Oblicza różnych zawodów.

Nieludzki lekarz.
Zaczyna się najczęściej podobnie. Lubimy zwierzaki. Od małego podkarmiamy bezdomne psy i koty swoimi kanapkami i robimy zastrzyki pluszowym misiom. Jak znajdziemy zdechłego kreta zaglądamy, co ma w środku. W średniej szkole uczymy się biologii i chemii i staramy się puszczać mimo uszu narzekania rodziców, że nie myślimy o prawdziwej medycynie, nie mamy ambicji, że to praca nie dla kobiety – różnie narzekają. Studia trwają długo i nie należą do łatwych. Patrzymy zazdrośnie na koleżanki i kolegów z innych wydziałów.Zwłaszcza w okresie sesji. Koleżanki i koledzy z medycyny patrzą na nas lekko z góry. Ale my się trzymamy myśli, że będziemy leczyć małe zwierzęta lub konie albo pracować w zoo. I to nas pociesza.
Potem przychodzi czas wyboru drogi zawodowej i dylematy. Czy iść do pracy w państwowej inspekcji za marne grosze, ale jednak pewny zarobek czy szukać tych małych zwierząt, koni czy zoo.
Warto wiedzieć, że od 1989 roku sprywatyzowano wszystkie praktyki. Dla wielu lecznic był to szok a dla każdego wrzucenie na głęboką wodę. Nagle trzeba było stać się „kapitalistą”. Brnąć przez meandry urzędów, szukać lokalu, sprzętu, leków, pracowników. Podjąć trud konkurowania o Klienta. Często konkurowania z kolegami, z którymi pracowało się „na państwowym” całe lata. Do tego zmiany w przepisach bardzo ograniczyły rolę techników weterynarii, którzy stanowili ogromną pomoc zwłaszcza w lecznicach terenowych. Pierwsze lata po prywatyzacji były bardzo trudne, ale i radosne na swój sposób.
Teraz po dwudziestu latach sytuacja już okrzepła nieco. Są większe lecznice, które sobie dobrze radzą. Takie prawdziwe kliniki o jakich każdy marzył.
Są też praktyki jednoosobowe –gdzie pracuje się trudniej. Bardzo liczne.Wyobraźcie sobie lekarza weterynarii praktykującego w pojedynkę. Teren zbyt ubogi, żeby wykarmił pomocniczy personel. Taki lekarz jest w jednej osobie dodatkowo kierowcą, zaopatrzeniowcem, księgowym. Musi prowadzić bardzo obszerną dokumentację. Ma jeden samochód w domu, zatem jak współmałżonek musi czasem gdzieś pojechać lekarz jest zmuszony poprosić Klienta o podwiezienie. Klient się zgadza chętnie a potem za plecami lekarza narzeka, że musiał to zrobić. Lekarz rozmyśla jakim cudem spłaci kolejny kredyt na drugie auto i o tym, że sąsiad zaraz skwituje, że mu się tak dobrze wiedzie bo ma dwa pojazdy.
Do praktyki dochodzą obowiązki zlecone przez inspekcję. To ważne źródło dochodu. Często główne. Jakoś te wydatki musi się przecież spłacić. Dzieci rosną. Potrzebna im dobra szkoła . Żeby im zapewnić lepszą przyszłość. No i może jakieś wakacje?
Trzeba pomnożyć czas i zdążyć pojechać do ubojni, zbadać, wypełnić dokumenty. Wydać bardzo odpowiedzialne decyzje, które warunkują zapewnienie bezpieczeństwa konsumenta. Znów cała masa dokumentacji do wypełnienia. Koszmar rzeźnianej atmosfery, który staramy się jakoś zapomnieć. Potem raniutko pojechać na pobieranie krwi od świń czy bydła. Rodeo na oczach połowy wsi.   A plecy tak bolą… A jak się stanie  coś złego ?  Lepiej nie myśleć. Niech już lepiej wieś kpi, że się weterynarz boi zwierząt. No teraz do lecznicy. Wklepać dane do komputera, wyekspediować próbki. Palce nieposłuszne bo popuchnięte od ukłuć igłą po ostatnim szczepieniu kur. Dwanaście godzin stania w kurzu i smrodzie. Ale będą pieniądze na niezbędne wydatki . Za miesiąc- kiedy Klient zapłaci.
No i pora zabrać się za zgłoszenia. Te są zawsze wielką niewiadomą. Spodziewamy się sprawy błahej a na miejscu zastajemy prawdziwy dramat lub na odwrót gnamy w śnieżycy , ślizgawicyczy deszczu, po ciemku a  sprawa okazuje się banalna. Herriot to świetnie opisuje. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Miałam Klienta, który wzywał mnie wołając do słuchawki, że coś tragicznego się dzieje a na miejscu okazało się, że przyleciał do niego czarny bocian i chciał mi go koniecznie pokazać. Naprawdę. Oczywiście za oglądanie bociana nic mi nie zapłacił. Nawiasem mówiąc, cholerny bocian odleciał zanim przyjechałam.
I tak trwa praca zajmująca codziennie po 12-16 godzin. Klientowi nie mieści się zwyczajnie w głowie, że lekarz mógłby pracować od siódmej do piętnastej. Ma przyjechać, „bo z tego żyje”. A, że po odliczeniu kosztów zarobi dziesięć złotych? Cóż… jego sprawa. A, że wizyta wypada w środku nocy?
To, co? Ma lecznicę? Ma. To niech nie marudzi. Klient dobrze wie ile ostatnio marży do pasty przeciw robakom doliczył. Całe 100% . Będzie tego aż 10 złotych. No, patrzcie Państwo jaki złodziej!
Lekarz weterynarii ma wielką ochotę trzasnąć drzwiami i nigdy już takiego Klienta nie widzieć na oczy ale nagle chory zwierzak westchnie ciężko i wiadomo, że trzeba mu pomóc. Takiej niemej prośbie się nie odmawia.
Co ciekawe – w przypadku lekarzy medycyny – nikomu nawet do głowy by nie przyszło wydzwanianie do domu. Jest państwowa służba, która tym się zajmuje. W weterynarii tego po prostu nie ma. Kapitalizm ma swoje zalety i wady. Tam pragnęlismy wolnego zawodu a czasem chciałoby się mieć państwową machinę za plecami.Tak na chwilkę chociaż.
Specjalizacja – pokolenia lekarzy weterynarii o niej marzyły. I wreszcie jest. Zajmuje dwa lata, w co drugi weekend. Kosztuje tak w całości około 20-30 tysięcy z własnej kieszeni. No i ten czas. Wyjęty z życia. Ale jeździmy. Bo możemy się dokształcić. Przy okazji uświadamiamy sobie, że brak nam sprzętu do zrealizowania marzeń. Kredyt na rtg, usg czy analizator do krwi. Kiedy to się zwróci? Nie wiadomo. Klient jest ostrożny, jeśli idzie o wydatki na dodatkowe badania. Marzenie o zatrudnieniu kogoś do pomocy znów odkłada się w czasie. Pozostaje nadzieja, że dziecko posłane na weterynarię szybko upora się ze studiami i wróci do rodzinnej lecznicy. Pal licho lepszą przyszłość !
W tym całym kołowrocie najmilsze są chwile, kiedy pacjent zdrowieje a Klient się uśmiecha. Czasem nawet zaproponuje kawę. A bywają też takie, kiedy konieczna jest eutanazja i staramy się ukryć łzy. Coś tam wtedy pomrukujemy udając twardziela. Wieczorem w domu z klejącymi się od snu oczami poczytamy fachową gazetę i westchniemy, bo znów nie będziemy mieć czasu, żeby pojechać na sympozjum. Smętnie pomyślimy, że powinniśmy podszkolić jakiś obcy język. Albo zrobić doktorat... Ech..marzenia. Zawahamy się nad drinkiem do poduszki, ale zrezygnujemy, bo może w nocy trzeba będzie jechać do porodu.
A raniutko wyruszamy na szlak, jak co dzień.


Może trochę napiszemyo tym co robimy ? Jak wygląda nasz zawód ? Tak ogólniej.
Powyższe dedykuję Karli i jej Tacie.
Moim zdaniem lekarz weterynarii ma trudniej jeśli chodzi o diagnoze i leczenie  niż lekarz medycyny. Zwierze nigdy nam nie powie, boli mnie tu i tu.A czasem tego w ogółe nie widac.
Pracy co niemiara jest. Bo ludzie tez porafią dzownic po nocach. Także zwykły lekarz o tej o której kończy prace (nie mówie tu o tych w szpitalach od nagłych wypadków) może sciągnac fartuch i idzie do domu. Tu jest jak mówi Tania dużo więcej roboty. Ale i wydaje mi się dużo radości jak się pomoże takiemu zwierzakowi.
Swoją drogą zdaje mi się ,że zawrówno lekarze jak i lekarze weterynarii dokształcają się poprzez fachową literature. U mnie w domu dużo tego się podziewa.Mnie juz samo  patrzenie na chore zwierze deprymuje i ja nie wiedziałabym co zrobic, nie mogła nawet patrzec na niektore rzeczy. A do dopiero coś zrobic.

ja tam jestem pełna uznania dla takich osób jak Tania  :kwiatek:za to,że pracują tak ciężko ale są niezmordowani bo chcą pomagac tym zwierzakom.


A jak juz w tamtym wątku pisaliście- np. że jakiś nie przyjechał wet przez 4 miesiące.
Zdaje mi się ,że jak w kazdym zawodzie są ludzie z powołania i bez niego. Albo ludzie co powołanie mieli ale juz stracili.





Ktoś   Dum pugnas, victor es...
11 września 2009 10:48
Kasija ale Twój tata na pewno jest wetem z powołania  :kwiatek:
Tak dla porządku to pisałam o lekarzu w ogóle -myśląc o wielu swoich kolegach.
A co 4 miesięcy... To dobry przykład. W 4 miesiące przyszedłby pieszo lekarz nawet z Wiednia.
To raczej zaniedbanie właściciela,że tak długo czekał.
Kasija też z "klanu"  😅
Ktoś  :kwiatek:

Moze ma to po dziadku   😎 ja niestety przerwe tą rodzinną tradycje  😁

Tania co racja to racja. Przecież napewno to nie był jedyny wet w okolicy.
Tania hmm no z klanu tylko ,że się skończy na tym,że wiem jaki to zawód i jak ciężki itd ale sama się za sutdiowanie go nie wziełam bo cuzje,że sie nie nadaje  🏇
Ktoś  :kwiatek:

Moze ma to po dziadku   😎 ja niestety przerwe tą rodzinną tradycje  😁

Tania co racja to racja. Przecież napewno to nie był jedyny wet w okolicy.

Jak to przerwiesz? Szukaj przynajmniej męża lekarza weterynarii. Koniecznie. 😉
hmm w sumie masz racje  😎 będzie wtedy komu przekazac przychodnie 
do tej pory namawia mnie jeden znajomy własciciel koni ,zebym poszła na weterynarie nawet sie śmieje,że mi opłaci jeśłi nie chce iśc bo chodzi o koszty  👀
A jeśli mogę spytać:
-tata by się martwił czy cieszył gdybyś wybrała ten zawód?
Hmm raczej myśle ,że martwił. Bo myśli ,że niedałabym sobie rady. Ze to dużo pracy, i fizycznej troche tez. Poza tym sam wie po sobie jak mało czasu ma i może dlatego. Chociaz moze i w pewnym sensie cieszył ,że dalej to w rodzinie ten zawód.
Hmm raczej myśle ,że martwił. Bo myśli ,że niedałabym sobie rady. Ze to dużo pracy, i fizycznej troche tez. Poza tym sam wie po sobie jak mało czasu ma i może dlatego. Chociaz moze i w pewnym sensie cieszył ,że dalej to w rodzinie ten zawód.

Mam podobne dylematy co Twój Tata -stąd moje pytanie. 😉
tak też myślałam   ale i tak wybór nalezy nie do rodziców niestety lub stety 😉

ps. chyba nas mod zje za OT  😁



Przecież napewno to nie był jedyny wet w okolicy.



Proponuję przejrzeć listę weterynarzy z róźnych województw Polski.
Akurat ten rozpoczął leczenie , czyli zrobił RTG ( jedyny z aparatem) , tylko potem ciągle zwodził z terminami.
A wystarczyło przedstawić uczciwie , że nie przyjedzie.
Zmiana weterynarza na "pustyni" , to dopiero zabawa 🤣

Tak jak wet , który miał zwyczaj jeździć w teren tylko samochodami klientów.
Wiadomo, własny samochód zużywa się , a przecież to nie on  ma sprawę, tylko wzywający 😉
Już nie wspominając, że po kielichu nie należy prowadzić.

Ciekawe.. chyba jednak uznania i szacunku nie dostaje się wraz z dyplomem.
Trzeba sobie na to zapracować.

Tak serio, to wzruszyłam się. 😎

Jeśli to taki odpowiedzialny, trudny i nieopłacalny zawód, to po co dzieci kontynuują tradycję???? 😲

Mój zawód  pewnie mało prestizowy , choć całkiem dochodowy , ale jakoś moje dzieci nie chcą kontynuować.
Pewnie łatwiej pracować od-do i  odpowiadać w minimalnym zakresie.

Jestem przyzwyczajona do dawki hipokryzji - mniejszej lub większej.
Do lamentowania nad swoją ciężką pracą , za którą nie idą odpowiednie dochody.
Na  mały prestiż zawodu , niewdzięcznych klientów  , itp , itd.

Szkoda, ze jednocześnie mam wgląd w papiery finansowe takich ludzi 🤔


tego ,że jedyny z RTG to nie wiedziałam musiało mi coś umknąc.

Jeśli to taki odpowiedzialny, trudny i nieopłacalny zawód, to po co dzieci kontynuują tradycję???? 😲


hmm cóz po co kontunuują to nie wiem.,Moze dlatego,że kochają zwierzęta i chcą im pomagac. A to,że trudny to juz swoją droga.
A ,że taki nieopłacalny to jzu nie ja mówiłam 😉 Jak ktoś ma głowe na karku to i opłacalny jest  chyba
Ja żałuję,że nie poszłam.Bardzo.
ushia   It's a kind o'magic
11 września 2009 14:29
To nie zaluj tylko idź 😉


Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się