Fundacja TARA - co dalej!?

na stronie Tary jest umowa i wpis

"W wyniku negatywnych telefonów, bo i takie też były, sugerujących, że Tara nie wzięła żadnego kredytu, przedstawiamy Państwu najważniejsze części umowy kredytowej sporządzonej pomiędzy Fundacją Tara a Bankiem PKO ( umowa jest wielostronicowa, i jeżeli ktoś chciałby przeczytać ją w całości, umowa jest do wglądu w biurze Fundacji w Piskorzynie)."

ale nie ma najmniejszego dowodu, że ten kredyt cokolwiek, faktycznie zagrażał Fundacji i zwierzętom.
Tak, to prawda.
Napisałam tylko to co zostało wstawione na stronę Tary.
Może jak ogarną się już z tym wszystkim, to odwiedzi nasze forum P. Scarlett i odpowie na wszystkie nurtujące pytania.
poza tym w dyskusji było coś pisane o "małym banku", bo te duże nie chciały ryzykować takiego kredytu...z tego co wiem to PKO BP, nie należy do banków szczególnie małych 🤔
poza tym w dyskusji było coś pisane o "małym banku", bo te duże nie chciały ryzykować takiego kredytu...z tego co wiem to PKO BP, nie należy do banków szczególnie małych 🤔


Dokładnie. Mały bank...
Tara napisała, ze to był jedyny bank, który się zgodził na kredyt, natomiast Faza:

Dosłownie 5 minut temu skonczyłam rozmowę ze Scarlet. Kochani. [...]
Wiele banków odmawiało Tarze kredytu, w koncu mały bank uległ i dostali tzw kredyt obrotowy


sama nie wiem...
duunia   zawiści nożyczki i dosrywam z doskoku :)
30 listopada 2011 14:40
poza tym w dyskusji było coś pisane o "małym banku", bo te duże nie chciały ryzykować takiego kredytu...z tego co wiem to PKO BP, nie należy do banków szczególnie małych 🤔


ale małe ratki daje  😉 mini ratki przeciez,  😁
ja mam predzej pytanie do osób zaznajomionych z kredytami, ja niestety sie na kredytach wcale nie znam, a nie chcę gafy strzelic.

Dosłownie 5 minut temu skonczyłam rozmowę ze Scarlet. Kochani. [...]
Wiele banków odmawiało Tarze kredytu, w koncu mały bank uległ i dostali tzw kredyt obrotowy


kredyt obrotowy jest kredytem"pod hipotekę"? bo skoro mogli stracic budynki to znaczy, ze kredyt byl pod hipotekę? mogłby mnie ktos oswiecic?

ale tak jak mówiłam, cuuudem w ostatnim momencie się uda, a tara będzie bogatsza o to co wpłacone zostanie. przeciez nikt nie liczył na zebranie calosci...

kredyt obrotowy jest kredytem"pod hipotekę"? bo skoro mogli stracic budynki to znaczy, ze kredyt byl pod hipotekę?

kredyt obrotowy nie jest kredytem pod hipotekę, jest kredytem odnawialnym w rachunku bankowym na bieżące wydatki,
no i PKO BP nie jest małym bankiem.
no to jak mozna stracic na rzecz banku budynki, jesli kredyt nie zostanie spłacony, i nie byly brane pod zastaw? chyba ze mogły w tym kredycie byc 🙁
no to jak mozna stracic na rzecz banku budynki, jesli kredyt nie zostanie spłacony, i nie byly brane pod zastaw? chyba ze mogły w tym kredycie byc 🙁


trzeba je sprzedać, by spłacić kredyt, prawdopodobnie kredyt był udzielony pod weksle (kredyt obrotowy), a weksle wiadomo, zrobią swoje, komornik i te sprawy
,
no i następny mit idzie w niepamięć...
szkoda że ludzie sami sobie swoim postępowaniem robią krecią robotę
cóż, r-v znowu górą niestety ...
[quote author=Tomek_J link=topic=72727.msg1205567#msg1205567 date=1322675193]
[quote author=Cierp1enie]na stronie Tary jest umowa i wpis(...)[/quote]

Dla ścisłości: jest strona oznaczona na dole numerem pierwszym, zawierająca paragrafy 1-3 oraz strona ostatnia, zawierająca paragrafy 6-10, oznaczona numerem... dwa. Gdzie są paragrafy 4 i 5 oraz jaki numer ma ta strona, nie jest wyjaśnione.
[/quote]


Tomek, wydaje mi sie, ze pierwsza strona to strona z umowa kredytowa, a druga z ubezpieczeniem kredytu.
,
Oczywiscie, ze nie tlumaczy  😤 Chetnie zobaczylabym tez skany umow z pozyczkodawcami, ktorzy to w ostatniej chwili pozyczyli te brakujace 100tys.

Swoja droga naprawde nie rozumiem idei istnienia fundacji, ktora podejmuje sie codziennej opieki nad setka koni, generujac przy tym koszty siegajace setek tysiecy zlotych, do nawet miliona. Juz nawet pomijajac codzienna harowke zwiazana z opieka nad taka iloscia zwierzat, to przeciez naplyw datkow (zwlaszcza po takim czarnym PR jakie sobie zafundowali na forum) kiedys moze sie skonczyc i co wtedy z tymi zwierzetami sie stanie? Maja teraz ponad setke koni, ile jeszcze beda w stanie przyjac do siebie? Zrozumialabym zostawienie w fundacji koni wymagajacych stalej opieki weterynaryjnej (chociaz nie do konca widze sens w ogole wykupowania takich zwierzat, zwlaszcza jesli ich stan zdrowia nie rokuje na powrot do pelnej sprawnosci), ale po co trzymac w fundacji zdrowe konie, ktore moglyby znalezc super domy odciazajac przy tym fundacje? Jakos argument, ze trzeba sprawdzic warunki, pozniej kontrolowac i w razie czego zabierac konie z powrotem do mnie nie trafia, bo raz, ze na pewno generowaloby to mniej kosztow niz utrzymanie setki koni na miejscu, a dwa, ze podchodzac sumiennie do poczatkowej weryfikacji chetnych mozna z duza doza prawdopodobienstwa znalezc odpowedzialny, bezpieczny dla konia dom i pozniejsze kontrole ograniczyc do odbierania regularnie od adoptujacych konie zdjec, filmikow i relacji jak to sie podopiecznemu wiedzie w nowym domu. A nawet nie widze co mogloby stac na przeszkodzie zeby oddawac do adopcji konie wymagajace niewielkiego leczenia (np. z RAO) i wspomagac adoptujacych finansowo, to takze znacznie zmniejszyloby koszty utrzymania takiego konia i podejrzewam, ze mialby skuteczniejsza, bo indywidualna opieke non stop.

Osobiscie na miejscu fundacji majac takie zaplecze czesc, jak nie polowe boksow przeznaczylabym na pensjonat dla np. emerytow, co w duzej mierze pomogloby sfinansowac koszty utrzymania koni fundacyjnych. (nie jestem tylko pewna jakby to wygladalo z prawnego punktu widzenia, czy fundacja moze w ogole prowadzic w taki sposob dzialalnosc zarobkowa). Wszystkie konie nadajace sie do adopcji oddac do tej adopcji, zeby zredukowac koszty i zrobic miejsce dla kolejnych potrzebujacych zwierzat. Poki co to widze tylko kolekcjonowanie zwierzat, generowanie kosztow, zycie z dnia na dzien i liczenie, ze jakos to bedzie bo przeciez ludzie sie zlituja i pomoga. Ja sie tylko pytam co sie stanie z tymi konmi jesli ludzie w koncu sie odwroca i przestana pomagac.
Zairka   "Jeżeli jest Ci pisany to będzie Twój..."
01 grudnia 2011 09:17
stillgrey To samo co stało by sie z każdą jedna fundacją gdyby ludzie dobrej woli przestali ją sponsorować... Już ten temat był poruszany, TARA od zawsze  mówiła że ich konie zostają u nich, Ci którym to się podoba mogą ja wspierać inni nie muszą. Ja jak czytam w jakim stanie konie wracają z takich "dzierżaw" i wyjazdów np. do Met, Centaurusa itd, to mi się ręce załamują.... Szansa jest zawsze fifty fifty, albo konisko będzie miało lepiej w indywidualnej opiece albo nie.
Wiadomo że fundacji ciężej jest kontrolować konie w rozjazdach niz osobie prywatnej, która ma swojego jednego konia gdzieś w dzierżawie, stąd tez ludzie o pozornie dobrych sercach chętniej wezmą konia z fundacji.
Zairko, ale czy znasz jakas inna fundacje, ktora kategorycznie odmawia wydawania zwierzat do adopcji? Jak sie tamtym fundacja skoncza fundusze to oddadza konie, a co zrobi Tara?

I tak z czystej ciekawosci, czy te konie, ktore wracaly z adopcji w fatalnym stanie byly wydawane ludziom, ktorzy posiadali juz konie i ktorych warunki bytowe i stan nie budzil najmniejszych zastrzezen?
Bo jesli byly wydawane ludziom, ktorzy marzyli o koniku, ale ich na niego nie stac, to ja sie wcale nie dziwie, ze tak sie to konczylo. Stad podstawa jest odpowiednia weryfikacja domu adopcyjnego, ale z drugiej strony bez wymagan typu zlote klamki w stajni, zakaz jazdy na zdrowym koniu itd. bo wtedy to ja sie nie dziwie, ze normalni ludzie nie pala sie do adopcji.
Ale z drugiej strony duża fundacja mogłaby sobie spokojnie zorganizować rzesze wolontariuszy w całym kraju, osoby chętne do współpracy i pomocy które z powodzeniem mogłyby się zająć kontrolą dobrostanu wyadoptowanych zwierząt. Jeśli potencjalny adoptujący miałby świadomośc tego,że koń będzie pod obserwacją na pewno lepiej zadba o zwierzaka. Tak działa wiele psich organizacji nie bedących fundacjami i jest dobrze. W dodatku nie wymaga to od fundacji żadnych kosztów poza powiedzmy wydrukowaniem np. legitymacji wolontariackich
enigma, bez urazy, ale do domu to ja mogę wpuścić osobę, z którą podpisałam umowę adopcyjną a nie jakiegoś wolontariusza z Koziej Wólki. Przykro mi, ale na taki układ w życiu bym nie poszła.
no i następny mit idzie w niepamięć...
szkoda że ludzie sami sobie swoim postępowaniem robią krecią robotę
cóż, r-v znowu górą niestety ...


kurcze, niestety...
dobrze, że się im udało ale niesmak pozostał
jak dla mnie to teraz przydałby się dokument nie o zaciągnięciu kredytu, ale o jego spłacie - potwierdzenie tego, na co poszła zebrana kasa
ale ogólnie szkoda gadać,
kompletnie jest to nieprzemyślane w Tarze, każda taka strata płynności i zawsze "los biednych zwierząt" będzie zagrożony
są fundacje, które mają pieniądze na koncie na czarną godzinę (znam jedną ale myślę, że to się mimo wszystko zdarza), ale niestety przyjmują tyle zwierząt ile są w stanie i ani jednego więcej, coś za coś
abre Czekaj, czekaj. Umowę podpisuje się z fundacją. Przedstawiciel fundacji reprezentuje ją przed adoptującym. Trudno oczekiwać,że jedna osoba będzie jeździła po całym kraju i odwiedzała wyadoptowane konie bo to właśnie ona podpisała umowę. No zlituj się..W umowie znajdować powinien się punkt,że adoptujący zgadza się na wizyty poadopcyjne. Jeśli się nie zgadza to ja osobiście miałabym poważne obiekcje co do takiej osaoby. Zapewne nie oddałabym jej pod opiekę ani kota , ani psa ani nawet pchły od nich. A już tym bardziej konia. Zakładam,że taka osoba nie ma czystych intencji albowiem w przeciwnym razie nie miałaby nic do ukrycia. Nie mówie wszak o wizytach w domu tylko w stajni, to chyba różnica. Takie jest moje stanowisko, można się z nim zgadzać albo nie
,
Nie do końca. Jeśli zaniedbasz to dziecko zostanie Ci ono odebrane.Też sądownie
,
Otóż to właśnie
enigma, nie zrozumiałaś. Mam psa fundacyjnego. Zgadzam się na wizytę pań z fundacji. Nie zgadzam się, żeby jakaś nawiedzona małolata pod pozorem wolontariatu zwiedzała mój dom, ogród i przeprowadzała wywiad u sąsiadów... bo jej zdaniem opieka nad tym psem powinna wyglądać inaczej. Dlatego uważam, że sieć wolontariuszy w całym kraju to zły pomysł.
pracowałam w fundacji.
ludzkiej co prawda. na dzieciaczki. zarabialam chyba najlepiej w moim zyciu nie robiąc praktycznie nic. a nie bylam pracownikiem na stanowisku dyrektorskim. zapewne oni mieli podwojoną moją pensję.
a ja zarabialam ponad 4 tys/mies. plus czasem bonusy i pierdoły za obrót.

więc mam takie zboczenie, ze z góry zakładam najgorsze, bo wiem jak to najczesciej wyglada...

jednej zwierzecej fundacji ufam bez zastrzezen. bo nie tragizuje, bo jest rzetelna, bo nie błaga i  nie straszy bóg wie jaka tragedią, a ogłasza, bo potrafi powiedziec "chcę zadbac o zwierzęta, które mam, dlatego przykro mi, ale nie przyjmę żadnego nowego zwierzęcia, chyba, że będzie trzeba jakąś biedę naprawdę na szybko ratowac".
A kto mówi że małolata? To już chyba w interesie fundacji jest taki dobór wolontariatu,żeby był odpowiedzialny. To nie na tym polega że każdy kto zadzwoni i powie "ja kcem pomagać" zaraz bez żadnej weryfikacji dostanie legitkę i będzie sobie rozrabiał po okolicy i terroryzował właścicieli zwierząt.
,
Tomku, tego akurat nie musze robić wcale bo siedzę w tym światku od lat i wiele rzeczy moje oczęta widziały. Znam już też Twoje stanowisko i pogląd na sprawę ale uwierz mi, jest całe mnóstwo normalnych ludzi i całe mnóstwo udanych adopcji, wiele zawartch z tego tytułu przyjaźni i mnóstwo chęci do współpracy po obu stronach. Ja sama mam 5 adoptowanych psów od fundacji, 2 od prywatnych właścicieli i 1 konia też z rąk prywatnych. Mój dom jest dla kazdego otwarty i w każdej chwili zwierzę można odwiedzić. Inna sprawa,że nikt tego nie robi
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się