Historia mojego konia...

Wikusiowata, mam prośbę. Zaczęłam czytać, ale nie dałam rady. Historia ciekawa. Podziel to na akapity, dobrze?
Wikusiowata fajna historia  🙂 Ojca to i może masz nieudanego ale matka trafiła Ci się wspaniała!
Wikusiowata jesteście z mamą wspaniałe i trzymam za Was kciuki  😉 Taka mama to bezcenny skarb 💘
efeemeryda   no fate but what we make.
09 lutego 2017 09:11
wikusiowata
warto było odświeżyć wątek dla takich historii !  👍
Wikusiowata, niesamowita historia. Trzymam kciuki za wszystkie działania, które są teraz w toku. Żeby wszystko miało swój szczęśliwy finał. :kwiatek:
Wikusiowata, no i popsułaś wątek. Niby odświeżony, ale teraz już nikt nie wstawi żadnej banalnej historii  😀iabeł:
Powodzenia z chłopakami. Teraz już będzie dobrze i coraz lepiej. Masz moc!
Nie spodziewałam się takiego miłego odzewu. Naprawdę. Bo zdaję sobie sprawę, że wtedy nie powinnam mieć tych koni, za mało wiedziałam, za mało umiałam... Spodziewałam się raczej, że ktoś napisze, że to było co najmniej nieodpowiedzialne, bo z perspektywy czasu sama bym np. jakbym miała dziecko, swojemu dziecku tych koni nie ogarnęła, bo mocno utrudniło to uwalnianie się od ojca i gniady na początku był po prostu niebezpieczny w obejściu i jeździe.
Dzięki za wszystkie miłe słowa kierowane do mnie i mamy, trzymanie kciuków, i jakby co, specjalnie nie podałam imion koni, bo wiem, że ojciec przegląda wszystko w necie i mógłby to znaleźć = awantura i to spora, a zwyczajnie tych awantur i tak mam po dziurki w nosie...

SzalonaBibi Ten, no, upsssss...  😜 Bo ja taki psujek jestem. 😀

Halo Poprawiłam, teraz dasz radę przebrnąć? 🙂 W razie czego poprawię jeszcze raz, bo jak zwykle tasiemiec mi wyszedł 😀

Myślałam, że nigdy tej historii nie opiszę ale niech tam. Nie mam ochoty nikogo oczerniać a złość mi dawno przeszła więc piszę o ludziach anonimowych.

Dawno, dawno temu zaczęłam jeździć w wieku lat 12. Wbrew wszystkim i wszystkiemu, również rodzicom, którzy byli wrogami jazdy konnej i raczej ani grosza nie wysupłali.  Żeby móc jeździć jako dziecko pracowałam fizycznie w stajni jako stajenna w weekendy. Co nauczyło mnie bardzo efektywnej pracy widłami.

To było naprawdę dawno temu, stajnia była państwowa i raczej rekreacyjno-sportowa niż na odwrót a szefostwo w formie pana X i jego żony domorosłych sportowców-rekreantów. A ja w dodatku nie byłam specjalną ulubienicą szefostwa i za wyjątkiem jednej trenerki, powiedzmy Y nikt nie bardzo chciał we mnie inwestować czas. Czasy takie, że za dużo stajni w okolicy nie było, więc nie bardzo się miałam dokąd udać.

Może nie miałam takiej sytuacji jak Wikusiowata, ale miałam zawsze pod górę. Z czasem dostawałam do pracy najgorsze wynalazki a jak tylko zaczynały przyzwoicie biegać to od razu mi je zabierali dla „zawodników”. Ponieważ państwo X trenerami byli jakimi byli to po roku konie się nadawały tylko do tuptania pod dziećmi i tak w koło Macieju parę lat minęło. Za każdym razem rozstania z końmi były takie same, przychodziłam do stajni a na „moim” koniu właśnie ktoś skakał, w ten sposób dowiadywałam się o zmianie wierzchowca.

W końcu skończyłam liceum i dostałam się na studia. W „nagrodę” od rodziców !!!! za to, że dostałam się na jeden najbardziej obleganych kierunków w Polsce mogłam pojechać jako stajenna i pomocnik trenera na całe dwa miesiące wakacji z moim klubem. I tam właśnie zorientowałam się, że kolejnego konia mi zabrano spod tyłka. Za dobry dla mnie był … Przy okazji gdzieś tam kupili dwuletniego wałaszka z państwowej stadniny WLKP. Wtedy hodowla prywatna była żadna a konia ze stadniny dostać było ciężko. Pewnie został wystawiony na sprzedaż bo wieku 2 lat i 4 miesięcy miał poniżej 150 cm wzrostu i wyglądał jak śledź. Myślę sobie, po co im dwuletni koń? Ale wkrótce zaspokojono moją ciekawość – widowisko było, że hoho. X postanowił źrebaka zajeździć.

Efekt był taki, że X został przeczołgany a źrebak zlany batem do lonżowania, z raną na mostku od popręgu i obitymi plecami – po prostu masakra. X stwierdził, że tym śrupem więcej się nie będzie zajmował i chwilowo odjechał. Koń został uwiązany w stanowisku, poraniony, nieufny w stosunku do człowieka. Po jakimś miesiącu czyli w połowie wakacji koń się zagoił, ale chętnych do zajmowania się nim jakoś nie było. Za namową Y spojrzałam na jego papiery – pochodzenie naprawdę dobre, z bardzo szlachetnej linii żeńskiej i zacnej po ojcu. Konie późno dojrzewające. Y mówi: koń będzie kiedyś super a teraz jak się nim zajmiesz to się do niego nie dotkną i przynajmniej 2-3 lata będziesz miała spokoju…. No więc się przełamałam i zaczęłam z nim pracować. Został przeze mnie zajeżdżony, i tylko ja byłam w stanie na nim jeździć – każdy inny albo uważał go za śrupa albo się bał. Przez rok prawie nie siadałam w siodło anglezując i jeżdżąc w półsiadzie, żeby bidoka nie obciążyć. I tak stopniowo, powoli dzięki Y i przy pomocy Y koń wyszedł na prostą i stał się całkiem umięśnionym 5 latkiem ponad 160 cm w kłębie. Dosiadła się na niego koleżanka z którą się super dogadywałayśmy. No normalnie sielanka. Aż było za dobrze.

Koń wpadł w końcu w oko żonie X, która uznała, że całkiem fajny koń się zrobił i może trochę za dobry dla mnie. Żona X postanowiła w międzyczasie zrezygnować z kariery skokowej i zająć się ujeżdżeniem. Wsiadła na konia pod moją nieobecność i na szczęście nie była w stanie ujechać, więc więcej nie próbowała. Niestety X postanowił koniowi pokazać kto rządzi. Nie przewidział tylko, że nie ma do czynienia z wątłym dwulatkiem, tylko rosłym 5-latkiem, który jak uznał, że został niesłusznie ukarany to walił dopóki nie pozbył się jeźdźca. Ja tego nie widziałam, ale ponoć walka była straszna. X wyszedł z niej obity a koń totalnie zlany i skopany. Okazało się, że „śrup i do niczego się nie nadaje” najlepiej sprzedać. Czasowo karnie puszczony na 3 godziny dziennie do rekreacji.

Tylko ja nie byłam już dzieckiem. Właśnie kończyłam 4 rok studiów i w te pędy poleciałam do pracy. Zanim zdążyli go sprzedać, a nie było łatwo, bo „koń jednego jeźdźca”, „robi lotne i kontrgalop ale nie wszyscy potrafią na nim zagalopować” to byłyśmy w stanie położyć na stole plik banknotów i przejąć wierzchowca wraz z koleżanką, która też w te pędy poleciała pracować.

Konisko było tak pamiętliwe, że jak jakieś 5 lat później X stanął koło jego boksu w innej stajni to się rzucił na niego przez kraty z zębami (koń generalnie nigdy nie gryzł i nikogo nigdy nie
zaatakował oprócz X).

To było naprawdę dawno temu ale cieszę się, że udało nam się wspólnie wyrwać konia, który nam wszystko oddał z nawiązką. Był naprawdę wspaniały i strasznie miło wspominam te lata na jego grzbiecie. Nigdy go nie sprzedałyśmy. Dziś ma 27 lat i jest na emeryturze. Minęło prawie 25 lat od tego momentu kiedy go zobaczyłam i tak sobie pomyślałam, że w zasadzie historia już mchem porosła i można ją opowiedzieć.

X i żona X dalej tkwią tam gdzie tkwili i jeździecko i mentalnie. Ja poszłam do przodu nie oglądając się na nich a wszystkie te przykrości, które mi robili strasznie mnie uodporniły na działania w biznesie. Stres, który mi zafundowali jako dziecku i upór, który we mnie sprowokowali – spowodował, że jestem lata świetlne przed nimi, z końmi które są poza ich możliwościami. A koń, który to częściowo spowodował hasa ze źrebakami po łąkach. Trenerce Y jestem po dziś dzień wdzięczna. Teraz pilnuje nie tylko mnie, ale trenuje czasem moje dzieci.
[img][/img]
Dance Girl   👍 za to, że byłaś w stanie "odpracować" konia po przejściach. Doskonale wiem, jakie to ciężkie zajęcie, a to, że się nie poddałaś i walczyłaś o swoje, i o konia, któremu w sumie uratowałaś skórę (nie oszukujmy się, przy tej mentalności właścicieli, koń stałby się niebezpieczny dla siebie i otoczenia i skończyłby jako kabanosy albo uśpiony...), potwierdza regułę, że jak się naprawdę chce, to wszystko się da. I konisko ładny wiek osiągnęło, jak mu się wiedzie na emeryturce? Oprócz roli wychowawcy dla źrebaków? 😀
Wikusiowata, koń poszedł na emeryturę w wieku 20 lat, gdyż tak wczesne zajeżdżenie odbiło się niestety później na jego zdrowiu, w szczególności grzbiecie. Niemniej jednak w międzyczasie był nam super kompanem. Do końca jak chodził pod siodłem to z zasadzie dzieci i kobiety mogły zrobić na nim wszystko. Zmiany nogi co tempo, czy ciągi w dowolnym chodzie. Niestety jego warunki fizyczne były takie, że dalej niż pasaż wykonany po japońsku czyli "yako-tako" nie sięgnął.

Natomiast na przejaw agresji, kiedy uznał, że niesłusznie został ukarany reagował po prostu zwaleniem. Sama jak miałam kiedyś gorszy dzień, to jako mniej więcej 16-latkowi sprzedałam mu "3 szybkie" batem. Po trzecim oglądałam go od spodu. Nawet nie wiem kiedy spadłam i jak. Po prostu miał charakter i tyle.

Odpracowanie w zasadzie nie było aż takie trudne. To nie był koń histeryczny, jak nabrał zaufania to po prostu dał na siebie wsiąść i tyle. A że snuła się za nim zła fama, to wszyscy uważali, że ten koń to zabójca. I dla mnie był przewidywalny. Po prostu na przemoc reagował przemocą a nie strachem. Ja wobec koni nie byłam nigdy okrutna (nie mylić z wymagająca), więc specjalnie nie miałam z nim nigdy problemów za wyjątkiem okresu kiedy jeszcze miał fiu bździu w głowie a nabrał już mięśni i kiedy przez 6 miesięcy lonżowałam go prawie przed każdą jazdą  🤣

A w tej chwili jest kilkadziesiąt kilometrów ode mnie i za miesiąc wybieram się do niego na urodziny. Nie widujemy się zbyt często, bo ja wiem, że on ma dobrze a jakoś nie mam weny, żeby co tydzień do niego zasuwać. Z kolei nie ma sensu go trzymać w normalnej stajni sportowej gdzie stacjonuję, bo koszt jest wysoki a jemu nic by to nie dało. Wolę wydać na jego suplementy. W dużej części też o jego utrzymanie dba druga właścicielka i to jej koń zawdzięcza znalezienie dobrej stajni na emeryturę. Chociaż nie powiem, trochę śmiesznie było jak dwie stare baby, mające swoje inne konie o wiele więcej warte darły koty o to, gdzie ma stać staruch na starość.  🤣
Dance Girl Mój także był wcześnie zajeżdżony (z tego co udało mi się dowiedzieć jakiś czas temu, jako 2,5 latek, ale nie jest to pewna informacja, ale skoro w wieku równo 3 lat był już w rekreacji...), więc obawiam się tego, co nam może wyskoczyć na starość, chociaż jeszcze parę lat jazdy przed nami, jak nie paręnaście, zależnie od jego stanu i samopoczucia. No i widzę podobny charakterek, mój jak uzna, że niesłusznie został ukarany, to najpierw ostrzega, a potem zwala. Ale ostrzeżenie jest tak subtelne ( zwykle całkowite, ale dosłownie momentalne usztywnienie mięśni, nie wpływające praktycznie na jego ruch, obserwator z zewnątrz, nawet znający się na koniach, tego zwykle nie wyłapuje), a zwalenie tak szybkie, że człowiek nawet nie wie, jakim cudem leży twarzą w trawie/piachu/błocie/kupie (niepotrzebne skreślić). Na szczęście takie nieporozumienia Nam się już nie zdarzają, i większość baranków i innych takich to zwykły przejaw radości, że może pozapierniczać po ulubionych ścieżkach galopowych i nóżki powyciągać... Z resztą, bez jeźdźca na pastwisku też tak robi. 😀

A co do kłótni, gdzie staruch ma stać, mam nadzieję, że się nie pobiłyście  🤣 Cieszy mnie, że znalazłyście dla niego fajną stajnię na emeryturę, zasłużył na to (a Wy na spokój ducha o niego, jak Was przy nim nie ma).
A co do kłótni, gdzie staruch ma stać, mam nadzieję, że się nie pobiłyście  🤣 Cieszy mnie, że znalazłyście dla niego fajną stajnię na emeryturę, zasłużył na to (a Wy na spokój ducha o niego, jak Was przy nim nie ma).


Do rękoczynów nie doszło ale sytuacja była napięta przez jakiś czas 🙄 To tylko obrazuje jak emocjonalny stosunek miałyśmy do tego konia. 😍

Mam nadzieję, że Twój koń da Ci tyle radości i mocy ile mi dał mój. Bo mój zawsze był dla mnie motorem do działania. Musiałam pracować, zarabiać, starać się - by go utrzymać co na koniec dnia generalnie wyszło mi na dobre. Przebijanie się przez życie weszło mi w krew. To, że nikt mi nic nie dał i sama musiałam sobie wywalczyć.

No i fajnie, że wspierała Cię mama. Gdyby nie instruktorka Y - ja bym sama nic nie zrobiła. Dotąd się przyjaźnimy, w sumie ponad 30 lat. Ostatnio sobie tę historię przypominałyśmy jak jeździłyśmy po Niemczech oglądać konie i się sentymentalnie zrobiło.  🤣

Dance Girl, a mnie poruszylo to ze przez 20 lat z nawiązką potraficie z koleżanką sie dogadać 😉
marysia550, my od kilku lat mieszkamy po dwóch różnych stronach miasta i każda z nas ma swoje własne konie, ale rzeczywiście jak jeździłyśmy razem na jednym koniu, to naprawdę nigdy przez te lata nie miałyśmy do siebie o nic pretensji, bo obydwie tego konia strasznie kochałyśmy i chciałyśmy dla niego jak najlepiej. Tak się też zdarzyło, że miałyśmy dzieci zupełnie na zakładkę, więc jak jedna była w ciąży to druga jeździła a potem zmiana  🤣 i znowu jeszcze jeden "obrót" latorośli  🤣 więc jakoś to się ułożyło.
Kurcze, u mnie jest tak totalnie bezproblemowo w sumie, że aż wstyd opowiadać :P Może nie będę przytaczać całej swojej jeździeckiej historii, bo ma być o koniu w końcu.

Oczywiście zawsze marzeniem był malowany karus, ale ja nie jestem marzycielką, więc wiedziałam, że nic z tego i własnego konia to ja mieć nie będę. Im byłam starsza, tym bardziej byłam przekonana, że w życiu mnie stać na to nie będzie.
Jeździłam sobie od dzieciaka w szkółkach, raz lepszych, częściej gorszych, z przerwami, aż wyjechałam do Warszawy i na niespełna 3 lata kontakt z końmi się urwał, co mnie nieźle dołowało, w dodatku burzliwe perypetie z chłopakiem despotą, no i po kolejnym łzawym telefonie do domu coś się w mojej matce złamało i zaproponowała mi rzucenie wszystkiego, powrót do domu i kupno konia. Głupia byłam, więc odmówiłam, bo przecież studia i chłopak.
Po roku powtórka z rozrywki, ale tym razem do domu wróciłam, rzuciłam w pizdu to depresyjne miasto i wróciłam do koni do stajni, gdzie zaczynałam się uczyć jeździć, a do której też chętnie wracałam co jakiś czas, bo super właściciele, konie zadbane i ogarnięte i kameralnie. Pojeździłam, aby się wdrożyć, okazało się, że w zasadzie to umiem siedzieć na koniu i tyle 😂 ale dalej byłam zdeterminowana, by tego konia kupić. No jak już rodzice finansują, to trzeba było kuć żelazo :P
Oglądałam ogłoszenia, nie mialam jakichś preferencji, zależało mi, aby koń był starszy niż młodszy, żebym coś się nauczyła i nie miała spiny, że fiu bździu w głowie i będę spadać co chwilę. Myślałam nawet nad klaczą, bo w razie czego można zaźrebić. Jakoś jednak nie było nic ciekawego, zwłaszcza, że budżet za duży nie był, w stajni trener w sumie nie miał nic dla mnie ze swojej hodowli, bo młodziaki same.
Przyjeżdżam pewnego razu na jazdę, trener jeździ na jakimś karym śledziku - z mamą oczy maślane zrobiłyśmy, bo konik mimo szczypiorkowości łapał za oko. To pytam, czy na sprzedaż 😁 Owszem, na sprzedaż, ale to 6 latek od roku pod siodłem. Kurcze, rozsądek mówił, że zdecydowanie nie, ale bardzo mi się podobał. I wyglądał na takiego grzecznego. Pogadałam z trenerem, chyba mało chętnie, ale zgodził się, abym wsiadła za jakiś czas, jak mnie jeszcze podszlifuje, a mój wybrany konik pochodzi regularniej pod siodłem.
W końcu w maju pomogli mi go osiodłać i poszłam na zamknięty czworobok. Ło jezu, dramat ta jazda, koń pędził, jak zagalopowałam, to przestać nie mogłam 😁 Kolejną jazdę więc miałam miesiąc później, tym razem udało mi się nie rzucać konia w galop non stop oraz jak już zagalopował, to przeważnie dawałam radę go ogarnąć. Zdecydowałam się na dzierżawę, jeden miesiąc, drugi. Byłam zadowolona generalnie, mimo problemów, także w sierpniu Rozmaryn stał się moim koniem i mnie teraz dzielnie wozi. Z młodego konika z sianem w głowie, co do którego miałam dużo wątpliwości w miarę czasu, bo nie radziłam sobie zupełnie, wyrósł na super konia, z którego jestem mega zadowolona. Dalej jeżdżę jak dupa, ale koń się przystosował do mojej dupowatości i ponoć w końcu zaczynamy się poruszać nawet nieźle w 3 chodach 🤣 Może nie jest malowanym karusem, płowieje, nie ma skarpet ani latarni, ale i tak jest śliczny i mądry 😎 I ze śledzia zrobił się całkiem konkretny koń.
Biczowa   tajny agent Bycz, bezczelny Bycz
09 lutego 2017 21:27
Skarpet nie ma ale owijki robią robotę 😉
a ja nie chciałam mieć konia… (1)

Zaczęłam jeździć kiedy miałam 12 lat.
W wieku 16 lat dostałam konia do jazdy - świeżo zajeżdzony 3 latek, kopał, gryzł, nienawidził ludzi. Wsiadłam i bałam się strasznie, ale R* nic mi nie zrobił (po 2 tygodniach od zajazdki).
Pokochałam tego konia całym sercem! Byłam u niego codziennie, nikomu nie dawał nóg tylko mi, jak byłam przy kowalu to grzecznie stał, jak mnie nie bylo to... Każdy kto na niego wsiadał lądował na ziemi minimum raz. Ja nie spadłam z niego nigdy… Byłam i jeździłam na nim prawie codziennie poza ewentualnymi wakacjami z mama.

Na pół roku przed moją 18-tką mama zdecydowała się, że mi go kupi. Byłam wniebowzięta! Z racji ze byłam w stajni naprawde codziennie byłam pewna ze wszystko jest ok, niestety po 2 dniach choroby kiedy przyszłam patrze R* nie ma w boksie - zawsze do mnie stajenni żartowali "sprzedaliśmy ci R*"... tym razem to nie był żart! Właściciel i zarzadca stajni wiedzieli ze mama mi go kupi za pare miesiecy, ale chyba zrobiono mi na złosc, lub po prostu tak sie zycie potoczyło i już nie było moich ukochanych chrap i najlepszego na świecie konia w boksie... 🙁

Jeszcze tego samego dnia dostałam do jazdy innego konia, wsiadłam i płakałam jezdzac... jeszcze na drugi dzien też przyszłam i znów było nie tak...

To był koniec mojej przygody z końmi! Obraziłam sie na cały swiat! Moje życie zmieniło się o 180 stopni. Zapomniałam o wszystkim. Jako 18-latka zaczełam przygode z alkoholem i twardymi narkotykami... to trwało ponad 4 lata...
nic mnie nie obchodziło!
jagoga ale teraz masz już swojego konia? Pozbierałaś się po tym wszystkim jakoś?
Kurczę, te Wasze historie są niesamowite, a ludzkie losy czasami jeszcze smutniejsze od tych końskich  🙁
Dementek   ,,On zmienił mnie..."
03 marca 2017 11:36
Ze względu na to, że poprzednia właścicielka nie powiedziała całej prawdy na temat Charliego, nie jestem pewna co do jego przeszłości. Ponoć był nieudanym koniem hodowcy koni wyścigowych. Dziewczyna go odkupiła i przywiozła do siebie. Niby został ,,trochę wcześniej ujeżdżony". Patrząc na zdjęcia z jej profilu na pewnym portalu społecznościowym stwierdziłam, że to ,,trochę" było także kłamstwem. Widziałam zdjęcia z jazd na niespełna 2-letnim koniu... Szkoda, że te zdjęcia zobaczyłam po roku lub dwóch od zakupu konia...
     2 listopada 2008r. podjęliśmy decyzję, że kupujemy Charliego. Tata miał za konia zapłacić, chrzestny miał zapewnić dla niego miejsce, żywność i karmić go pod moją i taty nieobecność. 8 listopada 2008r. pojechaliśmy (ja, mama i tata) do tej dziewczyny naszą starą toyotą starlet. Było mokro, straszne błoto, pochmurnie. Poszliśmy na pastwisko, gdzie pasły się konie. Z grupy trzech ogierków wzięliśmy Charliego. Założyłam mu kantar w błękitno-granatową kratkę i ogłowie. Wsiadłam na niego i podjechałam na jego grzbiecie na podwórko przed domem dziewczyny. Z małymi problemami wprowadziliśmy go do przyczepy ,,na półtora konia" (pożyczoną od tej dziewczyny) i przywieźliśmy do chrzestnego. Po przyjeździe na miejsce był  cały mokry. Poczekałam, aż trochę ochłonął i wyprowadziłam go z przyczepy. Tata pojechał odstawić przyczepę. Ja w międzyczasie oprowadzałam konia po podwórku i po łące, na której miał chodzić. Nie chciał wejść do biegalni w stodole, ani do innego pomieszczenia, więc został na noc na łące, tak jak u poprzedniej właścicielki.

     Charli był wyjątkowym koniem. Mimo że bardzo mało (wręcz sporadycznie) na nim pojeździłam przez te lata, co go miałam, to byłam szczęśliwa. Uwielbiałam przy nim być, mówić do niego. Lubiłam sprzątać jego boks, nosić słomę, wrzucać siano do stajni, czyścić konia, jego kopyta, chodzić z nim na spacery, paść go w ręku. Charli przybiegał na zawołanie, a do taty na machnięcie ręki. Gdy przyjeżdżaliśmy, koń przybiegał do samochodu i rżał- w końcu z bagażnika tego samochodu dostawał smakołyki. Często rżał, gdy byliśmy u chrzestnego, szczególnie na mój i taty widok. Lizał nas po rękach, opierał łeb na moim ramieniu... Dzieliłam z nim swoje troski i radości. Teraz już to się skończyło...
     Lubił biegać. Sam z siebie potrafił pędzić po łące i brykać, w sadku robił slalom między drzewami, przeskakiwał krzaki porzeczek. Byłam pełna podziwu, że na swoich krzywych nogach potrafi wykonywać takie ewolucje. Czasem bałam się, żeby sobie nie zrobił krzywdy, szczególnie przy nagłych zatrzymaniach i zwrotach.
     Nawet gdy uciekł z wybiegu to łatwo było go znaleźć- najczęściej chodził po podwórku, albo szedł na ucztę do obory z bykami. Nigdy nie wszedł do paszarni! Tylko raz wyszedł dalej od domu (nie sprawdziłam, czy na końcu pastwisko jest zagrodzone). Tata zawołał konia, machnął ręką, a koń przybiegł galopem z odległej łąki.
     Uwielbiał jeść. Oprócz trawy i siana jadł kiszonkę z kukurydzy, uwielbiał sianokiszonkę z traw. Jak miał okazję, to podjadał śrutę bykom lub cielakom. Nie pogardził też preparatem mlekozastępczym dla cieląt w proszku... Chodząc w sadku, sprzątał jabłka, śliwki, agrest, porzeczki (nie wiem, czy też nie podjadał gruszek). Czasem dałam mu banana- uwielbiał je. Raz brat dał mu do zlizania odrobinę wódki (bez komentarza).

    12 lipca 2013r. chrzestny kazał mi sprzedać lub zabrać go ,,do Olsztyna" do końca lipca. Dzwoniłam do ludzi, u których wiedziałam, że miałby dobrze, ale nikt go nie chciał. Kowal oferował pensjonat za 300zł. Niestety, nie stać mnie było na tą kwotę. Zadzwoniłam do jednej z fundacji ratujących konie, ale po tym, co od nich usłyszałam, zrezygnowałam z dalszego dzwonienia. Wystawiłam ogłoszenie, ale odzew był słaby. Miałam już dzwonić do handlarza, ale kuzynka poradziła wystawić ogłoszenie jeszcze na jednej stronie. W ciągu trzech dni znalazł się nowy właściciel.
   13 września 2013r. pojechał do nowego domu. Pogoda była taka sama, jak w tamten listopadowy dzień... Założyłam mu ten sam kantar, w którym do mnie przyjechał. W przyczepie został przywiązany tym samym uwiązem, co wtedy. Gdy odjeżdżał, odwracał łeb i patrzył na mnie i tatę. Pewnie nie rozumiał, dlaczego on musi tam siedzieć, a nie może się paść na łące, gdzie przychodzili do niego jego właściciele, gdzie tata dawał mu suchy chlebek, marchewki i (po kryjomu) cukierki.

Mam nadzieję, że będzie mu dobrze u nowych właścicieli...




I już wiem, jak się zakończyła historia mojego konia.
Koń został zarejestrowany w KPZHK, a 30.10.2013r. pojechał w swoją ostatnią podróż... Do Francji, gdzie został ubity...
Więc moja nadzieja, że Go odnajdę, że Go odzyskam była najgłupszą rzeczą na świecie.
majek   zwykle sobie żartuję
03 marca 2017 12:07
strasznie przykry koniec.  🤔
przykro mi Dementek  🙁
Dementek bardzo smutny koniec...
Dementek do dziś pamiętam kiedy opisałaś mi tą historię dawno temu na pw. Po cichu liczyłam, że go odnajdziesz i będziesz się cieszyła ze szczęśliwego domu, do którego trafił. Przykro mi  😕
Dementek   ,,On zmienił mnie..."
03 marca 2017 14:13
No niestety, życie jest okrutne i przekonałam się o tym nie raz. Najbardziej żal mi konia, bo był świetnym przyjacielem i idealnie nadawał się do coachingu i terapii z koniem z ziemi.
Kilka dni temu żyłam nadzieją, że go znajdę, po wiadomości z W-MZHK, ale wiadomość z KPZHK rozwiała wszelkie nadzieje. Tego nigdy nie wybaczę osobie, przez którą musiałam sprzedać konia i sobie, że nie mogłam zrobić nic więcej, bo nikt nie chciał (kilka osób nie mogło) pomóc.
Pozwalam sobie odkopać wątek
Historie są piękne
Może ktoś z was ma historię do opisania ? 😅
Super wątek, czekam na kolejne historię 😉
uszatkowa   Insta: kingaielif
08 stycznia 2023 22:21
Wciągnął mnie wątek i szkoda, że przeczytałam już wszystkie wpisy 😉, dołożę swoją historię i być może ktoś jeszcze poczuje się zachęcony żeby coś napisać.

Gdy skończyłam studia pomyślałam, że to jest idealny moment żeby wydać zaoszczędzone w trakcie studiów pieniądze i kupić coś, na co w końcu będę miała czas. Tą rzeczą miał być motocykl. Jednak od zawsze pragnęłam konia. Odpychałam tę myśl tłumacząc sobie, że to za duża odpowiedzialność, za duże ryzyko, że konie lubią mieć kontuzje i że kiedyś będzie na konia lepszy moment. Ale uświadomiłam sobie, że w ten sposób nigdy nie doczekam idealnego momentu na kupno konia. To marzenie kiełkowało we mnie już od kilkunastu lat, a ja ciągle skutecznie je zagłuszam. I postanowiłam że motocykl poczeka.

Wyobrażenie swojego własnego konia miałam bardzo konkretne. Zignorowałam opowieści o tym jak to szuka się karej klaczy a ostatecznie kupuje gniadego wałacha i jak zwykle kończy się szukanie "konia ze snów". Gdy zdobyłam się na odwagę, żeby powiedzieć sobie "TAK będę miała konia", odnalazłam w sobie determinację, żeby w pełni zrealizować marzenie o posiadaniu młodej izabelowatej klaczki.

Przeglądałam ogłoszenia, mało było koni w moich kryteriach. W końcu znalazłam! Ogłoszenie z klaczką idealną. Przepiękna, proporcjonalnie zbudowana, prosta na nogach i. .. poza budżetem.

Szukałam dalej, pytałam hodowców. Napisałam do właścicielki hodowli ukierunkowanej na konie rozjaśniane, nie miała konia w moich kryteriach na sprzedaż ale podlinkowała ogłoszenie znajomej i poleciła widniejącą w nim klacz. I było to dokładnie to ogłoszenie, które jeszcze kilka dni temu sama odnalazłam i racjonalnie podchodząc do tematu finansów odrzuciłam.

Nie zrażając się napisałam na fb swoje własne ogłoszenie. I gdy odezwała się do mnie hodowczyni wyżej wspominanej klaczki uznałam, że skoro cały czas na nią trafiam, to po prostu muszę ją obejrzeć. Udało mi się wynegocjować cenę i kilka dni później Elif była już moja 😍
BUCK   buttermilk buckskin
20 stycznia 2023 13:09
Konie ciągnęły mnie jak magnes zawsze, ale właściwie nigdy (kilkumiesięczny epizod w szkole średniej, bez sukcesów) nie miałam możliwości zrealizować tej potrzeby. Skończył się etap edukacji, zaczęła praca, za którą już będąc bardzo zaawansowana w karierze zawodowej wyjechałam z Warszawy ok.30 kilometrów w tereny wiejskie. I tam szok ! bo widywałam konie ciągające wozy o czym nie omieszkałam z ‘dziwnym’ entuzjazmem podzielić się z każdym w nowej pracy 😉 co chyba zrozumiałe temat koni obudził się w mojej głowie, ale dość szybko podupadłam na zdrowiu i dopiero w szpitalu w ramach rehabilitacji zasugerowano mi udział w hipoterapii ze względu na konieczność odtworzenia wzorców ruchowych. W takich okolicznościach znajomi z pracy wywieźli mnie do okolicznej znanej sobie stajni celem znalezienia konia hippoterapeuty. Właściwie od razu okazało się, że konia żadnego do terapii czy jazdy to tam nie ma, bo ja to przecież jeździec z zerowymi umiejętnościami 😉 ale nie umiałam z tamtej stajni wyjść i rozmowa z właścicielem przeciągnęła się o dobrą godzinę, gdzie doszliśmy już do tego że rodzi się w mojej głowie myśl zakupu konia, gdzie zaczęliśmy precyzować jaki ten koń miałby być 😉 mniej więcej w okolicy rozmowy, że moim najlepszym wyborem to byłby wałach fiorda, że może tak w skali do 2 lat, bym się rozejrzała, to właśnie do stajni podjeżdża konno dwójka nastolatków, gdzie dziewczyna na serdeczne powitanie właściciela stajni „co słychać” zaczyna szlochać, że „Bucka chcą sprzedać” . Właściciel stajni, który jednocześnie prowadził pensjonat, odwraca się wskazuje na mnie i mówi „właśnie ta Pani chce konia kupić”. Dziewczyna ewakuuje się z konia, jest już przy mnie, łapie mnie za ramię, że super, bo wspaniałego Bucka trzeba ratować 😊 mi się lekko nogi ugięły, mówię, że przecież to olbrzymia odpowiedzialność, że rozumiem, że bilet w jedną stronę i że proszę o zrozumienie, że ratunek ratunkiem ale to jednak koń a nie mały kotek do domu. A sama przecież hipoterapii nie zaliczyłam, nadal człapałam a nie chodziłam i to na mega krótkich odcinkach, zdrowia nie ma, pieniędzy też jakby nie za bardzo bo właśnie kupiłam mieszkanie na kredyt i powolutku je wykańczam, ale wiecie sami, no jak konia nie obejrzeć 😉 to nieomal jakby narkomanowi na głodzie zaproponować „trochę” 😉 gdy już się zbieramy na wspólna jazdę do stajni gdzie stoi Bucek, gdzie nastolatki popędziły konie żebyśmy wszyscy byli w podobnym czasie byli w tamtej stajni (ok.2-3km.) właściciel pensjonatu wyskakuje na drogę zatrzymuje akurat przejeżdżające auto i do kierowcy mówi, Panie Sylwestrze trzeba szybko zrobić kupno-sprzedaż, ta Pani potrzebuje 😉 chyba czujecie, że z niezobowiązującej wizyty „hippoterapeutycznej” nagle zrobiło się tsunami wydarzeń. Podjechaliśmy do stajni, wyciągnięto z niewielkiego pomieszczenia konia na widok którego maści oko mi się zaświeciło bo mega nietypowa, konik faktycznie taki coś około-fiordowy, średniego wzrostu, krępej budowy i o takim spojrzeniu, ze jakby mnie prześwietlił na wylot i wszystko wiedział. Ten moment, ten wzrok, to spojrzenie mam nadal w sercu 😊 Weterynarz Pan Sylwester wykonywał różne zadania głównie z nogami, w międzyczasie przyniesiono siodło, jak wsiadłam nie pamiętam, zrobiono mi oprowadzankę i chyba trochę kłusa było. W momencie zejścia z siodło poprosiłam o pomoc bo zejście nie było możliwe i częściowo tez nie wiedziałam jak to ogarnąć. Weterynarz spytał mnie jakie mam przeznaczenie dla tego konia, nadludzkim wysiłkiem próbowałam sobie wyobrazić to przeznaczenie i wydusiłam, że chyba jakaś rekreacja, chyba. Weterynarz powiedział, że nogi zdrowie, ścięgna rewelacyjne, rekreacja to super i że konik jest bardzo inteligentny i żeby brać 😊 To i wzięłam, tak tradycyjnie po polsku, z oklepaniem celem ustalenia ceny, z setką wódki bo tradycja, sznurek, kantar i dostarczenie konia do pensjonatu 😊 czyli właściciel pensjonatu ma to co chciał, klienta , a ja co nawet nie wiedziałam, ze chciałam to właśnie miałam konia, dwuletniego ogierka 😊 dostałam spis od weta, że kwarantanna, że szczepienia, że odrobaczanie, że wałaszenie, dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Super. Ale w tym czasie coś z tym koniem robić trzeba, pomysłu nie miałam, ale kiedyś miałam psa, więc kupiłam sznur 10 metrów i zaczęłam z tym dwuletnim ogierkiem chodzić do lasu. I przenigdy nawet na jedną sekundę nie zamierzał mnie zostawić, i tak grzecznie sobie chodzimy od wtedy, rok 2000, do teraz, rok 2023 😊 w siodle jeździmy też 🙂
uszatkowa   Insta: kingaielif
20 stycznia 2023 17:58
BUCK, to wszystko było jednego dnia? Rozmowa z właścicielem pensjonatu, oglądanie konia przez weta i ostatecznie zakup?
BUCK   buttermilk buckskin
20 stycznia 2023 21:04
uszatkowa tak 🙂 zbieg okoliczności ? dobre bogi nad nami ? pisane było ? 🙂
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się