Ja naprawdę wierzę, że oprócz pracy w tym domu, nie potrafię kompletnie nic. I że bez ojca nie dam sobie rady.
Zacznij sobie to "nic" konkretyzować, bo najgorsze jest takie mgławicowe niewiadomoco. Żre i wysysa energię.
Pytaj się, z życzliwym jednak nastawieniem, czego konkretnie nie potrafisz.
I doprecyzowuj.
Jak trafisz na coś trochę bardzie konkretnego, pytaj siebie, na jakiej podstawie tak twierdzisz.
Jakie masz na to dowody.
Czy coś takiego już miało miejsce.
I wreszcie – czy to rzeczywiście są Twoje przekonania. Może to tylko myśli automaty, schematy myślowe, które lecą rozpędem, ale żebyś tak naprawdę tak myślała - jak się zastanowisz – to może niekoniecznie... Może to cudze opinie, a wcale nie Twoje.
Nie wiem, może natrafisz na jakieś obszary, w których rzeczywiście czegoś nie wiesz. Na przykład, jak wypełnić PIT (sorry, za odczapowy przykład). Ale to zupełnie normalne, że zanim się coś umie, to się tego nie umie. Zagalopować na dobrą nogę też się najpierw nie umie. A potem się uczy i zwykle jednak umie. Pyta ludzi, szuka wiedzących, coś czyta, gdzieś szpera. Nic niezwykłego, proces.
I sobie przy rozpracowywaniu, co umiesz, popatrz, czy nie stawiasz sobie za wysoko poprzeczki. Rzeczy można umieć "w miarę".
Są na świecie Mercedesy i są Skody. I jedne, i drugie znajdują nabywców. I wykonują swoją robotę.
Można omieść podłogi i poustawiać szpargały, można pisać podręczniki o sprzątaniu albo wchodzić na wyżyny sterylności. Zależy od priorytetów.
Są zagalopowania w sam raz na olimpiadę, ale jak się dopiero uczysz, to się nie zestawiasz z Dujardin.
Można się rozwijać, nie trzeba w każdym kierunku.