Prawa dla początkującego jeźdźca

Co instruktor to inne metody nauczania, co jeździec to co innego na niego działa. Między jednym a drugim powinna być "chemia". Nić sympatii, porozumienia i zaufania jeźdźca do instruktora. Jeśli tego nie ma należy szukać dalej i wcale nie jest powiedziane, że instruktor jest beee.

U mnie na jazdach bardzo ważne jest bezpieczeństwo jeźdźca, ale... nie poprowadzę jazdy z szkodą dla konia. Nie pozwolę na to by ktoś radośnie galopował po 5 min jazdy i uszkodził konia za parę groszy. A i takie pomysły mają klienci. Skąd to się bierze? nie nauczono ich wcześniej, że koń to nie auto? nie wsiada się i nie daje gazu do dechy?
Odnoszę wrażenie, że część osób, które do mnie trafiało za bardzo skupione było na nauce techniki i skuteczność egzekwowania swoich oczekiwań od konia a za mało informacji o tym co jak na konia wpływa.
I mam rodzinę, gdzie tata z jednym dzieckiem przychodzą do mnie na jazdy, a drugie dziecko woli iść do stajni innej, bo u mnie nie ma zagalopowań na kopa bez rozprężenia. Nie pozwalam galopować przez 40 min.
Ale widać ma inne potrzeby, których ja nie szanuję pewnie w jego opinii. Na szczęście nie jestem jedyna i znajdzie miejsce właściwe dla swoich oczekiwań.
Gaga pewnie, takie teksty albo 'nie bo nie' to jest zwyczajny brak kultury i szacunku, wspomniałam o tym. Ale jeżeli mamy do czynienia z kimś, powiedzmy normalnym, to instruktor też powinien uwzględnić zdanie jeźdzca i je szanować.

Odezwałam się głównie dlatego, że zaczęłam czytać wątek i trochę mnie uderzyła na ta nagonka na dziewczynę, która go rozpoczęła. Myślę że po prostu coś ją wkurzyło w szkółce, spotkała się z jakimś niefajnym zachowaniem i musiała się wyładować. A obecne tu instruktorki postanowiły rozszarpać szczypiorka 😉 Wcale nie popieram zdania, że instruktor powinien być traktowany jak bóg, dlatego nie lubię jezdzic z ludźmi, którzy zakończyli swój etap nauki, i przeszli jedynie na nauczanie. Nikt nie posiadł wiedzy absolutnej i każdy powinien się dokształcać, jakim trenerem by nie był.
Dementek   ,,On zmienił mnie..."
06 grudnia 2013 09:23
Napiszę o sobie.
Uczyłam się jeździć w stajni za pracę przy koniach. Na samym początku był tam jeszcze instruktor (pamiętam go, jak chodził bez koszulki z piwem w ręce), który może 4-5 razy poprowadził mi jazdę na lonży (maksymalnie 30 minut). Później instruktora już nie było. Koleżanka wzięła mnie na raz na lonżę, ale jak koń się zbuntował i zaczął cofać, wpadając na drążki leżące na ziemi i prawie się nie wywalił, puściła mnie z lonży ,,bo nie spadłam z konia". Potem już jeździłam sama na placu (stęp-kłus). Jak jechali w teren i mnie brali (bo jak nie pojedziesz, to na placu nie wsiądziesz), to bawili się w wyścigi nie słuchając mnie, żeby zwolnili, bo nie panuję nad koniem (teraz się nie dziwię, czemu nie panowałam  😁 ); często tak mnie wyprzedzali, że ich nie widziałam i koń sam mnie do nich kierował. Kiedyś z winy osób przebywających w stajni miałam wypadek na koniu- więcej na niego nie wsiadłam, czego żałuję (wtedy nie mogłam wsiąść).

Potem technikum. Instruktorka swoją stanowczością (bo pójdę po bat) ,,odblokowała" mnie z lęku przed galopem (m.in. dlatego że konie nie miały wytoków- nie było czego się trzymać), korygowała mój dosiad (w galopie jeździłam w stylu pełny siad w półsiadzie  😂 ). Kiedyś jeździłam na koniku polskim, w którego wpadał fiord (miał taki głupi nawyk- wpadał na konie/instruktora), a instruktorka kazała mi walnąć batem tego fiorda, gdy będzie się pchał. Nie zrobiłam tego- koleżanka sama wklepała tamtemu koniowi (już nigdy na innego konia mnie właził). Za karę przez resztę jazdy prowadziłam konia w ręku. Po każdym upadku na konia się wsiadało. Dużo się tam nauczyłam (zwłaszcza z tą instruktorką).

Podczas jazdy w stajni westernowej na Dolnym Śląsku chciałam pojechać w teren. Instruktorka powiedziała, że najpierw muszę wziąć jazdę na placu, żeby zobaczyć, co potrafię. Jazda była poprowadzona na bardzo wysokim poziomie, o jakim nawet nie marzyłam. Instruktorka kazała mi jeździć po kołach, cofać konia, ustawiła mi slalom, drążki. Pilnowała dosiadu, długości wodzy. Koń wyszkolony. Za tak wysoką jakość cena niska- 40zł za godzinę. Żałuję, że nie miałam możliwości pojechać tam na kolejną jazdę...

Miasteczko westernowe na Mazurach- byłam na jeździe z kuzynką słabo jeżdżącą konno. Instruktorka dała nam konie z ,,siodłami" (szkoda, że nie mam ich zdjęć", zerknęła, jak jeździmy, powiedziła, żebyśmy tylko nie galopowały, bo jazda miała trwać 2 godziny) i poszła sobie. Pilnowała nas dziewczynka. Mogłyśmy sobie jeździć po terenie tego miasteczka, ale kuzynka czuła się niepewnie i jeździłyśmy po ,,placu do jazdy". Konie nic nie umiały (nic przydatnego do jazdy).

Na studiach pojechałam raz do jednej z forumowiczek na jazdę. Po 1,5 roku przerwy w skokach zachciało mi się treningu skokowego. Przeceniłam swoje umiejętności i po którymś najeździe na przeszkodę źle wyliczyłam najazd na drążki pomocnicze (koń ambitnie nadrabiał, a ja nie nadążyłam) rozstałam się z koniem przy lądowaniu. Obiłam sobie lędźwie- z własnej winy.

Byłam w jeszcze dwóch miejscach, ale nie chcę się o nim rozpisywać. Dodam, że też bez rewelacji. Niektóre rzeczy mi się nie podobały (np. ledwie jeżdżące kłusem dzieci puszczone z lonży).
Przypomniały mi się dziewczyny, które przyszły do stajni, w której stoję na jazdę. Obydwie przekonane o swojej zajebistości, koleżanka instruktorka każe im przyprowadzić konie z pastwiska, wyczyścić i osiodłać je. Przyprowadziły, czyszczą, koleżanka przypomina o kopytach a one zaczynają w dziwny sposób kucać przy tych kopytach (jeszcze odwrócone w kierunku przeciwnym do tego, w którym powinny być) i je dotykać 🙄 No nic, po kilku "poradach" instruktorki jakoś wyczyściły te kopyta, następnie siodłanie i kiełznanie. Jedna z nich oburzona bo nie może umieścić wędzidła w pysku i już "ja tego nie zrobię, co to za konie, tam gdzie jeździłam to konie same brały wędzidła". Wsiadają na konie, ledwie się trzymają w siodle, fatalne wszystko, koleżanka każe im wykonywać różne ćwiczenia na dosiad, równowagę, oczywiście miny miały jakby zabić chciały. Pod koniec jazdy podczas rozstępowywania wpadły na genialny pomysł i wyskoczyły z pytaniem czy mogą sobie zagalopować ❗
Przypomniał mi się mój kurs na prawo jazdy. To był prawie koszmar. Pan Instruktor, po stwierdzeniu, że umiem z grubsza jeździć używał mnie do kradzieży paliwa. Kursowałam po jednej trasie:CPN-baza. Tam czekalam aż spuszczą i znów. Potem pojechaliśmy kupić mu pralkę. Innym razem odwoziłam go i jego kolegę na piwo, bo byli skacowani/pijani. Cały czas obleśnie mnie podrywał. A przy błędach wyzywał najgorszymi słowami. Milczałam, bo takie były czasy. I dobrze, że ich nie ma.
Początkujący jeździec ma prawa jak każdy Klient. Jednak trzeba mu określić i obowiązki dla dobra konia i niego. W tej kolejności.
Ramires - chyba większość z nas jest z pokolenia gdzie jazda konna to był rodzaj przywileju za który i tak trzeba było płacić. Trzeba się też było nieźle narobić zanim wsiadło się na konia.
Ten wątek pokazuje jak odmienne są szkółki, metody nauczania i podejście klientów do nauki.

Autorka wątku może mieć trochę racji, instruktor mógł gdzieś zawinić, ale ja akurat rozumiem reakcję instruktorów, którzy się tu wypowiadają. Bo do tych wypadków przyczynili się nie tylko nauczyciele.

I ja zdecydowanie popieram model szkółki, dla której koń jest najważniejszy, a jeździec musi się dostosować, jeśli zależy mu, żeby wsiąść.

Ja sama nie umiem zrozumieć jeżdżenia tylko dla szpanu  😲. A znam osobę, która jęczała jak obdzierana ze skóry przy czyszczeniu kopyt i wiecznie narzekała, że konie śmierdzą. Ale uparła się, że będzie jeździć i Amen, w końcu koleżanki też jeżdżą. W czasie jazdy oczywiście zero szacunku dla trenerki (bardzo łagodna kobieta, nerwy trzyma na wodzy baaaardzo długo), która niestety musi się z nią użerać.

Ja zaczynałam jeździć ponad 4 lata temu, a instruktorem w "mojej" stajni był wtedy mężczyzna, który zdecydowanie nie przypominał mojej aktualnej trenerki. W stajni była taka dyscyplina, że ja, kiedy formalnie byłam na jeździe, nie odzywałam się ani słowem. I dało się funkcjonować. Ba, nawet lubiłam taki układ, że ja tylko słucham, ewentualnie zadaję pytania adekwatne do danego ćwiczenia. Nigdy nie mogłam powiedzieć, że nie zrobię czegoś nawet jeśli się bałam i bardzo się cieszę, bo teraz wiem, że nawet jeśli mi się wydaje, że nie dam rady, to ten ktoś na dole ma rację i powinnam spróbować. Kilka razy za odmowę wykonania czegoś zostałam ściągnięta z konia przed czasem i wiecie co? Nigdy nie miałam do nikogo pretensji. Nawet moi rodzice chwalili takie metody, bo wreszcie ktoś nade mną zapanował.

Jeśli komuś takie ostre traktowanie na jazdach nie opowiada, to nie widzę problemu w przeniesieniu się. Zakładanie wątku ze skargami na nauczycieli chyba nic tu nie pomoże (chyba, że dyskusja nie byłaby jednostronna i dostrzegałaby błędy w zachowaniu klientów). Ja jednak uważam, że często to dobrze, że ktoś jest twardo traktowany, bo potem wie już jak się dobrze zachować i współpraca może się dobrze ułożyć. Sama uważam, że miałam szczęście, bo trafiłam do kogo trafiłam. Nie wiem czy ktoś inny, mówiąc do mnie łagodnym tonem, nauczyłby mnie takiego szacunku do konia. A teraz mogę się cieszyć owocną współpracą z trenerką, która jest przeciwieństwem mojego pierwszego instruktora, mówi do mnie spokojnie, nie zmusza do robienia rzeczy, których się boję, ale nauczona zostałam takiego szacunku, że nie śmiem odmówić.

Uff, ale się rozpisałam 😉. Cóż, potrzebowałam podzielić się swoim zdaniem 🙂.
A autorce wątku życzę, żeby trafiła na kogoś, kto sprosta jej wymaganiom i będzie mogła cieszyć się z jazdy 🙂.
Tania, koszmar.
Myślę, że należy rozgraniczyć krzyk na jeździe w sensie głośnego mówienia, czasem tonu nieznoszącego sprzeciwu, a wulgaryzmy, brak szacunku itp.
Pamiętam jak moja ulubiona instruktorka miała różne śmieszne powiedzenia " nie cmokaj, bo koń myśli, że chcesz go w tyłek pocałować" itp. Nie było to wulgarne, a jednak dosadne. Uwielbiałam zajęcia z nią, a cała nasza grupa patrzyła w p. Lidkę jak w obrazek.
Miewałam też jazdy z trenerem II stopnia. Miał facet wiedzę, umiał przekazać, ale jego język jakim posługiwał się do nas jako dzieciaków dziś pewnie bez echa by nie przeszedł. Pewnie dziś bym nie chciała oddać własnego dziecka w ręce pana z browarem w ręku, który prowadząc jazdę używa słownika z edukacji seksualno- podwórkowej.
larabarson, to jest standard, jezu ile ja pamiętam takich osób które skaczą i galopuuują i w tereeeny jeżdża. A potem jedyne co można z nimi zrobić, to lonżę...

Tania, ałłł wspołczuję ;/

Dla mnie to jest dziwne, ja zaczynałam jeździć 8-9 lat temu  - to nie jest wcale tak dawno. Nie wiem czy to ja jakaś dziwna byłam, czy co, ale nawet nie pomyślałabym o tym żeby stawiać siebie ponad koniem , żeby nie wsiąść po upadku, żeby nawymyślać jak to ja nie jeżdżę czy żeby podważać opinię instruktora. Robienie czegokolwiek w stajni było dla mnie nagrodą a nie karą!!! Dla mnie to jest niepojęte. Owszem są jakieś patologiczne przypadki, takie jak z tym prawkiem co Tania opisuje, takie jak sytuacja w której instruktor czyta książkę, a konie same reagują na jego komendy, czy takie gdy wszyscy jak leci jadą w teren (w takiej stajni też miałam przyjemność zagościć). Ale na to jest tylko jedna rada: zmienić stajnię.

I tak jak ktoś tu już napisał, najlepiej po prostu poradzić się na forum, czy kogoś gdzie warto. Bo tych patostajni nei zmienisz. A to, że na takie akurat trafiłaś, to Twój pech.
I chyba zoriczkowa trafiła w sedno. Bo większość piszących to, my, co przeszliśmy przez sito. Nie baliśmy się pracy, konie nam pachniały. I znosiliśmy wiele aby tylko zostać w stajni. I zostaliśmy i mamy INNĄ perspektywę w tej rozmowie.
I ja też krążę w tej rozmowie wokół pytania:
-Czy dreptanie wedle wymagań Płacącego, ma w ogóle sens? Dla owego Płacącego?
Może i mu będzie komfortowo, może znajomi będą podziwiać, ale czy poczuje smak "niedźwiedziego mięsa"? Dotknie jeździectwa w jego istocie? Hm... nie wiem.Nie sądzę.
Taniu, ale to chyba zależy czy dany płacący w ogóle chce poznać ten smak 🙂
[quote author=Cyśka link=topic=93112.msg1944629#msg1944629 date=1386324763]
Taniu, ale to chyba zależy czy dany płacący w ogóle chce poznać ten smak 🙂
[/quote]
No tak. Ale ten, który nie chce, wykruszy się szybko.
Jak szacujecie? Ile osób zaczynających jazdę konną zostaje przy niej np. dłużej niż rok i szybciej niż kłus ?
Tak na 100 osób.
Na 100 na dłużej zostaje 20 na zawsze 5 (oczywiscie to moje szacunki)
[quote author=_Gaga link=topic=93112.msg1944635#msg1944635 date=1386325020]
Na 100 na dłużej zostaje 20 na zawsze 5
[/quote]
I ja bym tak szacowała.
A ja mam pytanie. Jak teraz patrzę na dzieciaki, które zaczynają jeździć lub coś tam już jeżdżą, to nie widzę w nich takiego zacięcia do tego. Jeżdżą niby, nie odchodzą, uczą się, ale... Nie ma tej iskry w oczach, tej pasji na twarzy i ogólnej radości. I chodzi o to czy to tylko ze mną jest coś nie tak i widzę coś takiego na  twarzach dzieciaków, które jeżdżą? Czy według was oni zostaną na dłużej..? Czy ja jestem z jakiegoś dziwnego miejsca, bo sama pchałam się i błagałam o możliwość siedzenia w stajni, nie tylko jazdy?
Alilalila, czyli to wina instruktora, że Twoja siostra spadła w terenie?  co to za stajnia w której zmuszają siłą i szantażem do jazdy w teren, gdy jezdziec mowi, że nie chce?

jezdziec ma prawo wybrać stajnie. instruktor czy wlasciciel ma prawo w swoim ośrodku uczyć tak jak ma ochotę. jeśli nie odpowiada to klientowi, to może iść gdzie indziej. wolny rynek zweryfikuje. a jeśli taka stajnia ma klientów to chyba jednak nie jest tak, że tam instruktorska masakra.

to już nie są czasy, że w mieście były 2 stajnie i wyboru nie bylo. teraz stajni od groma i ciut  ciut. wybrać sobie można. zasada "klient nasz pan i płacę to wymagam" jak dla mnie w jazdach nie ma zastosowania. z jednej strony piszesz, że płacisz to wymagasz, a jak siostra dostaje to co chciała(teren) to jest afera, bo spadła i instruktor puścił. jakby nie puścił to byłoby oburzenie :"przecież płacę, to wymagam!".


Tak to jest właśnie doskładne naświetlenie problemu - wymagam przedwszytkim odpowiedzialnego instruktora który nauczy mnie jeździć czyli osoby która będzie w stanie ocenić umiejętności i je poszerzać  przedwszytkim bezpiecznie. Instruktor jest dlatego ze jeździć z wielu rzeczy nie zdaje sobie sprawy min. Jak niebezpieczny jest teren. Chodziło mi o zdrowe relacje nie o przejęcie władzy na jazdach przez kursantów.
Stajnia jej nie zmuszała do jazdy ona chciała poprostu pojeździć, jak i gdzie to było do ustalenia przez osoby kompetentne , twoim tokiem rozumowania ona nie powinna wogule wsiadać na konia. A instruktor w rozsądnym razie nie ponosi odpowiedzialności za przebieg jazdy.

Jasne ze jeździec ma prawo wyboru stajni, często jest jednak tak ze akceptujemy sytulacje. moja siostra nie wiedziała ze instruktor powinien wziąść ja przynajmniej na  jedna jazdę dla przypomnienia a dopiero w teren, ona sie po prostu na tym nie zna, jeździć chce dla przyjemności.

Największy problem jest właśnie w tym  ze ludzie akceptują taka sytulacje nie zdają sobie sprawy ze jazdy mogą byc prowadzone inaczej. I tak np. Moja siostra wróci do tej stajni bo przecież w każdej napewno będzie tak samo. W tym temacie chodzi właśnie o to rzeby uświadomić ludzi ze wcale tak nie musi byc ! Ze ja jako rekreacja mogę wymagać dbania o moje bezpieczeństwo. Mogę wymagać podstawowego szacunku ze strony instruktora itp. Podstaw.

Dużo osób używa pojęcia "za moich czasów " - czy to te same czasy kiedy sztućce były przypisane do stołu łańcuchami ? Czasy sie zmienia nie zawsze tylko na gorsze.
Cyśka, chyba trochę inne czasy są. 20 lat temu jazda kosztowała niewiele mniej niż dziś, przy relatywnie dużo mniejszych zarobkach. Bardzo mało było dzieci jeżdżących "w mojej" stajni regularnie za kasę. Albo jeździli 2 razy w miesiącu w okresie letnim, czyli od wielkiego dzwonu, albo zaszczepione miłością do koni pół dnia spędzały w stajni, biegając z uśmiechem na ustach jako "wynieś, przynieś, pozmiataj" aby choć raz na kilka dni dostać lekcję jazdy. Z czasem to pomaganie przerodziło się w przejęcie wielu obowiązków stajennego czy instruktora. Ale nikt głośno nie narzekał, bo każdy chciał jeździć. Świętem było jak rodzice dali kasę i można było wykupić jazdę w teren, albo zażyczyć sobie jazdę na konkretnym koniu (za darmo dostawaliśmy, te na których nikt nie chciał jeździć za kasę).
Dziś nie jest większym problemem dla rodziców wykupić dziecku 1-2 jazdy tygodniowo. I chyba to jest różnica. Dzieci inaczej podchodzą do tego co dostają, a inaczej jak o coś trzeba zawalczyć, zapracować.
I jeszcze coś. Czy uczeń ma prawo do usłyszenia uczciwej opinii: nie nadajesz się ?
Czy ma dreptać sto lat i słuchać pochwał ? Bo płaci.
Za co właściwie płaci uczeń?
Piszę o takim, co się na 100% nie nadaje. Boi się, brzydzi, konie go nie lubią i w ogóle.


Tak !  Płaci za szczera opinie  😲 Za naukę.. jezeli nie jest możliwa to należy skrócić cierpienia delikwenta i konia. Z szachanmi to idzie tak - należy poradzić żeby osobnik zaczął grać w szachy tam tez jest konik i można go sobie poprzestawiać .
[Dużo osób używa pojęcia "za moich czasów " - czy to te same czasy kiedy sztućce były przypisane do stołu łańcuchami ? 


Tak, to właśnie te czasy dla wielu z nas... i paliwo na kartki było i koni prywatnych niewiele - za to wiele państwowych stad i stadnin... Ale za tamtych czasów jedna rzecz szczególnie różniła młodych (duchem) adeptów jeździectwa od czasów aktualnych. Te kilkanaście - dziesiąt lat temu ludzie byli wysportowani. Nie było komputerów, Internetów, czy e-sklepów. Nie było telefonów komórkowych... Bawilismy się na podwórkach, polach, w lasach w chowanego, podchody, graliśmy w 2 ognie... WF był najfajniejszą lekcją w szkole. Upadek z konia kończył się plamą na honorze i workiem marchwi przyniesionym "za karę" (dorośli przynosili zboża przefermentowane  😉) Jak ktoś sobie zbił rękę/nogę to już było wielkie "wow". Dziś z powodu kompletnych braków w umięśnieniu u wielu adeptów jeździectwa - upadki są dużo bardziej ryzykowne i kończą się dużo gorzej...
[quote author=Cyśka link=topic=93112.msg1944643#msg1944643 date=1386325229]
A ja mam pytanie. Jak teraz patrzę na dzieciaki, które zaczynają jeździć lub coś tam już jeżdżą, to nie widzę w nich takiego zacięcia do tego. Jeżdżą niby, nie odchodzą, uczą się, ale... Nie ma tej iskry w oczach, tej pasji na twarzy i ogólnej radości. I chodzi o to czy to tylko ze mną jest coś nie tak i widzę coś takiego na  twarzach dzieciaków, które jeżdżą? Czy według was oni zostaną na dłużej..? Czy ja jestem z jakiegoś dziwnego miejsca, bo sama pchałam się i błagałam o możliwość siedzenia w stajni, nie tylko jazdy?
[/quote]

flegmatyczne dzieci, bojące się ruchu konia, ale koniecznie chcące jeździć lub jeżdżące, bo rodzice chcą przez nie zrealizować swoje niespełnione marzenia... Totalna bierność dzieci na koniu i takie "durne" nieobecne spojrzenie - norma.

Przy swojej już kilkuletniej pracy instruktora, na multum dzieci, miałam tylko 2 "z jajem".
Alilalila - w tym wypadku czasy jednak zmieniły się na gorsze. Poza tym obecność instruktora/trenera nie zwalnia od myślenia.
A ja widzę dość dużo ambitnych, ruchliwych i zdolnych dzieci. Po niektórych widać, że może być "coś więcej" 🙂 Oczywiście że znacznie przeważa ilość flegmatycznych sierotek którym trzeba podpowiadać żeby nie zapomniały samodzielnie oddychać. Ale po coś przychodzą na te jazdy i mam nadzieję, że coś z nich wynoszą. Na tą godzinę są wyjęte spod rodzicielskiego klosza i nie ma innej opcji - przykładowo siodłamy konia samodzielnie z ewentualną pomocą, podpowiedziami i wskazówkami 🙂

Jeżeli ktoś chce tylko tuptać w kółko - instruktor tego nie zmieni. Ja zawsze najpierw pytam, czy ktoś chce się nauczyć jeździć czy tylko poszaleć w siodle. Bo żeby galopować i skakać musimy się przygotować technicznie, a są agenci którzy totalnie nie słuchają i wganiają konia w galop tłukąc się po siodle bez żadnej kontroli nad sobą. A nóż przypadkiem zagalopuje. Takim mówię "dziękuję za popis" i wracamy do podstaw. Kolejna w tym sporcie lekcja pokory. Jeśli wymagasz, to najpierw dajesz od siebie.
Cyśka zazdroszczę ci tego twardego trenera. Bo nauczał i był zaangażowany w jazdy. Miałaś szczęście.
Tania, mam inne obserwacje. Zostają WSZYSCY. W jakiejś formie. Chyba, że ktoś z góry określił, że sytuacja okazjonalna, jednorazowa, typu "na wakacjach jestem, nudzi mi się" to nie wiem jak z nimi dalej. Ale... daleko nie każdy ma szanse zacząć szkolenie. Bo musi ustawić się w kolejce i zaakceptować parę reguł. Np. to, że gdy np. kuc kulawy - to z jazdy nici. W ogóle - dotrzeć. Przyjechać na czas albo chociaż uprzedzić, że stoi w korku. Natomiast gdzieś co 10 osoba wkrótce zostaje właścicielem konia 🙂 (tak rok do dwóch lat).
Rodziców podziwiam. Chodzą na spacery, czytają w samochodzie, paczą - różnie. Angażują się dość szybko.
Klienci niestrawni też bywają. Ale przewraca się oczami po ich odjeździe.

Kiedyś miałam zabawną sytuację. Na lonżę zapisały się 2 dziewczyny, jak się okazało, chociaż robiły co mogły, żeby to ukryć - umiejące jeździć, całkiem nieźle. Jaja sobie chciały porobić, powygłupiać się. Chyba się zdziwiły, bo nie ma takiego jeźdźca, któremu na lonży nie można znaleźć... inspirującego zajęcia 🙂 Te więcej nie przyszły.

Coś dziwnego snuje się z tej rozmowy. Bo ileż to narzekania na poziom "rekreacji". A okazuje się, że poziom "rekreacji" jest taki... jak zapotrzebowanie.  Kto ma w głowie w miarę poukładane, zrobi rozeznanie i znajdzie odpowiednie miejsce gdy naprawdę chce się czegoś nauczyć. U kogo bezład - będzie szukał bezładu. Ktoś chce umyć rączki od wszystkiego  znajdzie takie miejsce - nic to, że prowadzący też umywa rączki 🙂. Ktoś chce się zaangażować - znajdzie zaangażowanych w to co robią. Spokojny - znajdzie spokojne miejsce. Waryjot - analogiczne. Itd.

Co do stajni, która wzburzyła założycielkę wątku - tam panuje daleko posunięta... improwizacja. Co odpowiada bywalcom. Założycielce - widocznie nie, skoro zaczęła od "regulamin" (pierwotny tytuł).
[quote author=Ala_WR link=topic=93112.msg1944683#msg1944683 date=1386326701]
Alilalila - w tym wypadku czasy jednak zmieniły się na gorsze. Poza tym obecność instruktora/trenera nie zwalnia od myślenia.
[/quote]

Przykład - kursant zapyta i pomyśli a ile lat ma ten kon ? A dawno zapędzony ..? No i taki poinformowany kursant poprosi o innego bo z takim młodszym morze nie dać sobie rady ale cóż nie ma parawa !  😲 Zreszta ja usłyszałam ze napewno dam sobie radę. Jezeli już myśle to poproszę o proste prawo wypowiedzenia moich wątpliwości. Wszystkim będzie sie żyło lepiej. Nie mowię o potoku słów w trakcie lekcji ale o ważnych krótkich tematach.

Czasy sie tez zmieniły w Niemczech, w Holandii .. Spujżmy na ich rekreację i na nasza .. Jednak morzna ?
Akurat miałam okazję widzieć na żywo jak są prowadzone jazdy rekreacyjne w Niemczech i Anglii. W jednym i drugim kraju bardzo popularne są szkółki pony gdzie dzieciaki nie tyle jeżdżą co zajmują się konikami, bawią się z nimi, uczą się szacunku do koni i sprzętu, jazda jest duużo później. W Polsce by to nie przeszło, no przecież ja płace, ja wymagam i ja mam jeździć. Nie mówiąc już o tym że z lonży schodzi się jak już jeździec siedzi dobrze w galopie, w Polsce jak ledwo co nauczy się anglezować to już awantura że on chce w teren. Chyba tej lonży zazdrościłam im najbardziej. Kwestie bezpieczeństwa - kask i kamizelka coś tak oczywistego na zachodzie w Polsce jest obciachem, no bo przecież ja umiem jeździć to po co mi to, ja nie kursant.
Alilalila   po pierwsze korzystaj z korekty ortograficznej postów, bo aż się ciężko czyta  🤔
Skąd wiesz jak wygląda rekreacja w Niemczech? Często tam jeździsz?

i co do kurki znaczy koń "zapędzony"  😲 😲

Nie spotkałam się jeszcze z sytuacją w której jeździec przed treningiem nie mógłby zapytać o wiek konia... nawet w stajniach w których była wielka improwizacja...

Edit:
Ala_WR toć w Anglii w wielu miejscach nawet czyści się konia w kasku  🙂
Też się miałam pytać o to określenie "zapędzony"

A co do wieku konia, to jakie to ma znaczenie? Czy ma 3, 5 czy 10 lat to jest nauczony chodzić w trzech podstawowych chodach i reagować na pomoce. Owszem zazwyczaj młode konie są bardziej dynamiczne, ale nie jest to reguła. Każdy koń może się spłoszyć, czy mieć "fochy". Plus młodych koni jest taki ze nie są jeszcze zniszczone przez rekreację. A to że nie potrafiłaś sobie poradzić z koniem, to jest inna sprawa i niekoniecznie jest związana z wiekiem.

_Gaga - jakoś mnie to nie dziwi, i jest to dobre zwłaszcza w przypadku dzieciaków. Chociaż ja też miałam rok temu taki okres że jak lonżowałam młodego to zakładałam kask i kamizelkę.
U mnie dzieciaki zawsze przychodzą ubrane i wyszykowane na jadę. Już same wiedzą, że pierwsze kroki należy pokierować do siodlarni w celu dobrania kasku i kamizelki. Dopiero ubrane i gotowe biorą się za szykowanie konia z prostego względu - To są często rozkojarzone maluchy, które rzucą kask gdzieś w kąt i zapomną gdzie, a jazdy musimy zaczynać punktualnie i nie ma czasu czekać aż go znajdzie 🙂 Dodatkowo względy bezpieczeństwa (chociażby przy czyszczeniu kopyt - ile razy koń machnął nogą a człowiek poleciał i walnął głową w ścianę?  😁 )

Zgaduję że "zapędzony" to "zajeżdżony"  🤣
opolanka   psychologiem przez przeszkody
06 grudnia 2013 11:33
Uczenie dzieci to wyzwanie. Prowadziłam lekcje ponad 2 lata, 2-3x w tygodniu. Zaprzestałam, bo byłam w ciąży, teraz nie mam czasu, chociaż bardzo to lubiłam.
Bywało różnie, dzieciaki na różnym poziomie, w mojej grupie raczej większość się lubiła.

Owszem, uczniowie mieli prawa:
- prawo do niezgodzenia się z moją decyzją odnośnie konia - ja wychodzę z założenia, że to ja przydzielam konie, znam uczniów, więc wiem, czy dadzą radę. Jak wiemy, w szkółkach konie są różne. Ale jeśli jeździec boi się danego konia, bo ostatnio z niego gruchnął i sobie z nim niespecjalnie radzi, to dopuszczam zmianę konia. Zawsze starałam się obdzielać sprawiedliwie, nie było jeźdźca, który jeździł ciągle na tym samym koniu. Dlaczego? Nie z zemsty, ale dlatego, że każdy koń czegoś uczy. Czasem musiałam odmawiać, jak uczeń chciał jeździć na konkretnym koniu, bo wiedziałam, że sobie nie poradzi (koń za trudny, albo za duży). Za to raz, dwa razy w miesiącu był free day - dogadywały się same, na czym chcą jeździć.
- prawo do odmowy wykonania ćwiczenia - trzeba pamiętać, że to nie sport, tylko rekreacja. Jeśli uczeń nie chciał galopować, nie chciał skakać czy też wykonywać jakiegoś ćwiczenia, nie zmuszałam. Prosiłam, że może spróbuje, może na lonży, może raz. Czasem uczeń się przekonywał, a czasem musiało minąć trochę czasu, aż sam nabrał odwagi.
- prawo do dyskusji na temat postępów i błędów - uczeń w każdej chwili mógł podjechać do mnie i powiedzieć o tym, że coś jest nie tak. Że siodło ciśnie, że koń ciągnie, że w nogę uwiera. Nie było wrzasku z hali czy placu, teksty typu "proszę pani ten koń jest głupi" kończyły się informacją, że nie ma głupich koni, są różne konie, tez mogą mieć gorszy dzień. Zdarzało się, że zamieniałam konie, gdy widziałam, że osoba rzeczywiście nie daje rady, a inny jeździec ZGODZIŁ się na zamianę. Prawda jest taka, że osoba płaci za zajęcia. Jakbym poszła na siłownię i bieżnia nie działała, też chciałabym zwrot kasy. Analiza błędów i postępów zawsze kończyła moje zajęcia, dziewczynki jeździły na wolcie, robiły ćwiczenia gimnastyczne i rozmawiałyśmy o tym, co się udało, a co trzeba poprawić.
- prawo do zajęć dopasowanych do umiejętności - nie raz zdarzyło mi się, że osoba mówiła, że jeździ świetnie, a tu problem, bo zakłusować się "nie da". Ale i też były osoby niedowartościowane. Pomimo różnych umiejętności, dopasowywałam poziom trudności ćwiczeń do możliwości jeźdźców, ale też koni, na których siedzą
- prawo do zadawania pytań - nie było pytań bez odpowiedzi, dzieciaki zawsze mogły się czegoś dowiedzieć. Ja też zachęcałam je do zdobywania wiedzy, przygotowywałyśmy się z kilkoma do brązowej odznaki (niestety nie zdażyłam z nimi podejśc do egzaminu, zakończyłyśmy tylko turnus skokowy), więc na koniec czasem był quiz z pytaniami o różne rzeczy.

Nie wiem, czy więcej praw miały moje uczennice. Nie krzyczałam na nie, bo to nie ma sensu. Bezpieczeństwo to była dla mnie podstawa. Niełatwo się uczy dzieci, jak za barierką stoją rodzice. Nie zawsze było sielankowo, bo dzieci też miały różne dni. Dla mnie szacunek dla jeźdźca to podstawa, ale oczekuję również szacunku dla siebie.

Nie jestem omnibusem, jak czegoś nie wiem, nie czaruje z kapelusza. To chyba też ceniły we mnie dzieciaki, że jak czegoś nie wiedziałam, dowiedziałam się i dostały odpowiedź. Czasem też miały zadanie domowe i z tego rozliczałam, w formie zabawy.

Ale uczniowie mieli też obowiązki, które wiązały się ściśle z bezpieczeństwem. Byłam też konsekwentna, jak coś obiecałam (np. spacer na łąkę), to jechałyśmy. Jak ktoś nie chciał, nie jechał. Słabszych jeźdźców prowadziłam (miałam pomocników w razie potrzeby).

Trudno mi powiedzieć, jak jest w innych stajniach. Nie będę też oceniać innych instruktorów. Regulamin stajni i zajęć wisiał u nas, ale dotyczył głównie tego, jak zachowywać się w stajni i na koniu (nie biegać, miec odpowiedni strój etc).

Rozpisałam się, ufff.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się