trzeba przejść, trzeba pozwolić sobie na płacz i ciężkie wieczory. Nie musisz sobie jeszcze radzić, to bardzo świeża sprawa, szok dla głowy, nowa sytuacja i cierpienie, którego nigdy nie chcemy. Ale nie warto przed tym uciekać, bo na siłę... i tak nie uciekniesz.


Ja przychodzę z innym pytaniem, mamy tutaj kogoś, kto przez bardzo długi czas nie pogodził się z rozstaniem, nie zaakceptował tego i nie otrząsnął, kogoś kto po zakończonym związku przez bardzo długo (mówię o latach, nie miesiącach) nie był w stanie w ogóle przyjąć do wiadomości możliwości wejścia w nowy związek, nie mógł wyobrazić sobie kontaktów z jakimkolwiek facetem a co dopiero zacząć z kimś rozmawiać, wychodzić, spotykać się? Jeżeli tak, to chętnie pogadałabym na priv  :kwiatek:
infantil, moja babcia, ale już je nie ma. Owdowiała przed 40-stką i mimo, że wielu kandydatów podbijało to nigdy z nikim nawet nie chciała się niezobowiązująco umówić. Wiele razy próbowałam z nią rozmawiać, namawiać, ale ona uparcie była sama ponad 30 lat.
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
13 marca 2019 14:13
bera chyba jednak człowiek po śmierci ukochanej osoby przeżywa coś innego niż po rozstaniu. Oczywiście, rozstanie też jest rodzajem żałoby, ale w przypadku śmierci jednak często ludzie czują się przywiązani i w obowiązku by być wiernym zmarłemu. Choć jedną i drugą żałobę trzeva przeżyć.

Terapia z pewności tu pomaga 🙂

Plackowata trzymaj się  :kwiatek:
infantil, moja babcia, ale już je nie ma. Owdowiała przed 40-stką i mimo, że wielu kandydatów podbijało to nigdy z nikim nawet nie chciała się niezobowiązująco umówić. Wiele razy próbowałam z nią rozmawiać, namawiać, ale ona uparcie była sama ponad 30 lat.


moja babcia podobnie... tylko miało to drugie dno...
Ona jak owdowiała była około 45-50 lat..., i co zyskała WOLNOŚĆ .. po apodyktycznym toksycznym dziadku już w życiu nie chciała "iść w niewolę"...
Więc kobiety w wieku naszych babć - mogły mieć inne powody - w końcu mogły decydować o sobie i wieść wymarzone życie a nie brać sobie kolejnego "dziada" na łeb
To są trochę inne sytuacje, do których ja się nie mogę odnieść. Inne czasy też. I inny etap życia. A chciałabym pogadać z kimś, kto był/jest w sytuacji podobnej do mojej.
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
13 marca 2019 15:11
infantil ciężka sprawa, bo gdyby ktoś inny pytał, to poleciłabym mu rozmowę z infantil   😉 dużo mi powiedziałaś parę lat temu jeśli chodzi o te sercowe sprawy.
infantil ponad 4 lata, od zakończenia relacji, którą ciężko nawet było nazwać związkiem, do momentu uzyskania 'czystej głowy'. Cały czas z tym podejściem, które opisujesz.
Dodofon, dziadka nie poznałam, ale każdy włącznie z babcią opowiadał o nim w samych superlatywach. Babcia "przysięgała mu wierność" i innego nie chciała.
infantil, zapraszam 🙂
Ja się łapię, ale tylko w drugiej połowie twoich wymagań. 😉
sanna, fin, infantil, smarcik, dziękuję  :kwiatek:

Chyba znalazłam sposób na problemy ze spaniem - mocny, męczący trening wieczorem. Wczoraj wyjątkowo zasnęłam, jak dziecko.
Powolutku zaczynam patrzeć na to wszystko z innej strony, wczoraj musiałam się z nim zobaczyć na dosłownie 15 minut żeby przekazać sobie dokumenty, pojawiło się mnóstwo nowych emocji w tym...złość. Złość na niego za to, że muszę to wszystko przeżywać. On podjął decyzję podobno 2 tygodnie temu, od tamtego czasu siedział w domu, oglądał netflixa i jadł fastfoody (oboje prowadzimy własne firmy, możemy sobie odpuścić czasami). Zdążył to przetrawić, przemyśleć. Dla mnie to takie świeże...niczego się nie spodziewałam.
Boli, jak cholera, ale powolutku, po milimetrze, zaczynam rozumieć, że to nie mogło się udać. Pomogło też myślenie o tym, co ja mogłabym powiedzieć o tej relacji i rozstaniu za rok, dwa komuś obcemu.

Przepraszam, że wylewam swoje żale tutaj na forum, ale na co dzień nie dzielę się ze znajomymi czy rodziną tak głębokimi uczuciami.
To chyba jedyne miejsce, gdzie mogę wyrzucić te najgłębsze, a Wy, bardziej doświadczone ode mnie babki po prostu zrozumiecie...
Wylewaj, gdzieś trzeba 🙂

Ukladaj sobie plan dnia, organizuj zajecia, zebys na razie nie miała czasu na myslenie.
Będzie coraz latwiej 🙂

I bądź dla siebie wyrozumiala, i dobra, serio, należy ci się 🙂

Z pomocy chemicznej nieszkodliwej- L tryptofan + dobre witaminy.
Dziewczyny, a jakie macie doswiadczenie, badz olinie odnosnie "zostanmy przyjaciolmi".

Rozstalam sie po prawie 3 latach, 2 mieszkalismy razem, moj pierwszy ukochany. Jakos to przebolalam juz, bo jestem na dobrych tabletkach.od listopada kiedy to zerwal ze mna po raz pierwszy. To bylo zerwanie pod tytulem "jak sie ogarniesz, to mozesz wrocic". Ehhh, dziala sie tragedia, serio...
W kazdym razie teraz zerwal ze mna na amen. Nie ma szans powrotu, nawet dlatego, ze moj tata chyba by go wykastrowal 😉
Od zerwania wymienilismy kilka maili, troche milych, troche niemilych, kazzdy na kazdego zrzuca wina. Oboje mamy do siebie mnostwo zalu.
Jednak mam jakas ogromna potrzebe rozmowy z nim, jak z kolega, przyjacielem.
Boje sie jednak, ze nie.podolam, ze znow zaczne cos czuc i bede miala problem z nawiazaniem nowej relacji.

Nie chce sie rozpisywac, bo nie lubie wylewac zali w internecie, zwlaszcza, ze nie jestesmy anonimowi 😉 Ale chcialam tylko wiedziec, czy ktos koleguje sie z byla "miloscia zycia" i jak to przezylyscie.
Probowalam.

Bardzo ciezki temat i bardzo bolesny.
Generalnie - nie polecam, zwłaszcza na początku, może po dluzszym czasie i nabraniu dystansu.
Dla mnie to było regularne rozdrapywanie ran, nie było opcji żeby się zagoic, mimo ze teoretycznie się 'pilnowalam'.
Żeby się nie zaangazowac, żeby nie wejść w to znowu psychicznie, zero uczuc itp...
No.
Gadki szmatki, nie da się tak 🙂
Nie było opcji zebym kontrolowala się w 100%, dla mnie awykonalne.
Bardzo bolało, w kolko i w kolko na nowo.

Pomoglo dopiero odcięcie się.
Teraz mam z nim kontakt poprawny nazwijmy to, ale wyłącznie zawodowy. Prywatnie czesc czesc/ czy wszystko ok.

Na więcej się nie odważe, nie ma opcji 🙂


To ja wrzuce tu to.
Jasnowata, Moim zdaniem się nie da. Zbyt silne emocje wywołuje taka miłość. Jasne, że potrzeba rozmowy jest, bo jak się spędza dużo czasu ze sobą, dużo rozmawia, to potem tego brakuje, ale.... ja uważam, że trzeba się odciąć (a już na pewno w początkowej fazie) dokumentnie i ewentualnie za jakiś czas można porozmawiać (choć bywa, że wtedy też nie będzie można - zależy od emocji). Nie pakowałabym się w przyjacielskie przyjacielowanie tuż po zerwaniu, bo będzie to emocjonalny rollercoaster...
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się